The Banner Saga - recenzja. Piękna, posępna, dołująca

The Banner Saga - recenzja. Piękna, posępna, dołująca

The Banner Saga - recenzja. Piękna, posępna, dołująca
marcindmjqtx
14.01.2014 23:23, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

The Banner Saga zaprasza gracza do przeżycia historii. Gdyby analizować jej składniki, powiedzielibyśmy że to hybryda RPG i turowej strategii, ale oba te elementy podporządkowuje snuciu opowieści, która dla każdego będzie nieco inna.

The Banner Saga to opowieść, w której klimat, realia, grafika i muzyka robią olbrzymie wrażenie, faktycznie dając uczucie bycia bohaterem starej legendy.

Gra stworzona przez kilka weteranów z BioWare przy wsparciu finansowym z Kickstartera od początku urzeka oprawą. Śliczne ręcznie malowane tła, postacie i ich animacje potęgują wrażenie, że oto otwiera się przed graczem książka z baśniami i mitami ze świata nieco przypominającego naszą dawną Skandynawię. Tylko że tej książce przygrywa znakomita muzyka Austina Wintory'ego (znanego z Podróży), w której mieszają się inspiracje i instrumenty klasyczne, folkowe (tę bębny wojenne!), wokalizy w językach nordyckich i dźwięki otoczenia. Niby to świat Wikingów, ale jednak nie.

Nowy wspaniały świat Ścieżki dźwiękowej można posłuchać i niedrogo kupić na bandcampie kompozytora.

Żyją w nim w pokoju ludzie i potężni Varlowie. Jednak poza tym sytuacja jest daleka od sielankowej. Wszyscy pamiętają jeszcze dwie wielkie wojny, a tymczasem nadchodzi nowe zagrożenie. Bogowie umarli. Słońce stanęło na niebie i noc już nie zapada, a na granicach pojawiły się istoty w czarnych zbrojach. Twórcy stanęli na wysokości zadania i wymyślili świat nowy, świeży i tajemniczy, inny od posttolkienowskich standardów jakie dominują w RPG i fantasy ogólnie. Jest poważnie, posępnie nawet, trochę jak u George'a R. R. Martina. Liczne opisy i dialogi sprawiają, że pod koniec gry czułem się, jakby znał to uniwersum od dawna - warto uważnie czytać każdy tekst, bo to on jest podstawowym nośnikiem treści w tej grze, grafika to tylko dodatek. Trochę jak w klasycznym papierowym RPG. Konieczna jest dobra znajomość angielskiego, bo z czasem historia nieco się komplikuje - na szczęście nie ma tu zbytniej stylizacji języka.

Witaj w niewesołym świecie...

Nie tylko w konstrukcji świata The Banner Saga zrywa ze schematem. Urzekła mnie tym, że nie jest historią o ratowaniu ludzkości. Nie ma typowego wybrańca, zleconej przez kogoś misji i przygotowanej z góry nagrody. Choć to RPG, nie ma tu jednego głównego bohatera. Akcji zdarza się przeskakiwać z miejsca na miejsce -  gracz raz wciela się w jedną, a chwilę potem w inną postać i ta wielowątkowość sprawia, że historia jest zdecydowanie ciekawsza.  Jest oczywiście kilku ważniejszych bohaterów - jak Rook, przywódca ludzkich uchodźców ze zniszczonej wsi, Udin, stary kronikarz Varlów albo Hakon - dzielny wojownik. Zaraz za nimi idzie wiele takich niby drugoplanowych, ale jednak scharakteryzowanych tak dobrze, że łatwo się do nich przywiązać . A jeszcze za nimi milcząca masa wojowników czy członków klanu prowadzona przez główne postacie - i choć ci są tylko liczbami na ekranie, to martwiłem się o to, jak wpłyną na nich moje decyzje.

Miasta i wioski to statyczne ekrany, ale aż miło popatrzeć...

Twórcy postaci się postarali. Bohaterowie są bardzo prawdziwi - mają swoje cele, dążenia i poglądy. Nie są ze sobą związani żadną umową, nie trzymają się kurczowo głównych postaci. Sprzeciwiają się i kłócą. Mogą zdradzić, odejść, zginąć lub zostać w toku fabuły wysłani z jakąś misją przez gracza. Nie da się też wziąć wszystkich do walki, więc niektórzy staną się silniejsi. Podoba mi się, że gra pozwala wybierać z całej gamy nieźle napisanych postaci i moi ulubieńcy będą pewnie inni niż Wasi. Jeśli jednak jesteście przyzwyczajeni do tego, że tworzycie sobie wychuchaną drużynę i z nią pokonujecie wszelkie przeciwności, to The Banner Saga zmusi, by z tym zerwać. Zbliżyłem się do postaci poprzez ciągłe przejmowanie się ich losem... A niemożność zapisywania w dowolnym momencie zmusza też do pogodzenia się z konsekwencjami decyzji.

