Uncharted 4: Kres Złodzieja - recenzja. Wiedział kiedy ze sceny zejść

Uncharted 4: Kres Złodzieja - recenzja. Wiedział kiedy ze sceny zejść

Uncharted 4: Kres Złodzieja - recenzja. Wiedział kiedy ze sceny zejść
Maciej Kowalik
05.05.2016 09:01, aktualizacja: 07.05.2016 12:34

Co zrobić złodziejowi, który ukradł ci całą majówkę? Ja klepię go po plecach, dziękując za te wszystkie przygody. Trzym się, Drake! I obym cię tu już więcej nie widział!

Moją pierwszą myślą po ukończeniu Kresu Złodzieja - jeszcze zanim przyszła ta charakterystyczna pustka, gdy urywa się fantastyczna zabawa, w którą bez mrugnięcia okiem zainwestowało się ponad 15 godzin - było współczucie. Współczułem studiu Naughty Dog, że choć stworzyło to arcydzieło, to nikt z jego autorów nie doświadczy go tak jak gracze. Od zera. Na świeżo. Bez świadomości jak powstawało.

Taka to gra! Albo i więcej niż gra.Dobrze, że Naughty Dog żegna się z Uncharted właśnie Kresem Złodzieja. Widmo powrotu serii w grze innego studia nigdy nie zniknie, ale wolałbym, by do tego nie doszło. Trudno mi wyobrazić sobie, by ktoś inny mógł poświęcić grze tyle uwagi co obecna ekipa. W erze produkcji, które łata się miesiącami po premierze, Uncharted 4 jest fenomenem. W innych tytułach na wstępie orientujemy się w elementach, które wyglądają na nieco niedokochane i uczymy się przymykać na nie oko. W Kresie Złodzieja odwrotnie - szukając wpadek (przecież nie mogę całą recenzję się zachwycać!), otwiera się oczy coraz szerzej na drobne rzeczy, które wyszlifowano tu na błysk. Detale, o których inni nawet nie myślą. Nie wiem czemu Sony nie pozwalało łapać przed premierą obrazków do recenzji. Praktycznie nie sposób strzelić tu brzydką "fotkę" czy przyłapać grę na glitchu, choć okazji do tego teoretycznie jest mnóstwo, bo co chwila coś się wali, spada na bohatera, rzuca go w przepaść czy wybucha.W rzeczywistości Kres Złodzieja wygląda lepiej niż na oficjalnych screenach. Ba, to zwyczajnie najładniejsza, robiąca bez dwóch zdań najlepsze wrażenie wizualne gra, na jaką miałem przyjemność patrzeć. PS4,5? Uncharted 4 w zasadzie przekreśla sens istnienia tej hybrydy. Tylko trzeba umieć wycisnąć z tego sprzętu tę moc. I teraz ktoś inny, bez doświadczenia i "rodzicielskiej" miłości miałby kontynuować serię? Tego się nie da poprawić. Można tylko zepsuć.

Ostatnia przygoda Nathana to w pewnym sensie powrót do korzeni. Komu nie w smak były intrygi z trójki i wyraźnie mocniejszy nacisk na strzelaninę, ten tym mocniej doceni powrót pierwotnego zewu. Bo czy jest coś czystszego w formie niż polowanie na skrzynie wypełnione pirackimi skarbami gdzieś w od dawna nietkniętych ludzką stopą zakątkach globu?

Ale bogactwa Henry'ego Avery'ego i jego pirackiej kompanii to cel nadrzędny. Oczywiście po drodze sprawy mocno się skomplikują. Na tyle, by główny bohater był nawet gotów zrezygnować z misji, na którą tak naprawdę wyruszyli z bratem już dawno, dawno temu.No właśnie. Patrzycie na obrazki z Samem i myślicie, że wiecie o nim wszystko. Jesteście jeszcze bardziej pewni swego, gdy idzie o Nate'a. Też tak miałem. I to może byłaby prawda, gdyby za grą nie stało Naughty Dog. Sam jest w Kresie Złodzieja w pewnym sensie następcą Ellie z The Last of Us. Trudno przecenić jego obecność. Nie tylko ze względu na fabułę, w której nagłe pojawienie się brata w momencie, gdy Nathan zmienia się w domatora, wcinając musli i z tęsknotą wspominając dawne przygody, otwiera wygodną furtkę. Nawet nie jedną, bo dzięki retrospekcjom możemy poznać głównego bohatera serii z innej strony.

