New Super Mario Bros. U Deluxe - recenzja. Grzybki z mikrofali

New Super Mario Bros. U Deluxe - recenzja. Grzybki z mikrofali

New Super Mario Bros. U Deluxe - recenzja. Grzybki z mikrofali
Adam Piechota
09.01.2019 15:00

Dlaczego nie mogę Was ani nie znie-, ani zachęcić.

„Jaki dwuwymiarowy Mario jest, każdy widzi” - mógłbym napisać, gdybym do kwestii „recenzowania” kolejnego remastera z Wii U podchodził w sposób nieco bardziej ignorancki. Bo przecież rozumiecie doskonale w 2019 roku, jak szpil z tej podserii działa oraz czego tak maksymalnie ogólnie można się od niego spodziewać. Moje pokolenie, a także - jak wierzę - jemu sąsiadujące mają dwuwymiarowe Mario we krwi. Posługują się nim niczym Tetrisem - pewną doskonale znaną oczywistością używaną częściej już jako zabawna metafora w dyskusji niż tejże dysputy temat.

Biegnie w prawo i skacze. I księżniczka w następnym zamku. I Bowser w roli głównego bossa. I powiększające grzybki i miliony monet, które nie mają żadnego znaczenia poza tym, że satysfakcjonujące jest ich zbieranie. Numeracja poziomów czy najważniejsze melodyjki - znamy je na wylot. Na tym żerowało każde Mario, ale szczególnie cztery tytuły z wyrazem „New” w tytule. To właśnie ostatni z nich wraca na półki sklepowe, z bezwstydnie zawyżoną ceną.

Każde New Super Mario Bros., na DS-ie, Wii, 3DS-ie, Wii U, a teraz również na Switchu, robi to samo: wypełnia lukę w gatunku, która powstała po rewolucyjnym Marianie 64. Gdy „prawdziwa” marka - ukazująca się średnio raz na generację, zauważcie (wyjątkiem dwie odsłony Galaxy na Wii) - objęła ścieżkę „bomba 3D po bombie 3D”, jakiej trzyma się całkiem konsekwentnie, to New anegdotycznie wraca do korzeni, w najprostszy sposób kontynuując poetykę z ery szesnastu bitów. W 2006 roku ustaliła się ogólna konwencja, kolorystyka, tematy światów oraz poziomów i tyle. Każda część jest podobna, niektóre odrobinę lepsze, inne odrobinę słabsze. Dziś odgrzewamy tę lepszą, więc super, lecz żadnego łupnięcia nie powinniście się nawet spodziewać. Przyzwoitość. Maksymalnie Gąskowe „siedem na dziesięć”.

Z nowości, które pamiętają Wii U, jest tutaj nowy power-up (dający dość standardowe szybowanie i pomagający raz się podbić podczas lotu, by uniknąć przykrej wpadki) i jest chaotyczny multiplayer - w grze o tak wysokim poziomie wyzwania oraz tempie rozgrywki oceniany przeze mnie co najwyżej jako ciekawostka, gdy na imprezach nie można włączyć czegoś rzeczywiście „pod multi”. Z nowości-nowości jest cała zawartość rzeźnickiego DLC (wydanego z okazji Roku Luigiego) od razu na starcie i duet Toadette (tak, to właśnie przez nią internet zakochał się w Bowsette!) & Nabbit wśród postaci do wyboru, dzięki któremu gra staje się o wiele przystępniejsza, więc i ten tryb wieloosobowy mógłby mieć więcej sensu z pociechą. Ach, jeszcze rozdzielczość jest wyższa. A zatem atrakcyjność remastera w oczach starych fanów, co należeli do elitarnych 13 milionów, oceniam podobnie jak w przypadku Donkey Kong Country Tropical Freeze. Nisko.

