Need for Speed: ProStreet - recenzja

Need for Speed: ProStreet - recenzja

Need for Speed: ProStreet - recenzja
marcindmjqtx
13.12.2007 00:40, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Jeśli ktoś tego do tej pory nie wiedział, to oświadczam, że jestem miłośnikiem gier wyścigowych. Nie wszelakich, nie byle jakich ale tych kilku, które wymieniane są jednym tchem na pytanie o panteon wirtualnego ścigania się. Grałem namiętnie we wszystkie części Project Gotham Racing, sporo czasu spędziłem w Gran Turismo, nie omieszkałem próbować swoich sił w Forza Motosport, Rallisport Challenge czy też World Rally Championships. Pamiętałem o takich pozycjach jak Sega Rally, Race of Champions czy Outrun. Dlatego nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, gdy powiem, że nie jest mi obca, produkowana przez Electronic Arts, seria Need for Speed. Dziwacznym zbiegiem okoliczności to właśnie na moje biurko trafiło pudełko z najnowszą jej odsłoną czyli Need for Speed: ProStreet.

Położywszy wygodnie płytę z grą na tacce napędu oddałem się kontemplacji przygotowanego intro, które w połączeniu z nową (przynajmniej dla mnie) animacją logo Electronic Arts stanowiło całkiem miłe, wyścigowe wprowadzenie do czekającej mnie rozrywki. Chwilkę zajęło potwierdzanie, że tak, chcę stworzyć profil, tak, na dysku twardym i tak, na pewno. Potem się zaczęło. Zgiełk, hałas, darcie gardeł, auta stojące na jakiejś drodze, smród spalin i półnagie laski słowem, wiejska impreza na trzy Maluchy i Poloneza. Okazało się, że tak wygląda mój pierwszy wyścig, którego poziom trudności był zresztą (co najwyżej) banalny. Wygrawszy, zakwalifikowałem się do turnieju a potem, pomimo wiwatujących tłumów zostałem bezlitośnie skrytykowany przez jakiegoś guru driftingu. Niezbyt udany początek kariery.Tak właśnie zaczyna się NfS: ProStreet. Celem gracza jest wygranie naprawdę dużej liczby wyścigów, zebranie ogromnej ilości pieniędzy na potrzebne auta i ich tuning, a następnie upokorzenie w wyścigu tego typa, który tak niemile nas traktuje po pierwszym zwycięstwie. Brzmi prosto? W praktyce nie jest to wcale takie łatwe i, jak już zdążyłem wspomnieć, zajmie Wam dużo czasu. To chyba największa zaleta tej gry, że kariera nie idzie za ostatnimi trendami maksymalnego skracania rozgrywki.

Jak na wyścigi przystało mamy do dyspozycji kilka kamer, z których możemy kontrolować nasze auto. Od lat mam zwyczaj jeździć z kamerą "ze zderzaka” lecz z powodu jej braku w NfS:PS zdecydowałem się na widok "z maski”. To był błąd. Cała gra wygląda wówczas ślamazarnie, nie ma efektu prędkości a samochód zdaje się zamieniać w furę siana tylko dlatego, że akurat go nie oglądamy. Nieco lepiej jest po przełączeniu widoku na ten zza pojazdu, bo wówczas możemy obserwować efekt oddalania się kamery kiedy auto przyspiesza - to mi się akurat podobało.

Modele samochodów wykonane są bardzo ładnie i z dużą dbałością o szczegóły. Jest ich w grze całkiem sporo i pomimo braku kilku moich ulubionych modeli mamy w czym przebierać. Same tory nie powalają wykonaniem ale ciężko jest mieć do nich zastrzeżenia. Ot, solidna rzemieślnicza robota. Miłym akcentem jest za to możliwość koszenia przydrożnych znaków, choć nie ma żadnego wpływu na rozgrywkę, to jednak sprawiała mi jakąś dziwaczną satysfakcję. Ostrzec jednak należy przed próbą skoszenia czegoś solidniejszego aniżeli znak "przejście dla pieszych” bowiem takich manewrów NfS:PS nie wybacza. Jeżeli nasze auto wejdzie w konflikt z, dla przykładu, ścianą wówczas pojawia się na ekranie informacja o dokonanych zniszczeniach. Są one, rzecz jasna, pięknie wizualizowane i możemy podziwiać zwisające spojlery, podrygującą i bliską oderwania się maskę lub potłuczone szyby. Pochwaliłbym również uzyskany efekt dymu - choćby w momencie "palenia opon” przed startem do wyścigów drag. Mimo, że dość szybko się doń człowiek przyzwyczaja to z mojej strony brawa dla grafików. Wszelkie zmiany jakie wprowadzamy w konstrukcji aut mają swoje odzwierciedlenie w ich wyglądzie. Nowe zestawy ospojlerowania, hamulce, koła - bardzo to ładne aczkolwiek nie stanowi żadnej nowości.