Ludzie niespecjalnie lubią Varlów i vice versa. Jak zażegnasz konflikt? Większa wersja w galerii.

Jedzenie nowym złotem... Choć rozgrywka podzielona jest na trzy elementy: dialogi, podróż i turowe walki, to jednak te pierwsze nadają ton i tempo akcji. Twórcy co i rusz stawiają gracza w sytuacjach, gdzie musi podjąć wybór - i grając najpierw w demo (co opisałem), a potem w pełną wersję odkryłem, że liczba rzeczy, które absolutnie muszą się zdarzyć, jest bardzo niewielka. Mogę się mylić,  zweryfikuje to dopiero tłum graczy, którzy przejdą grę na różne sposoby i porównają wrażenia. Choć główna trasa podróży jest niezmienna, to wydarzenia losowe sprawiają, że za każdym razem jest nieco inna. Gracz musi decydować zarówno o rzeczach małych - czy wyrzucić pijaka z karawany, pogodzić kłócące się kobiety, zostać gdzieś dzień dłużej - jak i o dużych: kogo ratować, gdzie i jak się bronić, z kim walczyć, a przed kim uciekać. Jeśli lubicie czuć się odpowiedzialni i myśleć o konsekwencjach, poczujecie się świetnie. The Banner Saga potrafi zmęczyć - w dobrym sensie - bo uświadamia, że wszystko ma jakieś, choćby drobne, konsekwencje. Dobrze jest mieć więcej wojowników, ale ma to swoją cenę - więcej żołądków do napełnienia.

Kupić zapasy czy przedmioty?

W innych grach zmartwieniem może być suma złota niewystarczająca na nowy miecz. Tu przede wszystkim trzeba dbać, by karawana miała co jeść. W licznik dni, na które wystarczy zapasów będziecie wpatrywać się nieustannie. Każda walka to rany, które leczyć można tylko obozując i zużywając zapasy. Każdy dzień się liczy. Żywność można oczywiście kupić w napotkanych wioskach, ale i tu jest haczyk - za tę samą walutę rozwija się bohaterów i kupuje przedmioty. A dostaje się ją za walkę i podejmowanie decyzji w trudnych momentach. A ponieważ bitwy też wydarzają się w ściśle określonych miejscach, nie da się ich toczyć bez końca nabijając sobie sakiewkę. Zasoby są ograniczone i trzeba dobrze z nich korzystać. Czasem walki warto uniknąć, choć chciałoby się zdobyć więcej zasobów, bo niepowodzenia spowoduje spadek morale, a ranni i zdemotywowani wojownicy mogą nie podołać kolejnej.  Czasem warto kupić zapas jedzenia, choć chciałoby się ulepszyć statystyki tego niesamowitego wojownika i kupić mu magiczny amulet. The Banner Saga nie jest fantasy, gdzie na koniec opływa się w złoto i dostatki - to gra o braku, wypędzeniu, ucieczce.

Turowo, ale na nowo

Otoczeni i w mniejszej liczbie? Normalka.

Więcej o walce pisałem w pierwszych wrażeniach.

O samej walce już pisałem więcej - jest całkiem trudna, głównie przez to, że podstawowa statystyka odpowiada zarówno za życie, jak i siłę ataków. Ranni walczą więc gorzej - taktyka szarży przysłowiową kupą (mości panowie!) i zalanie przeciwnika wieloma jednostkami się nie sprawdzi. Zwłaszcza, że wrogów prawie zawsze jest więcej i trzeba najpierw przebić ich pancerz. Trzeba zachować równowagę między niszczeniem pancerza, a zadawaniem obrażeń. Naprzemienne tury i brak jakiegokolwiek wskaźnika inicjatywy sprawiają, że czasem nawet lepiej walczyć mniejszą grupą - postacie szybciej zdobędą doświadczenie - o ile przeżyją. Tylko że klas i ciekawych bohaterów jest tak wiele i nie wszyscy są zawsze dostępni, że ciężko jest się zdecydować, kim grać. Każda postać ma swoje umiejętności specjalne i może nosić jeden przedmiot, warto więc kombinować ze składem drużyny. Jeszcze jedną zmienną jest możliwość wzmacniania ataków i zdolności punktami woli.