Osobiście wyznaję regułę, że tylko pierwsze New Super Mario Bros. ma szansę realnie zauroczyć. Jeśli takim będzie dla Was ten remaster - otrzymacie długie, długie godziny umiejętnie skrojonego platformera. We wszystkich poziomach są wymagające znajdźki, zaś samych plansz, jeśli doliczyć dodatek z Luigim, zobaczycie istne zatrzęsienie. Mnóstwo jednorazowych patentów, mających ubarwić tylko „swój” poziom (jak podążający za bohaterem pod wodą węgorz), zmaga się z ewentualnym poczuciem znużenia. Światy są piękne i nigdy nie nadużywają gościnności gracza. Tylko finalna walka, oczywiście nadal „spora”, blednie w porównaniu ze swymi licznymi wariantami w pozostałych grach. A jeśli Deluxe będzie drugim lub trzecim New, jakie sprawdzicie? Wtedy spodziewajcie się odczuwalnej, czasem kreatywnej powtórki z rozrywki. Dla mnie to piąty kontakt z podserią. I czwarta odczuwalna, ostatkiem sił „kreatywna” powtórka z rozrywki.

Lubię możliwość ustawienia rozgrywki pod siebie, którą daje nam tutaj Nintendo. Toadette po transformacji w Peachette staje się trybem easy. Nietykalny Nabbit - jego jeszcze łatwiejszym wariantem. Jednak najwięcej przygotowano dla fanów przeciwnej strony „trudnościowej” barykady. Zaliczenie wszystkiego w skórze standardowej postaci wymaga skupienia wszystkich zmysłów, czasem kucia zagrożeń na blachę. Zebranie opcjonalnych dużych monetek - przebiegłości oraz pomysłowości. A New Luigi Bros., które okazuje się powtórką wszystkich poziomów, tylko w takiej koszmarnej wersji, zbliża wyzwanie do czegoś na poziomie Super Meat Boya. Dla każdego, kto lubi singla, coś słodkiego.

Jest jednak pewien warunek prawdziwie fantastycznej zabawy z tym tytułem. Musicie umieć odciąć go w myślach od stanu, w jakim znajdują się dzisiaj dwuwymiarowe platformery. Zapomnieć, że Nintendowski Donkey Kong jest bardziej różnorodny a tak samo głęboki. Zapomnieć, że niezależne zręcznościówki oferują natychmiastowe odrodzenie w momencie skuchy, bo Mario wywali Was z powrotem na mapę, nieznośnie wybijając z rytmu. A może w ogóle nie porównywać go do gier indie, bo w czasach, gdy są one po prostu lepsze (czuję pokusę, by wziąć takie Celeste i punkt po punkcie pokazać, jak bardzo lepsze), musiałby mieć zaprawdę wyśmienitego adwokata. Jeżeli firma z Kioto planuje kontynuować markę, czeka ją ogrom pracy, by za tym wszystkim nadgonić. To nie wybitnie miażdżąca krytyka z mojej strony, ponieważ projektanci Nintendo wynagrodzą w końcu cały dyskomfort. Nie umiem jednak tak po prostu całej kwestii przemilczeć.

A być może to tylko ja, zaś wyniki sprzedaży jednoznacznie pokażą, w jak sporym błędzie jestem. Do wszystkiego dochodzi aspekt metagrowy. Tropical Freeze, The Messenger, Sonic Mania, Shovel Knight, Rayman Legends oraz Celeste mogą być równie dobrymi platformówkami 2D, co Mario. Ba, mogą być nawet doskonalsze! Nigdy jednak nie będą Mario. Wiedzieliście, że NES-owski oryginał miesiąc w miesiąc trafia do zestawu najlepiej sprzedających się gier w eShopie? Wracamy do wniosku z początku tego tekstu - nisza, jaka powstała wskutek przeskoku hydraulika w trzeci wymiar, jest jedyna w swoim rodzaju.

Nie bez znaczenia pozostaje tutaj również cena. W najlepszym wypadku wywalicie dwieście złotych. Za tę sumkę zgarnęlibyście ponad połowę z wymienionych powyżej pozycji. Uwierzcie, że daleko mi do przeliczania monet na długość/jakość zabawy, jednak Nintendo za rzadko robi wyjątki od swojej remasterowej polityki. A przecież wystarczyło udostępnić to za połowę kwoty w eShopie, by otrzymać całą wywrotkę pochwał. Odświeżenie New Super Mario Bros. U nie wymagało ogromnych nakładów pracy. Gdybym wpadł akurat do wrocławskiego sklepu z Nintendo i zobaczył gościa wybierającego pomiędzy Deluxe a Tropical Freeze, nachyliłbym się nad jego ramieniem i zachęcił do tego drugiego. Bo to coś więcej niż bezpieczne siedem na dziesięć.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)