Paper Mario: Color Splash - recenzja. Mario bez gronostaja

Paper Mario: Color Splash - recenzja. Mario bez gronostaja

Paper Mario: Color Splash - recenzja. Mario bez gronostaja
Adam Piechota
05.10.2016 17:00, aktualizacja: 05.10.2016 17:23

Jedyna barwa na tegorocznym horyzoncie Wii U.

Wielu jest Marianów. Dawno temu, jak już oczywistym było, że popularność maskotki Nintendo jest za duża na jedną hycającą serię, sympatyczny Wąsacz rozszczepił się na wszystkie możliwe gatunki, z czasem zalewając rynek istną falą tsunami różnorakich tytułów. Paper Mario, dla którego pojęcie "płaski bohater" nabiera zbyt dosłownego znaczenia, to bękart pierwszego romansu z RPG-ami, kultowego Super Mario RPG. Wraz z bliźniaczym Mario & Luigi (fantastyczne gry, pozwolę sobie przypomnieć), eksperymentował z role-playową formułą, sprawdzając jej elastyczność. Z misji wywiązywał się bezbłędnie.Przynajmniej do premiery ostatniej odsłony, niefortunnego Sticker Star na 3DS-a. Nie wyciągam przeszłości przez przypadek. Zaskakujące, że mając na wsparciu cztery zupełnie inne gry, Color Splash - pierwszy papierowy Hydraulik będący systemową kontynuacją - wybrał sobie za wzór Sticker Star. Obiekt nienawiści fanów. Czyżby developer (Intelligent Systems) chciał udowodnić, że sam pomysł najgorszy nie był, ale powinęła mu się gdzieś po drodze noga? Sterują Paper Mario od szesnastu lat przecież, nikt nie zna go tak, jak oni. A może studnia pomysłów już się wyczerpała? Odpowiedzi są w tej grze, ale trzeba przedrapać się przez kilka warstw farby.Zróbmy tak. Ja Wam napiszę, że Mario, Peach i losowy Toad wyruszają na Prism Island, zwabieni niepokojącym listem (tak naprawdę złożonym Toadem, ale pozbawionym wszystkich kolorów). A Wy zgadnijcie, KTO porywa KOGO, a następnie KTO musi uratować całą sytuację, CO zbierając podczas swojej przygody. Jeżeli udzieliliście odpowiedzi: Bowser, Księżniczkę Peach, Mario, Gwiazdki, prawdopodobnie mieliście już kiedyś styczność z Super Mario i dostajecie ocenę bardzo dobrą z uśmiechniętym słoneczkiem. To normalne, że zabawa się właśnie tak - po raz osiemset dwudziesty siódmy już chyba - zaczyna. Nawet wszystkie postaci się z tego nabijają, a Księżniczka w hologramach wysyłanych do Mariana potrafi wyrazić swoje niezadowolenie, że tym razem ratują ją tak wolno.Z milczącym herosem wyrusza Huey, gadająca puszka farby (to... normalne w tej serii, że towarzysz jest dziwny). On także obdarza Włocha magicznym młotem, który tryska na wszelkie kolory przy uderzeniu. Bo widzicie, Bowserowa armia Shy Guyów wyposażona jest tym razem w słomki. A słomką można wyssać barwy wszystkiego na swojej drodze. Stąd poboczne zadanie przywracania nowego, uroczego świata do naturalnego porządku. Coś jakby uproszczone Twilight Princess czy Okami. Po czasie oko automatycznie wyłapuje białe jak kartka elementy otoczenia. Warto kolorować, bo i pieniążki się z tego sypią, i nowe umiejętności do użycia w walkach.