Walka nie jest tu jednak najważniejsza - twórcy sami zalecają, by w razie potrzeby obniżyć poziom trudności tak, by nie przeszkadzała w przeżywaniu historii.

Przemierzane krainy są pięknie namalowane. Tylko morale niskie, a zapasów mało...

Zarządzanie karawaną nie jest więc łatwe  - a może to po prostu ja podejmowałem za dużo złych decyzji. Grając miałem jednak chwilami uczucie, że nie wszystko zależy ode mnie. Nie mogę planować trasy, nie wiem ile dni do najbliższego miasta, nie mogę nigdzie zboczyć. Trzeba iść i mieć nadzieję, jak w życiu. Najbardziej odczułem to w przypadku podróży karawany Rooka, która miała zdecydowanie mniej zasobów i gdy się skończyły, mogłem tylko iść do przodu, patrzeć na malejącą liczbę ludzi w karawanie i modlić się o jakąś wioskę lub losowo napotkaną farmę. Może twórcom o to chodziło - o oddanie desperacji , bo gdy już na farmę trafiłem, to siłą i groźbą zabrałem zbiory. Czułem się fatalnie, ale mogłem iść dalej. Być może mechanika polowań czy przeszukiwania wsi albo w ogóle możliwość zboczenia z trasy ułatwiłaby grę pod tym względem, ale na pewno zmniejszyłaby emocje. Choć okazji do wyborów jest wiele, to twórcy wyraźnie chcą, by przeżyć smutną historię i cieszyć się z małych sukcesów, bo na duże nie ma co liczyć - świat idzie ku coraz gorszemu.

Nawet wejście do miasta to kilka opcji do wyboru...

Ale jak to, to już? Spory niedosyt wzbudziło zakończenie. Choć wiele przeżyłem i zobaczyłem, a nawet zmieniłem swoje postrzeganie różnych spraw, to w ostatnich scenach nie dostałem dość odpowiedzi. Czułem ciekawość, co będzie dalej. Za bardzo widać, że to pierwsza część trylogii, a dodatkowo dla mnie nie skończyła się ona najlepiej. Może podejmowałem kiepskie decyzje? Nie wiem, bo zabrakło mi jakiegoś podsumowania ich i losów postaci. Mogłoby to mieć formę choćby tytułowego sztandaru, na których w świecie gry spisuje się historię klanów. Być może twórcy nie chcą, by gracze za łatwo rozgryźli, które opcje w dialogach dają najlepsze rezultaty i jak przejść grę "optymalnie", czyli tak, by nie stracić ludzi i zasobów. W ten sposób część graczy ukończy ją po swojemu, podejmując czasem głupie decyzje i przeżywając słodko-gorzką historię pełną poruszających momentów.

Werdykt Ciężko w ogóle jest oceniać The Banner Saga po jednym ukończeniu gry. Nie wiem, czy moje niepowodzenia to efekt złych decyzji  czy tego, ze twórcy dali mi za mało mechanik do wpływania na rozgrywkę. Kiedy oglądałem napisy końcowe - a chwilę to trwało, bo są tam wszyscy, którzy wsparli grę na Kickstarterze - miałem wrażenie, że coś mnie ominęło. Uczucie to wzmogło się, gdy przejrzałem listę osiągnięć, jakie można za grę dostać.  Tam zobaczyłem, że można dostać jedno za utrzymanie dobrego morale, a drugie za ocalenie wszystkich ludzi z naszej karawany albo tego jednego towarzysza. Tylko jak? Mnie nie udało się tego osiągnąć, do końcowych etapów podróży dotarłem z mocno przerzedzonym oddziałem, bez jedzenia i unikając walki, jak tylko się działo. Chciałem przede wszystkim przetrwać.  Być może za drugim razem będzie inaczej, może faktycznie jestem kiepskim dowódcą. I tu właśnie przyłapałem się na tym, że chcę zagrać w to drugi raz, najlepiej na świeżo, póki pamiętam, jakie opcje wybrałem. Ale to ja, który lubię gry rozkładać na czynniki pierwsze.

The Banner Saga to opowieść, w której klimat, realia, grafika i muzyka robią olbrzymie wrażenie, faktycznie dając uczucie bycia bohaterem starej legendy. I za to szczerze ją polecam. Zaintrygowała mnie na tyle, że chcę w nią zagrać po raz drugi i sprawdzić, co można zmienić.

Paweł Kamiński

Platformy: PC, Mac Producent: Stoic Studio Wydawca: Versus Evil Dystrybutor: brak (cyfrowa dystrybucja) Data premiery: 14.01.2014 PEGI: -

Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)