Motorstorm: Apocalypse - recenzja

Motorstorm: Apocalypse - recenzja

Motorstorm: Apocalypse - recenzja
marcindmjqtx
22.03.2011 20:06, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Evolution Studios, wbrew swojej nazwie, postanowiło zafundować Motorstormowi prawdziwą rewolucję i jeszcze bardziej podkręcić tempo. Nie wszyscy to wytrzymają.

Tym razem banda maniaków prędkości postanowiła urządzić sobie trzydniowy festiwal ekstremalnych wyścigów nie w żadnych tropikach, w których trasy prowadziłyby przez naturalne dżungle czy pustkowia, a na ulicach miasta. Rewolucja, o której pisałem we wstępie, bynajmniej nie oznacza, że Motorstorm ma teraz rywalizować z Gran Turismo czy Forzą na asfaltowych torach. Wprost przeciwnie - prosty kawałek płaskiej trasy jest tu na wagę złota. W momencie rozpoczęcia gry miasto jest bowiem w przededniu zbliżającego się trzęsienia ziemi, które zmieni je nie do poznania. Zwykle na naszych oczach, chyba że szczęście nie dopisze - wtedy potęga żywiołu objawi się dosłownie pod naszymi kołami.

Szaleńcy Trzęsienie ziemi i idące za nim następstwa, stopniowo grzebiące The City w ruinach, obserwujemy na przestrzeni trzech dni trwania festiwalu, z trzech różnych perspektyw. Składają się one na tryb fabularny, który wrzuci nas w skórę właśnie tylu kierowców. Pierwszy z nich - Mash - to żółtodziób, który jako pasażer na gapę cudem nie wylądował za burtą lotniskowca, który pełni dla ekipy funkcję bazy wypadowej. Drugim bohaterem jest Tyler - typowy zawadiaka, idealnie pasujący do szalonych wyścigów. W trzecim rozdziale wcielimy się w przywódcę i głównego organizatora festiwalu - kochającego motory i wolność Big Doga. W grze nie znajdziecie standardowego podziału na poziomy trudności - po prostu każda kolejna opowieść stawia poprzeczkę o stopień wyżej.

Tło fabularne jest prezentowane w postaci animowanego komiksu, który bywa śmieszny i poważny, ale głównie wzbudza uczucie zażenowania zarówno jakością wykonania, jak i treścią. Te scenki to jedyny moment, kiedy możemy posłuchać polskiego dubbingu, z czego osobiście się cieszę, bo głosy nie wystają ponad ogólną miernotę tego elementu...  Jeśli autorzy czuli się w obowiązku umieścić w ruinach miasta jakąś przygodę, powinni zrobić to dużo, dużo lepiej.

Od świtu do końca świata Każda historia rozgrywa się w ciągu całego festiwalu. Co oznacza, że w pierwszych wyścigach każdej postaci miasto, choć i tak nie nadaje się do zamieszkania, w niczym nie przypomina jeszcze piekła, w które zmieni się, gdy runą osłabione kolejnymi wstrząsami budynki w dzielnicy wieżowców, na ulicach początkowo zielonych przedmieść wybuchną pożary, a dzielnica portowa znajdzie się we władaniu trąby powietrznej, która bez trudu potrafi cisnąć na trasę wrak statku. Zwiedzimy również zarówno najniższe warstwy miasta, ścigając się w opanowanych przez gang Crazies tunelach metra, jak i jego szczyty, skacząc z wieżowca na wieżowiec. W grze znajdziemy 9 podstawowych tras, ale po pomnożeniu ich przez różne wariacje pogody (od słonecznego poranka do szalejącej apokalipsy) i występujące w kolejnych okrążeniach zdarzenia, otrzymujemy łącznie 33 różniące się od siebie warianty.

Bryki nie z fabryki Stosownie do zmiany otoczenia z naturalnych torów na betonową dżunglę, autorzy rozbudowali park maszynowy o nowe kategorie pojazdów. Większość z nich (ścigacz, supermini, supersamochód) skupia się na maksymalnym wykorzystaniu przyczepności, oferowanej przez asfaltowe fragmenty tras. Nową piątkę uzupełnia jeszcze chopper, będący bardziej odpornym na zakusy rywali motorem oraz muscle car, czyli kolejny kompromis pomiędzy szybkością a siłą.

Podobnie jak w Pacific Rift, odpowiedni wybór rozwidlenia drogi tak, by nie pchać się motorem przez kałuże, czy nie skakać ciężarówką po dachach budynków jest ważny, choć tym razem wcale nie kluczowy. Samo podłoże nie ma już aż tak istotnego wpływu na osiągi pojazdu, do tego w Apocalypse dużo większą rolę odgrywa łut szczęścia. Nie wiem, czy tak wymyślili sobie autorzy, czy jest to wina niedopracowania gry (jedną, ważącą 200 MB łatkę już zaaplikowano), ale mam z tym spory zgryz.

Na krawędzi Ekstremalne wyścigi z definicji nie mogą być łatwe, zwłaszcza jeśli trasy wiodą przez okolice dosłownie walące się nam na głowę. Nic jednak nie denerwuje mnie bardziej, niż świadomość tego, że mimo piekielnej szybkości, zapadającej się pod kołami trasy i kontrolki informującej, że za sekundę wybuchnę, zrobiłem wszystko, co mogłem, a i tak zaliczyłem kraksę. Jeśli lubicie motory i lżejsze pojazdy, szykujcie się na wiele frustracji płynącej z katapultowania się na morzu śmieci, które zaścielają ulice, skoków kończących się na nikomu niepotrzebnej stalowej lince czy choćby naturalnych uskokach terenu, spowodowanych przez trzęsienie, a zwyczajnie niewidocznych w trakcie szybkiej jazdy.

