Ninja Gaiden Sigma - recenzja

Ninja Gaiden Sigma - recenzja

Ninja Gaiden Sigma - recenzja
marcindmjqtx
16.09.2007 08:10, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Postmodernistyczne zabawy konwencją nie są czymś niezwykłym w sztuce masowej XXI wieku. Konsumpcjonizm, mieszanie kierunków myślowych i filozoficznych, brak narzuconych z góry prawd jest tym, co na co dzień otacza człowieka współczesnego. Jako część kultury popularnej, a co za tym idzie i masowej, również gry video bazują w znacznej części na mieszaniu ze sobą różnych, często wydawałoby się nawet sprzecznych, elementów. Średniowieczna, feudalna Japonia, ryk motocyklowych silników, zeppeliny, bajkowe stwory i demony można wymieszać dzisiaj w jednym kotle, przygotowując całkiem smaczną pożywkę dla wygłodniałego i niezbyt wybrednego gracza. W zasadzie całą otoczkę i fabułę Ninja Gaiden Sigma można by pominąć lekceważącym milczeniem, gdyby nie jeden szczegół. Ów postmodernistyczny światek służył nam będzie jako miejsce jednej z najbardziej przemyślanych, bazującej na prawdziwych umiejętnościach grającego, widowiskowej rzeźni.

Użytkownicy Xboxów poprzedniej generacji nie byli rozpieszczani dużą ilością gier, które możemy objąć wspólnym mianownikiem slasherów. Monopol na ten gatunek gier posiadło Sony i do dnia dzisiejszego niewiele w tej materii się zmieniło. Był jednak jeden tytuł, który u właścicieli PlayStation 2 wywoływał swego czasu niezdrową zazdrość. To właśnie Ninja Gaiden, tytuł stworzony przez Team Ninja, jeden z bardzo nielicznych japońskich zespołów, który postanowił wspierać amerykańską konsolę. Wiele firm produkujących interesujący nas tutaj gatunek gier, nie stara się jakoś specjalnie rozbudować systemu walki. W większości przypadków wszystko sprowadza się do bezsensownego klepania w guziki pada. Jednak Team Ninja miał za sobą bagaż doświadczeń, którym na imię Dead or Alive. Dlatego też tworząc Ninja Gaiden postawiono przede wszystkim na wymagający system walki. Udało się to na tyle, że z dzisiejszej perspektywy bez najmniejszych wątpliwości Gaidena możemy nazwać jedną z najlepszych gier pierwszego Xboxa. O ile nie najlepszą. Jakiś czas po wydaniu NG ukazała się jej poprawiona wersja z podtytułem Black. Tymczasem fani Sony dalej czekali. Doczekali się dopiero wraz ze zmianą generacji sprzętu, choć jak mówi stare przysłowie lepiej późno niż wcale. Ninja Gaiden Sigma wylądował w końcu na PLAYSTATION3 ku nieukrywanej radości posiadaczy tej konsoli. To już trzecia inkarnacja tej szacownej gry, a że, jak wszem i wobec wiadomo Pecunia non Olet, zastanówmy się zatem czy warto było tak długo czekać.

Po włożeniu płyty do czytnika konsoli, jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki, warto najpierw grę zainstalować. Tę czynność znaliśmy do tej pory niemal wyłącznie z komputerów osobistych (wyjątkiem są posiadacze Network Adaptora do PS2, choć tutaj działało to na nieco innej zasadzie). Sama instalacja do małych nie należy, prawie 3,5GB i trwa dłuższą chwilę, ale zapewniam, że warto. Dość znacząco skróci to oczekiwane na wszelkie loadingi.

Sama fabuła jak i sposób rozgrywki nie zmieniły się od czasów debiutu na Xboxie. Nadal podstawą jest umiejętne stosowanie bloku, a wraz ze znalezieniem odpowiedniego zwoju, również kontrataku. Na poziomie trudności Normal, nie da się wygrać walk z większą ilością przeciwników po prostu mashując przyciski. A nawet wtedy, gdy naprzeciw naszego herosa stają słabsi wrogowie, warto precyzyjnie i uważnie wymierzać ciosy. Mikstury leczące nie walają się po kątach, a ich zakup w tu i ówdzie rozmieszczonych sklepikach symbolizowanych drewnianą figurką legendarnego domokrążcy Muramasy, do najtańszych nie należy. Jednakże nawet pomimo pietyzmu, z jakim stworzono system walki, zapomniano domknąć jedną furtkę. Jest nią technika walki o nazwie Flying Swallow, którą używać możemy już niemal od samego początku gry. Stosując przez większą część czasu gry kombinację skutecznego blokowania i w/w ciosu skok + trójkąt pokonamy niemal każdego przeciwnika. Jednakże od razu powiem, że nie warto iść na tę łatwiznę o ile chcemy zapamiętać Ninja Gaiden Sigma jako grę wielką. Odpowiednie wyuczenie innych kombinacji ciosów i kontr pozwoli czerpać z zabawy znacznie większą przyjemność. Oczywiście poziom trudności Hard aż takich ułatwień nie przewiduje i trzeba się wówczas sporo napocić, aby pokonać słabszych nawet przeciwników. Praktyka czyni mistrza, choć okupione to może zostać wypadnięciem włosów z frustracji, arytmią serca lub rozbitymi sprzętami domowymi. Trzeba zatem mierzyć swoje siły na zamiary, aby uniknąć niepotrzebnego rozczarowania, bowiem nawet na Normalu, Ninja Gaiden Sigma potrafi być grą niezwykle wymagającą.

