Shadow of the Colossus - recenzja

Shadow of the Colossus - recenzja

Shadow of the Colossus - recenzja
marcindmjqtx
18.04.2007 08:48, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

W 2001 roku została wydana gra o krótkim tytule ICO. Klimat smutnej baśni, oprawa ocierająca się o artyzm i ciekawe pomysły wyróżniały ją spośród innych gier.. Portale wystawiły jej wzorowe cenzurki. Opinie graczy rozchodzące się po pajęczynie Internetu mówiły o silnych emocjach jakie wzbudzała nawet w najtwardszych osobnikach. W mojej osobistej opinii ICO to absolutny Top 10 wśród gier na PS2. Jej gameplay angażował gracza do tego stopnia, że dosłownie zapominało się o rzeczywistym świecie. Niestety, artystyczne podejście twórców do swojego dzieła spowodowało, że do pełnego docenienia włożonej weń pracy, gracz musiał wykazać się wrażliwością na ten rodzaj przekazu. ICO było grą dla wybranych, a oni z definicji są w mniejszości. Portfel wydawcy nie zapełnił się do tego stopnia by zagwarantować graczom następną część. Nastąpił długi okres trzymania kciuków.

Po co ten przydługi wstęp ? Już wyjaśniam. Chcę, żebyś lepiej docenił to, że autorzy ICO dostali kolejną szansę. Albo inaczej Chcę, wyrazić radość z faktu, że w kierownictwie Sony są ludzie potrafiący przeforsować projekt ambitny i ryzykowny, zamiast po raz kolejny wyciągać ręce po łatwą kasę.

Po obejrzeniu nieśpiesznego wprowadzenia i wstępnym ogarnięciu sytuacji,

powoli zaczyna docierać do nas specyficzne uczucie absolutnego osamotnienia. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w pierwszej chwili najsilniejszym uczuciem jest totalna bezsilność. Ukochana leży martwa u naszych stóp. Tajemnicze głosy żądają zniszczenia 16 kolosów w zamian za próbę jej ożywienia, nie gwarantują jednak sukcesu. Podręcznikowy przykład sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nasz heros nie traci jednak czasu na przeklinanie swego losu. Uzbrojony w miecz i łuk wyrusza, na grzbiecie swojego rumaka, Agro, na spotkanie pierwszego Kolosa.

Shadow of the Colossus można, w barbarzyńskim skrócie, określić jako 16 pojedynków (czy raczej bitew) z Kolosami. Czas, kiedy nie będziesz próbował pokonać kolejnego olbrzyma, spędzisz na grzbiecie konia pędząc ku swojemu wrogowi. Ktoś może spytać, czy to wszystko? Jak gra z 16 przeciwnikami może być tak dobra (tak, ja też czytanie recenzji zaczynam od oceny)? Cierpliwości, dojdziemy i do tego.

Tym co rzuca się w oczy podczas stawiania pierwszych kroków na drodze ku przeznaczeniu jest ziarnistość grafiki i dość toporna animacja głównego bohatera. Skojarzenia z ICO są jak najbardziej na miejscu. Olbrzymie otwarte przestrzenie autorzy obłożyli wieloma filtrami graficznymi. Ledwie widoczny zarys odległej góry czy kolumna światła dająca się zauważyć z drugiego końca mapy. Takie widoki zapamiętuje się na długo. Atmosferę beznadziejności zadania przed jakim stajemy podkreśla kontrast pomiędzy olbrzymim terenem a postacią głównego bohatera. Gdy galopujemy, kamera ustawia się w taki sposób, że Wędrowiec wcale nie jest w jej centrum. Tak jakby gracz był tylko nieistotnym elementem w historii tej krainy. To przykład na to jak artystyczne podejście twórcy do produktu oddziałuje na odbiorcę.

Shadow of the Colossus dostarcza wrażeń ciągle bardziej kojarzonych z kinem niż z elektroniczną rozgrywką. Operuje sposobem wyświetlania obrazu, kadrem, efektami. To nie jest zwykłe wprawienie w ruch wyrenderowanego świata. Autorom udało się tchnąć w stworzoną krainę życiodajny oddech. Trochę śmiesznie brzmi to w zestawieniu z faktem, że mowa o krainie, w której oprócz naszego wędrowca, jego konia, kilku jaszczurek i ptaków nie ma istot żywych. Tym niemniej, przemierzając kolejne kilometry na grzbiecie Argo nie miałem wrażenia, że kraina jest za pusta i razi nudą. Raczej czułem, że jest opuszczona z jakiegoś powodu. W większości gier między tymi sytuacjami nie byłoby różnicy. Shadow of the Colossus jest jednak grą ze wszechmiar wyjątkową.

Wyjątkowy jest również moment, w którym spotkamy pierwszego z Kolosów. Z głupim wyrazem twarzy patrzyłem jak mija mnie stwór wielkości góry. Gdy uświadomiłem sobie, że mam go zabić, czekałem aż ktoś mnie uszczypnie. Najlepsze jest to, że przy każdym kolejnym Kolosie to wrażenie jest jeszcze silniejsze! Nigdy nie jesteś przygotowany na to, co zaserwują twórcy przy następnej okazji.

Ogólna strategia zabicia wroga jest prosta. Dostań się na niego, znajdź słabe punkty i wbij w nie miecz. Gdy pokonasz kilka pierwszych olbrzymów, pomyślisz, że reszta będzie kaszką z mleczkiem. Nic bardziej mylnego. Spędzisz stresujące chwile biegając między gigantycznymi nogami i zastanawiając się „jak, do cholery, mam na niego wejść”.