W Pacific Rift uwielbiałem szaleńcze uczucie prędkości, jakie dawały jednoślady, ale w Apocalypse lepiej zainwestować w cztery koła, które dają większą pewność zminimalizowania niepotrzebnych wypadków. I tak przytrafiają się one zbyt często, jak na moje nerwy, ale taranująca nas znienacka, paląca się cysterna to ryzyko zawodowe. Rakieta posłana przez ochroniarzy walczących i z rajdowcami, i z pozostałym na ruinach gangiem, to zwykły pech. Zaliczenie skoku przez kierownicę z powodu cegłówki czy drobnej nierówności zdecydowanie nie pasuje do takiej gry. A konkurencja nie śpi i choć możemy szybko wrócić na tor, to w tytule, gdzie każdy żyłuje dopalacz do granic możliwości i tak oznacza to kilka kolejnych przeciwników do przeskoczenia.

Mam wrażenie, że w trybie fabularnym autorzy chcieli nieco zbalansować całą sprawę, stosując drobną sztuczkę. Otóż przedziwnym zbiegiem okoliczności bardzo często w trakcie ostatniego okrążenia, nawet bez szczególnie popisowej jazdy, nadrabiałem kilka pozycji tak, by do przejścia planszy brakowało mi już tylko minięcia jednego przeciwnika, który to walczył już twardo i nie podkładał się. Emocje przy finiszowaniu były olbrzymie, chociaż trochę szkoda sztuczności sytuacji.

Na weteranów serii, brzydzących się takimi sztuczkami, czeka jednak tryb Zawodów Specjalnych, w którym oprócz „czasówek” znajdziemy kopię festiwalu, ale - uwaga, cytat z menu - z „podlejszymi przeciwnikami”. Tam tanie numery nie przechodzą, a jeśli dacie komuś szansę na wypchnięcie Was z trasy, możecie być pewni, że to zrobi. Jeśli nie czujecie się na siłach, zawsze możecie wrócić na poprzednie tory, by poszukać bonusowych kart, opowiadających o wcześniejszych grach z serii.

"Dołączanie do gry..." Osobiście najbardziej ostrzyłem sobie pazurki na sieciową walkę z innymi graczami. Po tym, jak pierwszy raz zacząłem buszować w trybie gry wieloosobowej byłem przekonany, że spędzę przy Apocalypse mnóstwo czasu. Na zaliczenie czeka mnóstwo wyzwań, dotyczących konkretnych akcji lub pojazdów, atuty modyfikujące cechy auta czy medale, dodające nam sztony, których liczba decyduje o aktualnej randze w trybie sieciowym (przed startem wyścigu można się o nie zakładać). W teorii wygląda to na miesiące zabawy.

W praktyce jak dotąd jest ona praktycznie niemożliwa. Nawet jeśli w menu trybu wieloosobowego nie dostaniemy komunikatu o kłopotach z połączeniem do serwera, a po rozpoczęciu wyszukiwania zobaczymy informację o dołączaniu do gry, to jest spora szansa, że próba i tak zakończy się zwisem konsoli. Konieczność wyłączenia i włączenia sprzętu nie zachęca do kolejnych podejść. Czasem udaje się jednak przejść dalej, co oznacza, że Sony raczej nie wyłączyło serwerów po ogłoszeniu przeniesienia premiery gry, ale na razie sytuacja wygląda mizernie i ustawianie się ze znajomymi na wieczorne granie w Apokalipsę nie wchodzi w rachubę. Chyba, że lokalnie z ekranem podzielonym na cztery części.

Werdykt W moim przypadku trzęsienie ziemi, które zafundowało graczom studio Evolution, poszło o pół kroku za daleko w chaotyczności zabawy i przez to stawiam najnowszą odsłonę serii poniżej Pacific Rift. Jednak bez wątpienia Apocalypse to najbardziej ekstremalne wyścigi, w jakie grałem. Nieustanna jazda na granicy przegrzania dopalacza i omijanie kolejnych pułapek zastawianych zarówno przez szalejące żywioły, jak i przeciwników dostarcza ogromu emocji, choć nie zawsze pozytywnych. Dawno nie byłem tak bliski ciśnięcia padem o ścianę, jak po kolejnej kraksie, której nijak nie mogłem przewidzieć. Mimo wszystko zwykle po  daniu upustu swoim emocjom wracałem na trasę, by szukać zemsty i nie marnować pulsującej w żyłach adrenaliny.

Zawsze trzeba być gotowym na wszystko i w dwustu procentach skupionym na trasie. Inaczej przeciwnicy nie dadzą nam szans na sukces. Łyżką dziegciu jest fakt, że zbyt często karty tasuje tu łut szczęścia. Gdy los nam sprzyja, Apocalypse zamienia się w rollercoaster, z którego nie chce się wysiadać. Gdy szczęścia zabraknie, pojawiają się zgrzyty.

Jak dotąd największym rozczarowaniem jest jednak stan trybu multiplayer, który zapowiada się na masę zabawy, ale na razie sprawia masę problemów, co muszę uwzględnić, zabierając plusa z oceny.

Maciej Kowalik

PS W związku z tragicznymi wydarzeniami w Japonii oficjalna premiera gry została w wielu krajach przełożona na czas nieokreślony. W Polsce wstrzymano kolejne dostawy do sklepów, choć w niektórych z nich wciąż można tę grę kupić.

MotorStorm Apokalipsa (PS3)

  • Gatunek: wyścigi
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)