Mimo iż znowu na swojej drodze spotkamy niemal wyłącznie samych Toadów, "przygoda" działa tak, jak powinna. Ekipie tłumaczącej grę na język angielski należą się gromkie brawa. Dialogi (klasycznie, bez dubbingu) to wyższa półka komedii. Przez dwadzieścia godzin Color Splash po prostu bawi się słowem. Dziesiątki nawiązań do całego uniwersum (przekleństwo "niech to The Lost Levels!" mnie rozbroiło), współczesnej popkultury oraz innych gier. Wiecie, rzadko dostajemy zabawne produkcje okołoerpegowe, gdzie nawet walki z bossami rozpisane są dla beki ("To ja dzisiaj będę twoim niedorzecznie frustrującym przeciwnikiem"), jeszcze rzadziej z Japonii, więc to miła odmiana. Paper Mario akceptuje to, czym jest. Po raz piąty z rzędu.

"Przygoda" działa - tak napisałem. Chodzi mi o to, że nawet odpalając płaskiego Wąsacza na godzinkę przed snem, zostawałem w tym świecie nieco dłużej. Liczba, zróżnicowanie oraz urok lokacji sprawiają, iż zabawie towarzyszy beztroski uśmiech. Chciałem sprawdzić, co Intelligent przygotowało w następnej miejscówce. Zwłaszcza że te potrafią zaskoczyć jeszcze wiele godzin po rozpoczęciu. Co powiecie choćby na klasyczną przygodówkę a'la point & click w nawiedzonym hotelu, gdzie będziecie mieli trzy godziny (growe) na rozwiązanie paranormalnej zagadki? To poziom, który zobaczycie (plus-minus) po czternastu godzinach rozgrywki. Czasem platformer, czasem erpeg, czasem coś innego - Color Splash jest spoko.Co jednak z rdzeniem Sticker Star? Zła wiadomość jest taka, że w sumie pozostał. Dobra - ma odrobinę więcej sensu. Bo widzicie, w tych grach nie ma punktów doświadczenia, a co z tym idzie, nie ma także rozbudowywania postaci. Teoretycznie. A więc rozegrana walka da Wam często tyle samo, ile tej walki uniknięcie. Ciężko to przełknąć, jeśli ze statystykami w RPG-ach jest się od dwudziestu lat, albo i dłużej.Color Splash proponuje chociaż jakiś substytut. Za każdą "dużą" potyczkę z bossem otrzymacie permanentną dopałkę. Nagle okazuje się, że część przeciwników wystarczy łupnąć młotkiem w trybie eksploracji, by ominąć rozpoczęcie walki. Wracanie do raz zaliczonych już lokacji staje się dzięki temu o wiele mniej irytujące. Przypadkowy Goomba, który nawinie się po drodze, pokonany po bożemu (w normalnej walce), wypełnia pasek farby w górnej części ekranu. Zamalujcie cały, by zwiększyć maksymalną ilość najcenniejszego na Prism Island materiału. Przydatne nie tylko podczas zwiedzania nowych światów.Wymieńcie naklejki na karty i macie tutejsze pojedynki. By wykonać ruch, należy wybrać odpowiednie karty, pomalować je, co zwiększy siłę ataku, i wyrzucić na ekran - wszystko, rzecz jasna, własnym, brudnym paluchem na niedającym się doczyścić ekranie tableta. Odrobinę ślamazarny system. A do tego hejtowany przez większość graczy. Haczyk w tym, że gdy raz użyjesz jednej karty, tracisz ją na zawsze - to tak irytowało w Sticker Star. Niemniej wystarczyło postawić wygodny sklepik w grze, gdzie bez problemu co godzinkę dokupisz sobie kilkadziesiąt zapasowych kart, i generalnie problem znika. Ze skrzynek po drodze oraz odmalowanych elementów lokacji wypada stos gratisów; nie miałem w sumie ani jednej sytuacji, by brakowało mi jakichś akcji. Nagłe spotkania z podszefem przypominają tylko, że nie warto oszczędzać na kartach leczących.