Często z pomocą przyjdzie Ci Argo. Wierny, czarny ogier jest twoim jedynym towarzyszem w tej przeklętej krainie. Inteligentny i nieustraszony, zawsze gotowy zjawić się na twoje zawołanie. Galop między nogami kolosa czy skok na niego przy pełnej prędkości z grzbietu konia to jedne z wielu akcji podnoszących adrenalinę. Nie chcę zdradzać zbyt wiele w kwestii strategii dotyczących kolejnych przeciwników. Tego trzeba doświadczyć na własnej skórze. Na zachętę powiem tylko, że nie wszystkie olbrzymy żyją na lądzie. Wraz z kolejnymi pokonanymi przeciwnikami rośnie poziom ich skomplikowania, a wraz z nim satysfakcja i czysty miód wylewający się z ekranu.

Niewiele gier potrafi zaangażować gracza do tego stopnia, że zupełnie bezwarunkowo zaczyna wydawać z siebie dziwne odgłosy np. przy desperackiej próbie utrzymania się na Kolosie. Balansowanie ciałem na fotelu czy zaciskanie zębów, gdy bohaterowi słabnie uścisk to była dla mnie, w tej grze, normalka.

Dodatkowym plusem jest bardzo dobrze opracowany poziom trudności. Śmiesznie wyglądałaby sytuacja w której bohater w minutę zabija przeciwnika o wielkości małej wioski. Jeśli jednak poziom normal jest dla Ciebie za łatwy, w kolejce czeka hard. Dla każdego coś miłego.

Jedyne zagrożenie dla Shadow of the Colossus to mylne zaszufladkowanie jej jako siekaniny z wielkimi przeciwnikami. Pod żadnym warunkiem nie należy tego robić. Ta gra ma w sobie o wiele więcej. Przekonujący świat, sugestywną atmosfere osamotnienia i wielkie, zdawałoby się niemożliwe do wykonania zadanie. Wystarczy na chwile wziąć pada w ręce by kompletnie wsiąknąć w świat tej cudownej baśni, którą stworzyli geniusze z Sony. 16 epickich bitew, każda inna, każda na miarę walki finałowej, każda lepsza od poprzedniej. To właśnie Shadow of the Colossus, gra jedyna w swoim rodzaju.

Wrażenia audio-wizualne są ważnymi elementami tworzącymi tę wyjątkowość. Wspomniałem już o grafice. Jest dosyć specyficzna i w zasadzie oprócz ICO nie ma do czego jej porównać. W poprzedniku silnik graficzny pokazywał swój kunszt przy okazji ogromnego zamku, w którym trzymany był główny bohater. W Shadow of the Colossus przeważają wielkie obszary otwartego terenu. Od trawiastych równin po górskie szczyty i głębokie jaskinie. Grafikom udało się sprawić, że ładnych widoków z pewnością nie zabraknie. Gwarantuję, że zdarzy Ci się wjechać na jakieś wzgórze tylko po to by zobaczyć co znajduje się za nim. Gdy pauzowałem grę nie naciskałem przycisku 'start'. Po prostu zostawiałem wędrowca i Argo, i odkurzając czy robiąc inne rzeczy niegodne gracza, ciągle podziwiałem widoki na ekranie telewizora.

Na osobne słowa pochwały zasługują Kolosy. Ich ogrom powala, podobnie jak fantastyczna animacja. W sposobie poruszania wyraźnie czuć wielki ciężar jaki muszą przetransportować. Ich wygląd skojarzył mi się ze zwierzętami, ale to tylko dosyć ogólne wrażenie. Ze swojej strony polecam sprawdzić jak wygląda świat, gdy się siedzi na głowie jednego z tych olbrzymów.

Gra oszczędnie częstuje nas efektami dźwiękowymi. W czasie przemierzania krainy słyszymy głównie przejmujące wycie wiatru oraz rytmiczny stukot kopyt Agro. Muzyka pojawia się podczas

walki i jeszcze bardziej nakręca dynamizm starcia oraz podkreśla jego ważniejsze momenty. Znakomicie uzupełnia akcję na ekranie. Odgłosy poruszania się Kolosów najprościej opisać jako potężne. Przy każdym kroku ziemia się trzęsie a chmury kurzu i kamieni wzlatują w powietrze.

Delikatne efekty dźwiękowe i dynamiczna muzyka mają się do siebie tak, jak spokojna jazda na koniu do heroicznego boju z olbrzymem. To kolejny znak namysłu i konsekwencji z jaką autorzy realizowali swoje założenia. Ta gra to od początku do końca skończona produkcja. Każdy jej element jest dokładnie taki jak chcieli twórcy. Tak jak malarz podpisuje swój obraz dopiero po skończeniu, tak ekipa tworząca Shadow of the Colossus z pewnością czekała z umieszczeniem swoich nazwisk w creditsach do momentu, aż ich dzieło będzie ukończone. Naprawdę, czapki z głów przed tymi panami. To dzięki takim ludziom, od czasu do czasu, na świat przychodzą arcydzieła.

Przyznam się, że zrecenzowanie gry, która jest tak przesiąknięta aurą mistycyzmu i patosu jest diabelnie trudne. O jedno zdanie za dużo i mógłbym popsuć komuś zabawę. Wiele razy łapałem się na rozpisywaniu o magii Shadow of the Colossus, ale to nie ma najmniejszego sensu. Po prostu to jedna z niewielu gier, gdzie poszczególne elementy oderwane od całości nie są niczym nadzwyczajnym. Dopiero ich połączenie sprawia, że pojawia się czar, który nie pozwala wyłączyć telewizora. O tej grze nie powinno się pisać i nie powinno się czytać. Powinno się w nią grać.

Maciej "Maciu” Kowalik

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Plusy Minusy
sugestywna atmosfera wielkiej przygody kolosy i szukanie ich słabości artystyczne zacięcie grafików uczucie pustki po ukończeniu nie dla każdego