W Sigmie producent przewidział kilka dodatków, z których najprzyjemniejszym chyba jest możliwość wcielenia się podczas trzech dodatkowych poziomów w postać Rachel, heroiny potrafiącej samym swoim wyglądem podnieść poziom testosteronu u męskiej części widowni. Do walki służy jej wielki młot bojowy, który być może nie jest tak szybki jak katana głównego bohatera, ale spustoszenie czyni wcale niezgorsze. Choć prawdę mówiąc czuć, że te dodatkowe poziomy wrzucono do gry nieco na siłę, wywijanie młotem nie sprawia nawet w połowie takiej frajdy jak morderczo precyzyjne ataki Ryu Hayabusy.

Gra oferuje również możliwość posługiwania się atakami magicznymi Ninpo, poprzez znalezienie lub zakup odpowiedniego zwoju z formułą czaru. Tu również nie da się po prostu odpalić magii i zapomnieć o przeciwniku. Przede wszystkim należy się znaleźć w odpowiednim zasięgu, co przeciwnicy nieraz skutecznie potrafią utrudnić, poprzez umiejętne podanie tyłów. Działanie czarów możemy także wzmacniać. Po pierwsze dzięki możliwości ich upgrade'owania, po drugie zaś, za pomocą tilta, poprzez miarowe potrząsanie kontrolerem w momencie odpalania czaru.

Strona wizualna Ninja Gaiden Sigma prezentuje się całkiem dobrze, choć nie uświadczymy tu efektów znanych z najnowszych produkcji. Widać, że mamy do czynienia z wiekowym silnikiem i poza podwyższeniem samej rozdzielczości tekstur i dodaniu kilku upiększaczy nic więcej nie dało się z nim zrobić. Momentami ma się wręcz wrażenie, że cofnęliśmy się gdzieś w okolice 2004 roku, zupełnie jakby twórcy nawet nie zadali sobie trudu uczynienia żadnych poprawek. Żenująco słabo prezentuje się w grze woda, która w jednym z poziomów przypomina nam jak wyglądały tekstury symulujące ciecze jeszcze na pierwszej Playstation. Na całe szczęście nie da się tego powiedzieć o wyglądzie samych postaci. Kostium Ryu wygląda wręcz obłędnie, jest pełen szczegółów i ostrych tekstur. Także przeciwnicy zostali nieco podrasowani w stosunku do pierwowzoru i prezentują się nadzwyczaj dobrze. Poza tym gra działa bardzo płynnie i podczas całej rozgrywki nie uświadczyłem ani jednego chrupnięcia animacji.

Oprawa dźwiękowa jest poprawna i tylko poprawna, nie mamy co nastawiać się na feerię popisów panów za nią odpowiedzialnych. Muzyka nie zmieniła się ani na jotę od czasów pierwszego wydania gry na Xboxie i kilka z utworów stanowiących tło rozgrywki autentycznie może się podobać. Reszta ani ziębi ani grzeje, ma stanowić odpowiednie tło i zbytnio nie przeszkadzać, co też czyni wyjątkowo udanie.

Niestety widać, że Ninja Gaiden zestarzał się koncepcyjnie. To co dla hardcorowca jest wyznacznikiem elitarności danego tytułu spowoduje tylko niepotrzebną frustrację zwykłego gracza, chcącego przy Sigmie odpocząć. Nie ma absolutnie żadnego systemu checkpointów. Choć punkty, w których możemy zapisać stan gry są rozmieszczone w dość sensownych miejscach, to jednak zdarzyć się może, że po nieudanej potyczce będziemy musieli powtarzać znaczną część poziomu. Sporo także nabiegamy się w tę i z powrotem, więc jak ktoś bardzo nie lubi backtrackingu w grach video, również znajdzie tutaj powód do narzekania. Trzecim słabym elementem jest walka z bossami. Prawie wszystkie są bardzo podobne do siebie i sprowadzają się do szybkiego ataku i odskoku. W większości przypadków nie potrzeba trafiać nawet w jakiś specjalny, czuły punkt wroga, wystarczy okładać go gdzie popadnie. Szczególnie wrażliwe są plecy co większych i mniej zgrabnych istot. Walka z nimi często jest także dużo łatwiejsza niż w przypadku liczniejszej bandy pomniejszych maszkar. Byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym tę nijakość przypisać miał absolutnie wszystkim bossom. Na pewno na długo w pamięci zostanie mi walka z przepięknym ognistym smokiem czy imperatorem, który swoim wyglądem powoduje zaliczenie opadu szczęki. Graficzny majstersztyk.

Przy trzeciej inkarnacji tego samego tytułu szkoda także, że nie poprawiono fatalnie ustawiającej się w niektórych miejscach kamery. Oczywiście jej położenie można poprawić ręcznie, jednakże często w ferworze walki nie ma na to po prostu czasu.

Wszystkie te wady są jednak niczym przy fantastycznej wręcz poezji zabijania w wykonaniu głównego bohatera. Ryu kręci śmiertelne piruety, wykorzystuje do ataku ściany, w odpowiednim momencie odbija się od nich i pikuje na swe ofiary. Wyuczenie się dostępnych w grze combosów to podstawa, bez tego nie mamy co szukać na wyższych poziomach trudności. W przypadku Ninja Gaiden Sigma to nie grafika ani fabuła czy muzyka decydują o jego wartości. Jest to bezapelacyjnie najlepszy w slasherach system walki, przemyślany i w rękach profesjonalisty niezmiernie skuteczny.

Uważasz się za dobrego gracza? Zmierz się z Ninja Gaiden Sigma. Szybko zweryfikujesz mniemanie o sobie. Ale jeżeli już się poświęcisz i zaciśniesz zęby, w zamian otrzymasz najlepszego slashera jakiego ten świat widział. I gdyby nie fakt, że momentami gra trąci myszką, byłaby pełna dycha.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)