Trochę lepiej - tak bym podsumował konieczność walki w Color Splash. Nie potrafię całkowicie zmienić przyzwyczajeń i zapomnieć o tradycyjnej progresji, a coraz silniejsze karty po drodze też mi tego nie zasłonią zupełnie, niemniej petycja, która powstała po pierwszej prezentacji tutejszego gameplayu, to była delikatna przesada. Wpisuję tytuł w Internecie i widzę niemal same hejterskie memy. Mój głos nie ma większego znaczenia, ale dotrze chociaż do Was.

A wiecie, że to także pierwszy RPG z Jumpmanem, jaki zobaczycie w rozdzielczości HD? Świat z papieru i wycinanek, z wiszącymi na nitkach chmurkami czy brystolem w roli tła nie jest co prawda niczym nowym (mieliśmy przecież Tearaway lub Yoshi's Wooly World), lecz nadal kryje w sobie ten niewinny posmak. Las, wulkan, plaża, pustynie i kaniony, czyli widokówki dość typowe dla gier z Marianem, nie powodują jeszcze totalnego zmęczenia. A więc coś w tym designie nadal iskrzy. Jasne, iż - jako przedostatnia wewnętrzna produkcja Nintendo na Wii U - Color Splash ze swoimi drobnymi poziomami nie ma żadnego wytłumaczenia, dlaczego nie śmiga w sześćdziesięciu klatkach na sekundę (śliczny Yosiek pyrkał). Pozostanie to już tekturową, być może nieistotną zagadką.Tam, gdzie obraz nie sięga, niech muzyka poleci. Ścieżka dźwiękowa nowego Paper Mario jest przecudowna. Co nie powinno szczególnie dziwić, jeśli przeanalizowalibyśmy niesportowe pozycje z jego udziałem. Żywe instrumenty, lekkie nawiązania do jazzu czy folku (przeróżnych odmian), weekendowy temperament. Im więcej lat mam na karku, tym mocniej doceniam podobną muzykę. Nie chciałbym zatem, żebyście ją zgubili w trakcie zabawy. Podłączcie głośniki, wsłuchajcie się. Ja każde "kolejne Mario" zaczynam od wybadania nowych aranżacji melodyjek "z Pegazusa". Nawet pod tym względem jest konkretnie. Podziemny motyw (który zanucą z pamięci nawet Wasze matule) z Super Mario Bros. doczekał się tutaj najciekawszej wersji od dobrych kilku lat.Pamiętam jeszcze jeden poważny zarzut, jaki kierowano do Sticker Star - w grze można było się zaciąć. No i tutaj również można. O ile: a) nie czyta się dialogów; b) olewa się opcję gawędzenia z Panem Puszką Farby, który zawsze ma gotową podpowiedź; c) nie wraca od czasu do czasu do miasta, gdzie również z chęcią gra udzieli porady; d) jest się totalnym ignorantem. Urok gry polega na łączeniu faktu z faktem, odkrywaniu nowych ścieżek. Wszelkie zagadki są jak najbardziej logiczne. Co postrzegam jako plus. Pamiętam, jakie blokady napotkałem we wcześniejszych poziomach i domyślam się, co należy tam zrobić lub jaki przedmiot przynieść, by historię popchnąć dalej. Walki z najważniejszymi szefami znów wymagają od nas konkretnej akcji w konkretnym momencie starcia. Ale zawsze będzie to karta, którą dopiero co odkryliśmy. Wystarczy... być uważnym.I tak bezstresowo można przy konsoli spędzić od dwudziestu do trzydziestu (jeśli lubicie zaliczane tytuły maksować) godzin. Czy Paper Mario w pojedynkę styknie nintendowcom na jesienny sezon? Wątpię, ale też nie mogę gry winić za to, że firma zostawiła swoich fanów na lodzie. Color Splash miał podyskutować z formułą poprzedniczki, udowodnić jej potencjał. A skoro pod każdym względem jest lepszym Sticker Starem od Sticker Stara - misja zakończyła się powodzeniem. W tę odsłonę już serio warto zagrać. Intelligent Systems dopięło swego, dlatego następnym razem proszę coś całkowicie odmiennego. Zgodnie z tradycją.

Adam Piechota

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)