The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories - recenzja. Such a lonely day, J.J.!

The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories - recenzja. Such a lonely day, J.J.!

The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories - recenzja. Such a lonely day, J.J.!
Bartosz Stodolny
22.10.2018 14:46

Dokąd to dziewczę tak biegnie samotnie?

Po raz pierwszy od bardzo dawna dałam się tak zaskoczyć. Gra The Missing: J.J. Macfield and the Island of Memories okazała się nie być tym, na co w pierwszej chwili wygląda. Z dziwnego, azjatyckiego absurdu przerodziła się w całkiem przyjazną opowieść o szukaniu tego, co w życiu najcenniejsze.

Platformy: PC, PS4, Xbox One, Switch

Producent: White Owls Inc.

Wydawca: Arc System Works

Data premiery: 11.10.2018

Wersja PL: Nie

Wymagania sprzętowe: 64-bitowy Windows 7 - 10, Intel Core i5 @2,4 GHz, 4 GB RAM, Intel HD 520

Grę do recenzji dostarczył wydawca. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą od redakcji.

To nieźle porąbana gra. Z początku zastanawiałam się, kto i po co daje życie takim pomysłom, skoro mogłyby zostać pogrzebane głęboko w szalonym umyśle ich twórcy, ale Hidetaka ‘’Swery’’ Suehiro należy do grona nietuzinkowych osób, podobnie jak Kojima tworząc sztukę tak dziwaczną, że aż skrajnie intrygującą.Bohaterką gry jest J.J., która poszukuje swojej zaginionej przyjaciółki Emily. Jest to jednak tylko przykrywka do prawdziwej historii, a elementy tej układanki wskakują na swoje miejsca bardzo powoli. J.J. przeżywa bowiem ‘’sen’’ pełen dramaturgii, który pozwala jej stanąć twarzą w twarz z prawdziwym problemem, którego rozwiązanie wymaga od niej wielu poświęceń i przewartościowania swojego życia.Aby móc coś znaleźć, trzeba najpierw zauważyć, że się to straciło. I to jedno zdanie pięknie oddaje to ‘’głębsze dno’’ fabuły. Żeby jednak zrozumieć tę lekcję, J.J. musi przejść prawdziwy koszmar i trafić do najmroczniejszego zakamarka swojej duszy. To sen tak głęboki jak sama śmierć.Już na początku dzieło Swery’ego zarzuca nas dziwnymi pomysłami. Łoś w lekarskim kitlu, machający porożem i wykrzykujący jednocześnie bardzo dziwne zdania, to tylko jeden z obrazów, jakie przyjdzie nam analizować. Jest to stały motyw gry, który wielokrotnie przewija się przez ekran.Trzeba przyznać, że jego ingerencja w wydarzenia jest znacząca. Na samym początku gry J.J. ginie od uderzenia pioruna i to właśnie on przywraca ją do życia. Rozpoczyna tym samym serię złamań, podpaleń i ćwiartowania jej ciała na kawałeczki, któremu poddamy dziewczynę w trakcie przygody. Dobrze czytacie, aby ukończyć grę, J.J. musi zginąć. Wiele, bardzo wiele razy.

Żeby pokonać przeszkody na swojej drodze, będziemy musieli wykorzystać wszystkie metody krzywdzenia dziewczyny. Podpalając ją rozniesiemy ogień w potrzebne miejsca lub oświetlimy ciemne pomieszczenia. Ćwiartując dostaniemy fragmenty ciała, które mogą posłużyć za dodatkowe obciążenie dla platform. Łamiąc jej kości i rzucając nią o ściany możemy obrócić poziom do góry nogami, pozwalając jej dotrzeć w miejsca, gdzie wcześniej nie było żadnej drogi. Jest też stan ‘’przedśmiertny’’, kiedy zostaje sama głowa i rdzeń. Wtedy, niczym szczur, J.J. wciska się w najmniejsze dziury zbierając znajdźki i wydostając się z lokacji. Trzeba jednak uważać, bo kolejne obrażenia zabiją J.J.Stan dziewczyny można szybko poprawić w zależności od potrzeb gasząc płomienie lub nastawiając jej kark. Każdy ma jednak swoje właściwości ukryte w mechanice, które zmieniają jej sposób poruszania się, a przy tym nasze możliwości eksploracji.Oprócz mechaniki śmierci J.J. trafia również na standardowe dla platformówek łamigłówki. Podstaw skrzynkę, doskocz tu, doskocz tam, przestaw, postaw, podnieś, zanieś. Cały wachlarz dobrze znanych akcji, które trzeba wykonać, a jednak jest w nich coś świeżego. Jedną z najciekawszych rzeczy, której zgłębienie zajmowało mi najwięcej czasu, było używanie obrotowego koła zębatego (piły?) jako trampoliny. Dając się pociąć na kawałeczki, jednocześnie dostawałam się na wyższe poziomy. Ogólnie zagadki trudne nie były, a i sama gra nie wymaga żadnych szczególnych zdolności w przechodzeniu platformówek.Nie jest to mój typ gry, ale nie potrzebowałam zręczności łotrzyka, ani zbytnio nie dedukowałam nad przejściem kolejnych poziomów. Gra przechodziła się praktycznie sama, chyba że gasło światło, wtedy moja orientacja w terenie wariowała i miałam małe problemy. Na szczęście takie lokacje są może ze trzy, do tego bardzo krótkie.Specjalnie darowałam sobie screeny bossów, a właściwie jednego bossa, bo jest to dobry moment na analizę własną. Dlaczego taka postać? Dlaczego akurat ona miałaby z nami walczyć? Poza tym, widok nie jest z gatunku tych przyjemnych dla oka, więc uznajmy, że oszczędzam Wam koszmarów dzisiejszej nocy.