Taki zabieg to dla Uncharted rzecz jasna nie pierwszyzna i absolutnie nie dominuje on tu nad główną przygodą. Ale Naughty Dog w kilku momentach zdejmuje tu nogę z gazu, pozwalając nam się poszwendać młodym i starszym Nate'em po kilku ważnych dla niego miejscach, by lepiej zrozumieć tego lekkoducha. Dopowiedzieć sobie jeszcze o nim co nieco, zanim się pożegnamy. Nathan Drake już wcześniej był kapitalnym bohaterem. Moim skromnym zdaniem dużo ciekawszym niż "stara" czy "młoda" Lara Croft. W dodatku od lat kapitalnie odgrywanym przez Jarosława Boberka, przez co jeszcze bardziej "naszym". Można się czepiać gier, ale cyfrowego skurczybyka trudno nie lubić.David Cage każe nam oswajać się z postaciami przez mycie ich pod prysznicem, golenie czy zabawę z dziećmi. Naughty Dog robi to dużo lepiej, polegając na mocy interaktywnego medium. Mam zresztą wrażenie, że Uncharted 4 to najbardziej filmowa gra w jaką grałem. I pokazująca jak pewne zapożyczenia mogą posłużyć do wzbogacenia gier bez poświęcania ich charakteru. Nie chodzi tu o to, że autorzy nie boją się długaśnych scenek przerywnikowych, w których postacie wyglądają tak, że można zwątpić w sens mini-serialu z Quantum Break. Ze świetnie zagranej i wyglądającej scenki przechodzimy bez ostrzeżenia do rozgrywki, która wygląda równie dobrze, jeśli nie lepiej.W grze najważniejsza jest interakcja - wiadomo. Ale można ją pokazywać na wiele sposobów. Ba, można ją wzbogacać o małe detale. Jak Nate klepiący mijaną z jednej strony postać w drugie ramię dla draki. Albo o opcjonalne dialogi, które możemy odpalić jeśli udamy się do kompana w odpowiednim miejscu. Nie grałem jeszcze w żaden tytuł, w którym dialogi między postaciami nieuwikłanymi w żadne wydarzenia brzmiały tak naturalnie. A gdy się je przerwie, ludki i tak do nich po czasie wrócą. Kapitalna sprawa.

Uncharted 4 operuje kamerą perfekcyjnie, niezależnie od tego czy oglądamy nieinteraktywną scenkę czy sami tworzymy wydarzenia na ekranie. Operator wie, kiedy może sobie pozwolić na odjazd, kiedy może zafundować graczowi panoramę z Nathanem ledwie łapiącym się do kadru, a kiedy trzeba zrzec się wszelkich praw do okna na wirtualny świat, bo bohater musi unikać pułapek czy walczyć.

Scenariusz nie jest może szczytem oryginalności, ale sprawnie przeplata wydarzenia, by intrygować gracza. Będziecie tu Jamesem Bondem w smokingu wśród towarzyskiej śmietanki, innym razem skopiecie tyłek pewnemu pendejo w przebłysku Prison Breaka... Przede wszystkim jednak Kres Złodzieja to znowu powrót do przygód, które mógłby przeżyć Indiana Jones. Tylko bez węży. W ogóle jakoś mało tu zwierząt...Gra zabiera nas w różnorodne, niezmiernie ciekawe miejsca, które rzucają nowe światło na początkowe gonienie za pirackim skarbem. Nie wyliczę ich, sami je odkryjcie. Trudno byłoby przebić El Dorado czy Szambalę, ale choć na początku sam trochę krzywo patrzyłem na kolejny skarb kolejnego pirata, to pod koniec byłem zachwycony. Po pierwsze samą historią, którą gra rozwijała wokół Avery'ego, a po drugie miejscówkami. Jest co zwiedzać, jest się czym wizualnie zachwycić, a autorzy dopilnowali też, by nie wszysto było tu tak proste jak poprzednio. Co rejon, to nieco inne podejście do tematu otwartego świata. Uncharted 4 nie jest znowu korytarzówką, w której gdy nie strzelamy, to czujemy się mocno prowadzeni za rękę. Czasem nią bywa, ale na ogół mamy tu akurat tyle swobody, by dojść tam gdzie trzeba na kilka sposobów i mieć frajdę z odkrycia własnego.I tutaj znów olbrzymi pokłon. Tym razem dla projektantów lokacji, którzy tak to wszystko zapletli, że z jednej strony niby wiemy gdzie iść, a z drugiej czujemy się jak odkrywcy nowego szlaku. W temacie gmatwaniny ścieżki na metrze kwadratowym, Uncharted 4 dogania najlepsze Tomb Raidery, a gracz, gdy już przejdzie jakiś fragment, może tylko zachwycić się tym, ile skakania, gibania na krawędziach i ślizgów po grząskim stoku dało się w nim zmieścić.

