Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja

Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja

Grand Theft Auto IV: The Lost and Damned - recenzja
marcindmjqtx
22.02.2009 17:41, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Część z Was może się zdziwić, że to właśnie ja recenzuję The Lost and Damned, w końcu często podkreślałem, że dodatek do Grand Theft Auto IV raczej mało mnie interesuje. Zresztą nie będę ukrywał, bo i tak zaraz przyjdzie ktoś mądry i powoła się na Osiągnięcia, że podstawowej gry nie ukończyłem. Dlaczego zatem ja? Odpowiedź jest prosta: jestem chodzącym dowodem na to, że The Lost and Damned może spodobać się komuś, kto uznał GTA IV za rozczarowanie roku.

Nie zrozumcie mnie źle - historia Niko Bellica nie była zła, a wręcz odwrotnie. Po kilku pierwszych godzinach byłem nią podekscytowany, w końcu Rockstar sprzedało nam mocne wejście. Z czasem jednak fabuła stawała się coraz bardziej rozmyta, a naszym zadaniem coraz częściej było po prostu sprzątnięcie kogoś dla pieniędzy. To była dla mnie główna wada GTA IV, na szczęście The Lost and Damned jest jej pozbawione.

Historia Johnny'ego Klebitza - wicelidera gangu motocyklowego The Lost jest skondensowana do granic możliwości. Całość przeciętny gracz skończy w około osiem godzin, ale będzie to czas, w którym od początku będzie czuł, że wie co robi i dlaczego. Jako Johnny nie będziemy przebierać w środkach i bawić się w przebieranki ,jak Niko. Tutaj nie ma czasu na jeżdżenie na bilard czy grę w darty, choć nie znaczy to, że bracia z The Lost nie spędzają wspólnie czasu. Po prostu robią to inaczej, na przykład siłując się na rękę, grając w karty, ścigając się (oczywiście na motorach) lub bardziej dobitnie - tocząc walki z innymi gangami o terytorium miasta.

Deweloper nie zapomniał o zadaniach pobocznych, ale osobiście tak silnie wciągnąłem się w historię, że ani myślałem, by zajmować się głupotami, gdy mój gang był zagrożony. Zresztą skutecznie przeszkadzała mi w tym sama gra, bo zawsze, gdy miałem wrażenie, że wszystko powoli jest już pod kontrolą, natychmiast odzywała się komórka i wszystko znów wracało do normy. Troszkę szkoda, że większość zadań jest na jedno kopyto i choć znalazło się kilka perełek to najczęściej Johnny rozwiązuje problemy metodą siłową.

Nie powinno to jednak zaskakiwać. W końcu jest twardym gościem i świetnie się wpasowuje w całą historię. Ma swój rozum, motywację i w odróżnieniu do Niko nie chce tylko zemsty, brnąc coraz dalej przez morze krwi. Jeśli już jesteśmy przy naszym znajomym z Bałkanów, to zapewne pamiętacie, że w GTA IV losy obu bohaterów nieraz się przecinały. Właśnie te misje w The Lost and Damned należą do najlepszych, choć Rockstar nie poprzestało na tym i poukrywało więcej drobnych smaczków i nawiązań dla fanów gry. By nie psuć Wam zabawy z ich poznawania, wystarczy, że wspomnę o tym, że w samym intro podczas przejazdu The Lost przez ulice Liberty City możemy zauważyć przechadzającego się Niko.

Bardzo rozciągnięta fabuła to nie jedyna wada GTA IV, która znika w dodatku. Długo na to czekałem, ale w końcu wprowadzono rozsądny system punktów kontrolnych, co powoduje, że nikt już nie będzie narzekał, że musimy jechać przez całe miasto by znów zginąć pod sam koniec misji i zaczynać cały cyrk od początku. Teraz wybranie SMSa z powtórzeniem misji przeniesie nas od razu przynajmniej do pierwszej scenki przerywnikowej, a przy dłuższych zadaniach to nawet, do dalszego fragmentu, więc koniec z nudnym wożeniem się po mieście. Same misje w The Lost and Damned nie są dużo trudniejsze od tych z podstawowej wersji gry, ostatnie z nich powtarzałem raptem jeden czy dwa razy. Zresztą przy większości możemy zadzwonić po naszych braci z gangu - Terry'ego i Claya. Nie tylko przydają się jako wsparcie, ale często wpływają na sam przebieg misji podsuwając inny sposób na rozwiązanie problemu.