Boss jednak jest i czasem postanawia nas gonić i zabić. J.J. walczyć nie umie, za to świetnie wychodzi jej umieranie. Nie traćcie jednak zimnej krwi, wszystko jest oskryptowane tak, byście bez trudu uciekli, chociaż nie powiem, stres był.Ważnym elementem prowadzenia narracji jest, a jakże! Smartfon! Azjaci też ludzie, uzależnienie od telefonu nie jest im obce. I ta wizja Swery’ego jest mocno niepokojąca, za to wielce wymowna. To jak wygląda komunikacja między postaciami, jak zmienił się dialekt, i jak bardzo tych rozmów nie rozumiem jest gorsze od tego, że J.J. przez większość czasu kontaktuje się z pluszowym misiem F.K. Nie trzeba być magistrem psychologii żeby zrozumieć co tu się dzieje i dlaczego właściwie dziewczyny zostały rozdzielone.Jak widać na screenach, z postępem historii zmienia się również sposób rozmowy z F.K. Z dziesiątek emotek, skrótów i jpgów przesyłanych między nimi, przeszli nawet na pełne zdania. Ile dociera do J.J. z tego co się dzieje nie wiem, a i zakończenie nie daje jasnej odpowiedzi. Mam jednak wciąż nadzieję, że każdy mały progres, który zaliczyła na swojej drodze był wart zachodu.Oprócz F.K. uda nam się porozmawiać parę razy z mamą, profesorem z uczelni, koleżankami itp. Standardowe kontakty nastolatek. Zadzwoni jednak tylko jedna osoba - Emily.To jest niesamowite, jak bardzo Swery potrafi zbudować klimat dźwiękiem. J.J ciągle płacze, wszystko wokół jest surrealistyczne, a towarzyszą temu chore dźwięki wydawane przez Łosia i otoczenie. Nic jednak nie przebije motywu zaczerpniętego z Twin Peaks. Tam bohaterowie wypowiadali swoje kwestie na wspak, by dźwiękowcy mogli je później puścić od tyłu. Kwestie wypowiedziane były wtedy poprawnie, ale brzmiały jak podręcznikowe opętanie. Kiedy Emily dzwoni słychać ten sam zabieg, autentycznie mam ciarki.Wzorowanie się na technikach Lyncha wyszło grze na dobre, panowie osiągnęli podobny poziom absurdu. A myślałam, że nic nie dogoni na tym polu Głowy do wycierania (filmowy debiut Lyncha, oglądacie na własną odpowiedzialność).Gra jest napakowana znajdźkami w postaci różowiutkich, okrągłych donutów z dziurką. Nie mam pojęcia, czemu są to akurat pączki, ale są wszędzie. Pączki-znajdźki, pączki-emotki, pączki-obrazki, pączki, pączki wszędzie. Nie zjem pączka przez długi czas, ale Swery chyba bardzo je lubi…Bardzo lubi też industrialne lokacje, było ich zdecydowanie więcej niż dzikich, leśnych ścieżek. Przynajmniej takie odczucie zostawiły po sobie, bo te przyjazne tereny łąk i lasów były tylko łącznikami. Trzeba jednak oddać, że w widoku miasta obserwowanego nocą z góry jest coś kojącego.Muszę przyznać, że te godziny spędzone z The Missing nie okazały się tak powalone i rujnujące życie jak z początku myślałam. Zamiast pukać się w czoło, w zamyśleniu drapałam się po brodzie. To całkiem niezły znak, że od wyklinania w niebiosa przeszłam do głębokiej analizy.Jedyna rzecz, którą chętnie wskazałabym do poprawki, to oczywiście port z konsoli. Niektóre akcje, takie jak kręcenie dźwignią czy nawet kucanie, potrafiły doprowadzić do gorączki. Przykładowo, aby kucnąć musimy przejść cały proces, klikając jeden przycisk F. Postać kuca, postać się kładzie, postać znowu kuca i dopiero wstaje. Trwa to dobrych kilka sekund, nie polecam w trakcie ucieczki przed bossem. Polecam za to grać na konsoli, gdzie takie rzeczy działają pewnie świetnie, a obracanie dźwigni nie wymaga obu dłoni w pozycji ‘’połam sobie paluchy lamerski pecetowcu”.

Gra jest też droga, ponad sto złotych za jakieś 6 godzin zabawy w platformówkę? Sporo, nawet jeśli popatrzymy na to że jest ładna i ciekawa, dalej jest to tylko platformówka. Mimo pozytywnego zaskoczenia nie wrócę do niej nigdy więcej. Nie zmieniła też mojego życia i pewnie szybko o niej zapomnę. Fajny tytuł, ale za drogi jak na raz.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)