Frajda miesza się tu z nieustannie podsycaną ciekawością, bo Sam ciągle towarzyszy młodszemu bratu, nawet w najbardziej karkołomnych akcjach. On i inni bohaterowie sprawiają, że gracz nigdy nie czuje się samotny. Drake'owie ciągle gadają, często sobie dogryzając. W polskiej wersji wypada to dobrze, choć niektóre dialogi zdają się mieć nieco mniej "chemii" pomiędzy bohaterami niż inne. Czasem nagle stają się dziwnie ciche, pewnie bug. Ale gracz zawsze jest w środku jakiejś wymiany poglądów czy uszczypliwości. Nigdy nie jest sam ze ścianą, na którą trzeba się wspiąć...Znów warto wspomnieć Ellie z The Last of Us. Gdy zbyt długo nie znajdujemy właściwej drogi, Sam zawoła Nate'a, by mu ją pokazać. NPC-e są też w stanie obsługiwać prostą maszynerię czy podprowadzać auto lub łódź do gracza. W trakcie strzelanin bardzo sprawnie informują nie tylko o pozycji wrogów i ich uzbrojeniu, ale też przejmują inicjatywę, naprawdę pomagając. Bitkom wręcz brakuje możliwości skontrowania ciosu, ale i tak są niesamowicie filmowe. Gdy Nate'a złapie wróg, ktoś pewnie pośpieszy mu na ratunek z odpowiednim komentarzem. Częste są też akcje dwójkowe, jeśli akurat któryś z sojuszników będzie w pobliżu. Ciut jak wrestling, ale mniej wyreżyserowany. I to naprawdę robi wrażenie. My robimy swoje, a gra się dopasowuje. Nie ma tu żadnych cięć czy zmian kamery. Bardzo to wszystko realne. Bardzo filmowe. A ćwierć sekundy później znów odstawiamy jakąś efektowną akcję. I ona wygląda jak wyreżyserowana, ale nią nie jest. Bo przecież to my kierujemy Nate'em, który w tym momencie znalazł się akurat w tym miejscu. Szczerze mówiąc, nie sprawdzałem gdzie leży tu ostateczna granica. Próbowałem odchodzić od towarzyszy, by potem przyłapać ich na teleportacji, ale mi się nie udało. Zawsze zachowywali się jak żywi.I tu znów na chwilę wrócę do Uncharted 3 i skrytykuję jego autorów za zbytnie schlebianie wybuchowym gustom. Kres Złodzieja ma te proporcje wyważone dużo lepiej. Gdy przychodzi tu do akcji, mamy wybór.

Cholernie brakowało mi pistoletu z tłumikiem, ale i tak większość przeciwników można ściągnąć po cichu. W takim typowo przygodowym stylu - ściągając ich z krawędzi w przepaść, spadając na nich z potężnym ciosem, skopując ze skarpy czy czając się w wysokiej trawie, by skręcić im kark. Ten element mocno rozwinięto i każdy fan Splinter Cell będzie zadowolony.

