Sniper Elite V2 - recenzja

Sniper Elite V2 - recenzja

Sniper Elite V2 - recenzja
marcindmjqtx
12.05.2012 14:03, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Kojarzycie film „Wróg u bram” i scenę, w której Jude Law likwiduje kolejnymi strzałami kilku Niemców, maskując odgłosy strzałów hukiem spadających bomb? Albo Daniela Jacksona wypatrującego w „Szeregowcu Ryanie” odblasków lunety, by potem wpakować przez nią kulę w oko wrogiego snajpera? Takie akcje są w „Sniper Elite V2” na porządku dziennym.

Ocena: 4/5 To produkcja, w której nie można się spieszyć, w której trzeba myśleć, planować i kalkulować ryzyko. To coś innego.

Akcja gry toczy się w ostatnich dniach drugiej wojny światowej. W przeddzień zajęcia Berlina przez Armię Czerwoną. Losy konfliktu są już przesądzone i jest on tylko tłem wydarzeń przedstawionych w grze. Tłem bardzo wygodnym dla amerykańskiego snajpera, w którego się wcielamy. Wojna wciąż trwa, co ułatwia mu działanie daleko za liniami wroga. Początkowo jest tam po to, by umożliwić ucieczkę niemieckim naukowcom, którzy chcieliby pracować dla USA. Później sprawy przybierają nieco inny obrót i mimo wszystko okazuje się, że od jednego kluczowego strzału będą zależeć życia wielu ludzi.

„Sniper Elite V2” trudno traktować jako lekcję historii, nawet w wersji obrazkowej. Fabuła ma tu swoje pięć minut w zasadzie tylko w trakcie ładowania misji, kiedy to Karl Fairburne, w którego się wcielamy, kreśli kontekst kolejnego zadania. Kolejnej misji nie odpalamy, by poznać dalszy ciąg opowieści. Robimy to, bo rozgrywka jest tym, co przyczajone w krzakach z lunetą przy oku tygryski lubią najbardziej.

Polygamia.pl - Sniper Elite V2 - pierwsze 12 minut [Gameplay]

W zasadzie weterani oryginalnego „Sniper Elite” będą pewnie narzekali na to, że jest za prosto. Cóż, takie czasy - konstrukcja misji też daje nam nieco mniej swobody niż wcześniej i zaznaczając na mapce kolejne punkty kontrolne, prowadzi nas za rękę trochę zbyt mocno, jak na mój gust. Nie zawsze, często mamy otwartą przestrzeń i to, jak poradzimy sobie z przeciwnikami zależy tylko od nas, ale w kilku miejscach trochę zawiodłem się na projektantach, którzy ubzdurali sobie, że akurat przez ten murek przeskoczyć nie mogę.

Choć „Sniper Elite V2” bez dwóch zdań jest strzelaniną, to gra się w nią inaczej, niż w najpopularniejsze pozycje gatunku. To produkcja, w której nie można się spieszyć, w której trzeba myśleć, planować i kalkulować ryzyko. To coś innego. Fanów biegania po polu walki z opętańczym krzykiem, szybko znudzi i zniesmaczy (czemu amunicji w thompsonie starczyło mi na pół minuty?), ale oni są przez deweloperów rozpieszczani, a my - w innych grach nazywani kamperami - tak dobrze nie mamy.

Najpierw myśl, potem strzelaj Naprawdę miło jest dostać w końcu grę, w której po prostu trzeba wyjąć lornetkę, rozejrzeć się, zlokalizować wszystkich przeciwników (na niższych poziomach trudności można ich sobie nawet oznaczyć) i opracować plan działania, bo w innym wypadku ktoś nas wykryje, a ciężarówki dowiozą kolejny tuzin przeciwników. Nie oznacza to końca misji, ale będzie bardzo, bardzo trudno dać im radę. Chyba że przygotowaliście się na taką ewentualność, rozkładając w strategicznych miejscach miny lub dynamit (odpalamy go zdalnie... strzałem), czy zabezpieczając dojście do swojej kryjówki wybuchową pułapką. Fairburne nie nosi ze sobą taczki takich zabawek, ale akurat tyle, by zadbać o swój tyłek w razie wpadki. Ich wartość rośnie z każdym kolejnym odpaleniem misji, kiedy to wiemy, czego możemy się spodziewać. Za pierwszym razem wiele rzeczy wychodzi przypadkiem, dzięki łutowi szczęścia. Ale uwierzcie mi, że będziecie chcieli wracać, by w końcu zaliczyć misję tak, jak zrobiłby to członek elity snajperów.

Niestety nigdy tak naprawdę nie da się polegać tylko na sobie, bo autorzy trochę pokpili sprawę skradania. Ciche zabójstwa działają w kratkę, pistolet z tłumikiem jest dramatycznie słaby i niecelny, a Karl zapomniał wziąć do Niemiec nóż, którym mógłby uciszać przeciwników niespodziewanie pojawiających się na jego drodze. Tego ostatniego brakowało mi najbardziej. O dziwo wcale nie tłumika na karabinie snajperskim.

Asy w rękawie Ba, jego brak zmusił autorów do sięgnięcia po pomysł z „Wroga u bram”. Wojna jest głośna - do maskowania huku wystrzału możemy wykorzystywać np. odgłos spadających bomb, komunikaty rozregulowanego głośnika, „gwizdek” lokomotywy na stacji - i w ten sposób ściągać jednego wroga po drugim, upewniając się rzecz jasna, że nie znajdują się w swoim polu widzenia. Inna sztuczka to przeniesienie ciała w okolicę trasy patrolu i podłożenie pod nie miny - ciekawość zaprowadzi wrogów prosto do wirtualnego piekła. Na niższych poziomach trudności raczej z tego nie skorzystacie, ale Karl ma w kieszeniach mnóstwo kamieni, którymi może odwracać uwagę strażników i prowadzić ich w miejsca, w których nikt nie zobaczy ich padającego ciała.