Kiedy stajemy na starcie wyścigu, nerwowo wciskając gaz tuż przed tym nim długonoga piękność machnie nam flagą, widać jak auta bujają się próbując zerwać więzy. Byłoby to niezwykle fajne, gdyby nie fakt, że podskakują one w dość zabawny sposób zamiast naśladować rasowe bolidy. Sekundy potem robi się jeszcze mniej ciekawie kiedy przekonujemy się, że wychylenie kierownicy do maksimum zakresu przy prędkości przekraczającej spacerową strażników miejskich powoduje, że nie mieścimy się w zakręcie. Nie wiem jakie auta wyścigowe tak robią a już z pewnością nie chciałbym żeby moje się tak zachowywało. Pompowanie hamulcem będzie Waszym najlepszym przyjacielem i choć w niczym nie przypomina to systemu zaimplementowanego w Forza Motosport to efekty, przynajmniej początkowo będą identyczne - przy odrobinie szczęścia znajdziecie się na poboczu, nie mając go wylądujecie na ścianie. Wspominałem już, że auto można rozbić? Fakt, można i to zaraz na starcie, kiedy jeden z Waszych przeciwników nie startuje z "gazem w podłodze” albo zbiera się jak zbyt otyły łabędź do lotu. Stukniecie takiego w tył - leciutko, już hamując - i macie zagwarantowane tzw. "lekkie zniszczenia”. Nie wiem dla kogo są one lekkie jeśli ich usunięcie kosztować ma 3000$ a premia za wygranie wynosi 2500$. System naprawy uszkodzeń jest jednak pobłażliwy, bowiem można otrzymać kupony uprawniające do darmowego przywrócenia autu świetności. Zdarza się ich zebrać całkiem sporo i dzięki temu unikać utraty kasy ciułanej na ulepszenia czy nowy samochód. Sam system jazdy jest, jak na mój gust, zbyt "krowiasty”, mało przyjemny i chociaż da się go opanować w krótkim czasie to wydaje się, że testerom po prostu nie chciało się sugerować zmian. Dokładnie tak - "nie chciało im się” albo też zostali kompletnie zignorowani. Po prostu nie ma z tego wiele frajdy a przecież to gra wyścigowa!

Wspomniałem o modyfikacjach, bo to one stanowić mają całą "głębię” gry. Bardzo szybko przekonacie się, że maszyna, która bez problemu wygrywała jednego dnia następnego notuje czasy zauważalnie gorsze od rywali. Za każdym razem kiedy zaczniecie coś zmieniać macie okazję przetestować to w tunelu aerodynamicznym albo po prostu wybrać się na tor i sprawdzić czy zmiany wyszły pojazdowi na lepsze. Ciekawą rzeczą jest, że konfigurację zmian można zapisać i udostępnić znajomym poprzez Xbox Live - całkiem niegłupie. Opcji ustawień auta jest bardzo wiele, a pakietów ulepszeń czy też pojedynczych części po prostu mnóstwo. Każda z nich kosztuje taczkę pieniędzy więc przygotujcie się na to, że będziecie wracać do wyścigów, które już zdarzyło się Wam wygrywać - po prostu dla kasy.