W ogóle cały gang jest bardzo przydatny, bo Johnny nie ma czasu podróżować do różnych sklepów z bronią czy też szukać sobie motocykli. Jeden telefon i w okolicy pojawia się cała furgonetka pełna najróżniejszych gadżetów, również takich, które nie są dostępne w podstawowej wersji gry. Tutaj muszę powiedzieć, że wielka szkoda, że Niko nie będzie mógł pobawić się np. nowym shotgunem, bo w rękach Johnny'ego była to naprawdę zabójcza broń i chętnie wykorzystałbym ją w GTA IV. Podobnie jest z motocyklami, których różne modele mamy podstawiane pod nos chwilę po złożeniu zamówienia.

Z naszymi kompanami żegnamy się słowami: ''bracia na całe życie'', co wcale nie znaczy, że nie brakuje walki o władzę i kłótni pomiędzy Johnnym, a liderem gangu Billym. To właśnie ten wątek będzie motywem przewodnim The Lost and Damned i to ta dwójka bohaterów pokazuje, że Rockstar naprawdę potrafi nadawać postaciom charakter. Na ich tle blado wypadają pozostali członkowie gangu, ale był to zabieg celowy, bo dzięki temu nie czujemy się zagubieni w całkowicie nowym środowisku. Scenki przerywnikowe zyskały na długości by umożliwić skondensowanie fabuły, ale w moim odczuciu samej grze wyszło to na plus, bo dialogi są jakby żywsze i jest więcej miejsca na humor sytuacyjny, który Rockstar wychodzi naprawdę świetnie.

Generalnie prowadzenie scenariusza z The Lost and Damned podoba mi się bardziej, niż w GTA IV i odnoszę wrażenie, że sam deweloper lepiej się w tym odnalazł. Dorzućmy do tego świetny klimat przynależności do gangu motocyklowego, którego prawie nie da się opisać słowami, ale mimo to spróbuję.

Zaraz po skończeniu się intra, gdy pierwszy raz siedzimy na motorze, a z głośników dobiega ''Highway Star'' Deep Purple naprawdę można się wczuć w rolę. Szczególnie, że Rockstar zadbało o uzupełnienie listy o kilka naprawdę fajnych, klasycznych kawałków jak ''Run to the Hills'' Iron Maiden i ''Touch Too Much'' AC/DC. Ja byłem wniebowzięty, ale i fani cięższego brzmienia powinni być zadowoleni, bo Liberty City Hardcore nawiedzą Sepultura i Cannibal Corpse. Za to należą się Rockstar ogromne brawa, ale i pogrożenie palcem, bo ileż lepiej jeździłoby się Niko w podstawce, przy tych kawałkach. Mówiąc o jeżdżeniu nie można zapomnieć, że w związku z tematyką Rockstar postanowiło zdecydowanie zmienić model jazdy motorem. Teraz naprawdę trudno z niego spaść i może jest to mniej naturalne, ale przyjemniejsze, od ciągłego wywalania się jak w GTA IV.

Na koniec zostawiłem sobie zabawę w sieci, która również została poszerzona o nowe tryby. Te jednak są w większości wariacją tych, znanych z GTA IV i w zasadzie nie zrobiły na mnie mocniejszego wrażenia. No, może poza Own the City, które polega na przejmowaniu miasta z rąk sztucznej inteligencji lub innych graczy, tak by pozostał jeden jedyny, który to stanie się Panem Liberty City.

Z obowiązku wspomnę jeszcze o grafice, która jak się domyślacie jest w zasadzie identyczna, co w GTA IV. Dla niektórych to dobrze, a na innych może to już nie robić zbyt pozytywnego wrażenia, w końcu od daty wydania przygód Niko minął już prawie rok i grafika z pewnością się zestarzała. Wspominam o tym jednak z innego powodu, a chodzi o to drobne słówko ''w zasadzie''. Rockstar postanowił wprowadzić do dodatku ziarnisty filtr podobny chociażby do tego z Mass Effect. Pomysł moim zdaniem średnio dobry, bo nie wpływa to pozytywnie na grafikę, a dodatkowo widoczność się zmniejsza. Na szczęście wystarczy szybkie zerknięcie w menu, by pożegnać tę ciekawostkę.

Podsumowując The Lost and Damned ma w zasadzie wszystkie zalety GTA IV, a pozbawione jest w mojej ocenie dwóch konkretnych wad, które zmęczyły mnie tak silnie, że nie udało mi się ukończyć podstawki. Rockstar naprawdę odwaliło kawał dobrej roboty, która była warta te 50 milionów dolarów, jakie Microsoft zapłacił za ekskluzywność dodatków. Nadal do dyspozycji mamy całe Liberty City, ale również nowego bohatera i zwięzły, całkiem interesujący scenariusz starczający na 8 godzin zabawy. Najprawdopodobniej jest to najlepszy możliwy zakup za 1600 punktów na Xbox Live, a jak widzicie na moim przykładzie, wcale nie musicie lubić GTA IV by świetnie się bawić z The Lost and Damned.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)