Sposobów na zabawę nie brakuje, ale wisienką na torcie jest tu rzecz jasna moment, w którym razem z wirtualnym snajperem wstrzymujemy oddech, modląc się po cichu, by poprawka uwzględniająca odległość, wiatr i grawitację okazała się na tyle dokładna, by trafić przeciwnika. Nawet niekoniecznie w głowę. Dzięki zwolnionemu tempu i „rentgenowskiej” kamerze równie wielką frajdę sprawia kula przebijająca oba płuca, serce czy nawet męskie „klejnoty”. Może i zabrzmi to nienormalnie, ale te ujęcia robią wielkie wrażenie i stanowią idealną nagrodę za celny strzał z dużej odległości. Gra punktuje też trafienie w ważne narządy i ustrzelenie celu w ruchu, a korespondencyjna rywalizacja na tablicach wyników dzięki temu wrze.

Co dwie głowy... Karl jest samotnikiem, ale wy do zabawy możecie zaprosić znajomego, by na przykład przejść w sieci całą kampanię.

Mogłoby się zdawać, że to rzecz dorzucona na siłę (fabuła się nie zmienia, w scenkach przerywnikowych jest tylko jeden bohater), ale granie we dwóch dostarcza zupełnie innych emocji niż w pojedynkę. Drugi snajper otwiera drogę do większej opcji taktycznych zagrywek - osłaniania się, flankowania, zsynchronizowanych egzekucji. Gra robi się trochę łatwiejsza, ale głównie z uwagi na fakt, że we dwóch łatwiej poradzić sobie z posiłkami, przybiegającymi po wznieceniu alarmu. Te same misje przechodziłem inaczej sam, a inaczej z Wojtkiem Kubarkiem i za każdym razem bawiłem się wybornie, więc nie mam oporów przed stwierdzeniem, że to w zasadzie dwie gry w jednej.

Pozostałe tryby dla dwóch graczy to na przykład standardowa horda, która trochę rozczarowuje brakiem rozbudowania i która wydaje się tu wrzucona na siłę. Lepiej gra się w Overwatch, w którym jeden z graczy (bez karabinu snajperskiego) wykonuje na planszy zadania (idź tam, idź siam, naciśnij przycisk), podczas gdy drugi go osłania. Można się wczuć, aczkolwiek więcej frajdy zawsze ma snajper. Drugi gracz większość czasu spędza na przeklinaniu twórców, którzy zabrali mu karabin. Najciekawszym i przy okazji najtrudniejszym trybem jest Bombing Run, w którym musimy zabrać spod nosa Niemców części do naprawy naszego pojazdu, a potem jeszcze uciec przed alianckimi bombowcami. Tutaj trzeba już naprawdę kombinować i nie dać się wykryć, bo wybudzenie wrogów z letargu oznacza szybką śmierć od wielu kul. Są emocje i dramatyczna potrzeba współpracy, jest więc i zabawa. Na PC obecny jest jeszcze Team Deathmatch, ale z powodu testowania gry na Xboksie, nie mogłem go sprawdzić.

Pod lupą Wcześniej wspomniałem o tym, że „Sniper Elite V2” niedomaga jeśli chodzi o reguły rządzące skradaniem. Owszem, to zgrzyt, ale wynikający raczej z tego, że chciałbym, by była to gra idealna. By tak się stało, Rebellion powinien przede wszystkim zatrudnić lepszych grafików. Oprawa kuleje tu najbardziej. Nie znaczy to, że jest fatalnie, ale rozjechanie tekstur walcem w grze, w której sporo czasu spędzimy leżąc i gapiąc się na otoczenie, kłuje w oczy. Zwłaszcza na otwartych przestrzeniach, bo już wnętrza robią lepsze wrażenie.

Początkowo chciałem jeszcze załamać ręce nad sztuczną inteligencją przeciwników, ale potem przypomniałem sobie wszystkowidzących cyborgów ze „Sniper: Ghost Warrior” i stwierdziłem, że jednak wolę tych - po ludzku nieco głupszych. I tak nie mam im wiele do zarzucenia. Ot, czasem odwracają się tyłem do strzelca i stoją tak, czekając na śmierć, albo przebiegają obok gracza tylko po to, by zrobić jeszcze 10 kroków i dopiero wtedy zacząć strzelać. Głupie, ale szybko się o tym zapomina. Dobre wrażenie spowodowane faktem, że mający nas na muszce snajper po każdym strzale zmienia pozycje, albo że przeciwnicy nie pchają się frontalnie, tylko lubią flankować, zostaje na dłużej. Potrafią nawet podnosić rannego i próbować przenosić go w bezpieczne miejsce. Nieźle, co?

Werdykt Na taką grę czekałem, cierpliwie znosząc nabijanie się z kamperów w „Modern Warfare 3” lub „Battlefield 3”. Dzięki „Sniper Elite V2” mogę wreszcie leżeć plackiem przez 10 minut, wypatrując przez lornetkę błysku lunety wrogiego snajpera, i nikt nie powie o tym złego słowa. Nie jest to techniczny majstersztyk, a postęp w stosunku do oryginalnego „Sniper Elite” widać głównie w lekkim uproszczeniu zabawy. Ale nie są to rzeczy, o których myśli się, wstrzymując oddech przed kluczowym strzałem. Jeśli w FPS-ach zawsze najpierw wybieracie snajpera, to nie możecie przejść obok „Sniper Elite V2” obojętnie. Wciągnie was na długie godziny.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)

Maciej Kowalik

Sniper Elite V2 (PC)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)