A gdy trzeba grzać? Cóż, Kres Złodzieja nie jest już ułomnym cover shooterem. Większość osłon niszczy się dość szybko, więc trzeba się ruszać. Ale na arenach nie brakuje ciekawych broni do podniesienia i okazji do zaskakiwania wroga. Wystarczy jeden żyrandol, do którego można podczepić linkę, by zmienić statyczne "girsowanie" za murkami w aktywne polowanie na łosi (nie "na łosie", jak wspomniałem - zwierzaków tu dziwnie mało). Kilka ostatnich bitew było może tradycyjnie przegięte, ale przez większość gry odstawiałem akcje, o których Indiana Jones mógłby tylko marzyć. I było to zaskakująco naturalne. Nawet jeśli wymagało kilku podejść, by rozszyfrować pozycje przeciwnika. Frajda ze ściągnięcia całego posterunku po cichu - nieziemska. Frajda z rajdu przez wrogi posterunek i odstrzeliwania wrogów po kolei, by ostatniego dobić spadając na niego z piąchą z drugiego piętra - niewiele mniejsza.Gdy nikt do Drake'a nie strzela, mamy też okazję do rozwiązania kilku ciekawych zagadek, zostawionych nam przez dawnych piratów. Jest gmeranie przy starożytnych mechanizmach, jest analiza dzieł sztuki. Weteranom serii pewnie zabraknie tu prawdziwego wyzwania dla szarych komórek, ale Nate to przecież bohater nowego kina przygody. I tak wszystko mu się udaje, nawet jeśli zupełnym przypadkiem. Nie ma się gdzie zaciąć, aczkolwiek jeśli się to Wam zdarzy, to pojawiające się po jakimś czasie podpowiedzi na niewiele się zdadzą. Tutaj coś ewidentnie nie wyszło.Pewna finezja mordowania przenosi się też do trybów multiplayer. Przed premierą trudno było w nie grać komfortowowo, ale była beta. A potem była beta Gears of War 4. I teraz już chyba można powiedzieć, że multiplayer w Uncharted 4 to takie "girsy" skrzyżowane z asasynem. I z konfrontacji z tymi tytułami to właśnie Kres Złodzieja wychodzi obronną ręką, pokazując  jak można pomysł rozwinąć.W kilku miejscach Uncharted 4 możemy zagrać w Crasha Bandicoota. Naughty Dog zebrało się na wspominki czy może jednak nasz ulubiony jamraj ma szansę powrócić?Już przy okazji drugiej części Uncharted mogliśmy się przekonać, że autorzy mają ciekawy pomysł na sieciową rywalizację. Niby strzelanina z osłonami, ale tak naprawdę kluczem do powodzenia jest mobilność. W Kresie Złodzieja dochodzi jeszcze linka z hakiem, która pomaga śmigać nad planszą i spadać na plecy niczego nie świadomych wrogów. To szalenie dynamiczne podchody. Trochę jakby Assassin's Creed skrobnął nieco sterydów Marcusowi Fenixowi. Problemy zaczynają się, gdy obie drużyny spotkają się w jednym miejscu. Fruwają granaty i C-4, a turlaniu nie ma końca. Jakby tego było mało, w Kresie Złodzieja za zarobione w meczu pieniądze możemy przyzywać na plansze pomocników lub mistyczne przedmioty, które jeszcze wzmagają chaos. Może da się nad tym zapanować, sprawdzę to po premierze gdy na serwery wejdą gracze. Ale i tak unikalny multiplayer to wciąż spory plus Uncharted 4. I dużo, dużo więcej niż wymuszony dodatek.

Na początku Drake szuka przygody, później przygoda szuka Drake'a. Kres Złodzieja to dzieło kompletne. Ten poziom maestrii zdarza się wyjątkowo rzadko. Zwykle wyśmiewam pomysły kupna konsoli dla jednej gry, ale tu zrobię wyjątek. Uncharted 4: Kres Złodzieja to więcej niż gra. To drogowskaz dla każdego developera. I dowód, że da się zrobić ciekawą, rozbudowaną i pełną atrakcji grę, która będzie wyglądać lepiej, niż renderowane wstawki u konkurencji. Drake przechodzi na emeryturę w szczycie formy."Za dużo tu nudnego strzelania, a za mało akcji" - wiecie, kto tak pisał o Uncharted 3? Obrywało się Tomkowi Kuterze, a to byłem ja. Sprawdźcie w recenzji.Nie jestem ślepo zakochany w serii Uncharted. Do tej pory za arcydzieło uznawałem tylko "dwójkę", a pozostałym odsłonom miałem sporo do zarzucenia. Kres Złodzieja stawiam najwyżej spośród wszystkich części. Ma najlepszą sekwencję akcji, jaką widziałem w grach; wygląda lepiej niż przerywniki filmowe w innych tytułach, przywiązanie do detali zrywa czerep, a opowiadana historia jest nie tyle prosta, co ludzka. Nie da się po niej nie lubić Nate'a.

Jeśli macie PS4, to musicie zagrać. Jeśli nie macie, to musicie kupić dla tego tytułu. Jeśli kupujecie komuś konsolę, to koniecznie z Uncharted 4: Kres Złodzieja. Fantastyczna i PRZEŚLICZNA gra. Zaraz zaczynam przechodzić ją od nowa. Może z jakimiś dodatkami, które odblokowały się po pierwszym zaliczeniu przygody. W menu można odpalić rozmaite efekty graficzne (cellshading, 8-bitowa pikseloza) i modyfikacje rozgrywki, a licznik odkrytych sekretów nawet bez tego jest niezłą motywacją do ponownego wskoczenia w skórę Drake'a.

  • Platformy: PS 4
  • Producent: Naughty Dog
  • Wydawca: SIEE
  • Dystrybutor: SIEP
  • Data premiery: 10.05.2016 r.
  • PEGI: 16

Grę do recenzji dostaliśmy od dystrybutora. Screeny pochodzą niestety od wydawcy.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (30)