W grze znajdziecie typowe wyścigi z kilkoma przeciwnikami, próby czasowe a także kilka innych pomysłów. Jednym z nich jest "drag race”, który był moim zdecydowanym faworytem w Need for Speed: Underground. Zasadniczo jest to mini-gierka, której projektant gry postanowił nadużywać, bowiem pojawia się zdecydowanie zbyt często. Zanim wystartujecie należy porządnie rozgrzać opony, co polega na wciskaniu prawego triggera z wyczuciem, próbując utrzymać wskazania obrotomierza na zielonym polu. Samo w sobie jest to całkiem przyjemne, zwłaszcza gdy udaje się już za drugim podejściem. Następnie klasyczne zagranie - oczekiwanie na zielone światło, sprzęgło, jedynka, sprzęgło, dwójka, sprzęgło, trójka, sprzęgło, czwórka i meta. Zaraz potem jeszcze dwie powtórki tego samego, bo kolejki są zawsze trzy. Nadal biegi należy zmieniać przy odpowiednich obrotach, nadal chodzi o możliwie najszybszy czas przejazdu. Problemem jest to, że "dragów” pojawia się w grze zbyt wiele, a dodatkowo, jeśli nie macie ochoty albo pieniędzy żeby poważnie pogrzebać pod maską swojego auta, szybko zaczniecie je przegrywać. Innym rodzajem wyścigów są "drifty”, w których trzeba wprowadzić auto w kontrolowany poślizg i zamiatać tyłem tak długo jak się da żeby uzbierać wymaganą liczbę punktów. Jakkolwiek uwielbiam zbieranie kudos w PGR tak tutaj drift mnie w ogóle nie bawi. Może brak mi jakiejś, koniecznej do tego, mutacji?

Ciekawie za to prezentują się wyścigi, w których tor zostaje podzielony na strefy. Celem każdego z zawodników jest uzbieranie możliwie największej ilości punktów poprzez zmieszczenie się w limicie czasu, w którym dany odcinek należy przejechać. Dodatkowy bonus punktowy można uzyskać ustanawiając rekord przejazdu przez każdą z nich. Niestety także tutaj pojawia się problem polegający na tym, że samochody nie startują do tego wyścigu jednocześnie ale wypuszczane są na tor pojedynczo. Nie ma systemu kwalifikacji gwarantującego dobrą pozycję startową więc gość, który jedzie pierwszy normalną koleją rzeczy ustanawia rekordy w każdym kolejnym sektorze. Chyba, że uda nam się go wyprzedzić zanim ukończy okrążenie a to nie musi należeć do zadań łatwych.Generalnie moje odczucia z gry są niespecjalnie pozytywne. Pomijam już nachalną niekiedy reklamę, jaką raczą nas jej twórcy - do tego zdążyliśmy się już chyba w grach od EA przyzwyczaić. Próby sięgania do mojej kieszeni za każdym razem kiedy przyszło mi naprawić samochód raczej mnie rozbawiły aniżeli zirytowały, choć przyznaję, że mając do wyboru "zapłać pieniędzmi z gry” lub "użyj Microsoft Points” w pierwszej chwili osłupiałem. Wśród płatnych dodatków do gry są pakiety samochodów dla tych, którym nie chce się grać w celu ich odblokowania. Nie wiem czy to dobrze ale wiem, że łagodzi mocno poziom trudności wszystkim tym, którym nabite punktami konto pozwala ulżyć sobie w cierpieniu.

Muszę się tutaj przyznać, że nie jestem już nastolatkiem a dodatkowo nigdy nie kręciło mnie jakoś szczególnie malowanie fur w smoki, naklejanie winyli z nazwą producenta podkładki-pod-uszczelkę-zaworka-przy-tłoczku na moją, świeżo polakierowaną fosforyzującą zielenią, karoserię. Ale to przecież nie powód żeby zmieszać dobrą grę z błotem, prawda? Prawda, choć szkoda, że Need for Speed: ProStreet grą dobrą nie jest. Jest zaledwie przeciętnym, krzykliwym i irytującym zlepkiem samochodów, reklam i tuningu a to zdecydowanie za mało żeby mnie dłużej przytrzymać przy konsoli. Problemem tej gry jest to, że za bardzo stara się wnieść jakąś nową jakość nie oferując tak naprawdę niczego ciekawego. Jest za bardzo "luzacka”, na siłę "wypasiona” i zbyt głośna (przynajmniej dopóki nie wyciszymy całkowicie komentatora). Niedobrze też się stało, że z Need for Speed zniknęło to, co stanowiło jej największy chyba atut czyli ściganie się z policją. Zamiast tego próbujemy ścigać się z jakimś bucowatym "Królem Przedmieścia”, który jest równie przekonujący jak niejaki Andrzej L. Jeśli tylko pryszcze przestały być Waszym głównym problemem, koledzy zajmują się czymś więcej niż nową parą adidasów, do kościoła nie chodzicie w dresie a ścian Waszego mieszkania nie zdobią rozkładówki z Playboya to odpuśćcie sobie. Poczekajmy co przyniesie nowy Burnout.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)