Game of Thrones (Gra o tron) RPG - recenzja

Game of Thrones (Gra o tron) RPG - recenzja

Game of Thrones (Gra o tron) RPG - recenzja
marcindmjqtx
24.06.2012 21:00, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Mors Westford to twardy, zgorzkniały starzec, w podartym czarnym płaszczu i pordzewiałej, porysowanej od ciosów zbroi. Jednak pod zniechęcającą fasadą skrywa złote serce i honor, który stawia ponad życie. Z "Grą o tron", w której występuje, jest tak samo - choć odstrasza wyglądem i niektórymi mechanizmami rozgrywki, to jednak obcowanie z nią to w sumie satysfakcjonująca przygoda. Niestety jej wady zniechęcą wielu graczy, sam przeżyłem chwilę zwątpienia. Dotrwawszy jednak do końca, mogę ją polecić - choć ostrożnie i z masą zastrzeżeń.

Ocena: 3/5 - Można Grałem w nią długo, nierzadko zgrzytając zębami (stąd tak późna recenzja) i gdy patrzę w notatki, widzę, jak ewoluował mój osąd - od lekceważącego: „odwalona byle jak filmówka” do „całkiem przyzwoite RPG”.

Początki są trudne. „Gra o tron” studia Cyanide wygląda jakby powstała kilka lat temu, ale po drodze do graczy zapiła w jakiejś karczmie i wytoczyła się stamtąd z ciężką głową i obitą gębą. Zadziwiające, że ten sam silnik, który napędzał „Batman: Arkham City”  - Unreal Engine 3 - można ubrać w tak brzydkie szaty. Tekstury są kiepskie, a w połączeniu ze sztywnymi, niedokładnymi animacjami tworzą zniechęcający obraz. A z drugiej strony - widać, że za projektem graficznym gry stało konkretne założenie: nadać światu i postaciom klimat. Ma być brudno i ponuro, bo świat Westeros to surowe i okrutne miejsce. I mimo niezbyt ładnej grafiki całkiem sprawnie się to udało, skoro pierwsze skojarzenie, jakie miałem, to „Wiedźmin 2” i... serial „Gra o tron”.

As seen on TV Skojarzenie jest dobre, ale jednocześnie może być krzywdzące dla gry - wiele osób przypnie jej łatkę adaptacji serialu, tworzonej na szybko, na fali jego sukcesu. Nieprawda, bowiem produkcja Francuzów zaczęła powstawać dużo wcześniej - 7 lat temu. W trakcie jednak została ujednolicona z produkcją HBO, dlatego postacie, które pojawiają się także w niej, przyjęły wygląd aktorów i to oni podłożyli głosy pod choćby Jeora Mormonta i lorda Varysa. Słuszny ruch - przyciąga widzów serialu oraz buduje wrażenie uczestnictwa w jego akcji. Tym bardziej, że choć fabuła nie jest adaptacją, to mocno wiąże się z treścią zarówno pierwszego sezonu, jak i pierwszego tomu „Pieśni lodu i ognia”. Do tego stopnia, że gracze, którzy nie mieli dotychczas styczności z oryginałem, poznają w trakcie gry jeden z ważniejszych zwrotów akcji.

Interaktywna książka Opowieść o Morsie Westfordzie i Alesterze Sarwycku jest zresztą największą zaletą tej gry i moim ostatnim szańcem, na którym stoję, broniąc jej jako przyzwoitej produkcji. Historia dwóch przyjaciół została opowiedziana jak w książce - z dwóch różnych punktów widzenia, które często się zmieniają. W grze wypada to bardzo dobrze - a i nieco ją ratuje, bo będąc skazany na jedną postać, prawdopodobnie umarłbym z nudów. A tak oprócz śledzenia ich losów indywidualnie, zastanawiałem się, gdzie się spotkają. Podzielenie opowieści na epizody pozwoliło też na zawieszenie akcji w kilku pełnych napięcia momentach, co wzmogło chęć do grania. No i można w ten sposób grać dwoma różnymi klasami postaci.

Intryga, w jaką wplątali się dwaj towarzysze, jest długa (grałem ponad 30 godzin) - sięga od zimnych lasów pod Murem aż po wyściełane atłasami alkowy Królewskiej Przystani. Widać, że pieczę nad nią sprawował sam George R.R. Martin, bowiem tchnie duchem książki. Zapomnijcie o wielkim zagrożeniu, smokach, demonach i ratowaniu świata - tu wrogów jest więcej, ale drobnych, niebezpieczeństwa są bardziej przyziemne, a największym problemem okażą się nie wymierzone w gracza miecze, lecz sprzeczne interesy obydwu przyjaciół. Grając w produkcję Cyanide, czułem się, jakbym czytał dodatkowy tom (no, tomik) książki - tym bardziej że w trakcie rozgrywki znajdziemy wiele dokumentów, które usystematyzują lub poszerzą wiedzę o Westeros. Niestety, długie dialogi, choć istotne dla fabuły, są często przegadane, a historia na początku rozwija się zbyt wolno, co wiele osób może zniechęcić. Moim zdaniem warto przemęczyć się pierwsze 6 godzin, by potem dać się porwać intrydze - ale nie każdy ma czas i ochotę.

Warto dodać, że można historię z gry poznawać po polsku - dostała napisy, które i klimat zachowują, i błędów nie mają (mignęła mi literówka, czy dwie).

Tylko dla dorosłych Fabuła jest poważna, brutalna i stworzona dla dojrzałego odbiorcy. I w tym wypadku brutalność nie oznacza fontann krwi, a dojrzałość odbiorcy epatowania golizną i przekleństwami. Te elementy też oczywiście są, ale w umiarze i stosownych miejscach. Historia zabierze Was na spotkanie z ludzką niegodziwością, zdradą i bezwzględnością. Zobaczycie narodziny i śmierć, morderstwa z zimną krwią i poświęcenie, a takżę scenę tortur, od której zrobiło mi się zimno. Studio Cyanide zrobiło grę z ciężkim klimatem, w której niejednokrotnie wahałem się, jakie rozwiązanie wybrać. Decyzje w dialogach trzeba podejmować często, na co pozwala ciekawy zabieg - dzięki dwóm bohaterom można wybierać spośród dwóch zupełnie sprzecznych opcji. Rozwiązania szlachetne, ale niekorzystne sąsiadują tu z brutalnie pragmatycznymi, a konsekwencje faktycznie widoczne są w trakcie rozgrywki. Wiele zadań polega na umiejętnym poprowadzeniu rozmów, co często pozwala załatwić coś groźbą lub prośbą i uniknąć rozlewu krwi. I rzadko są to sytuacje czarno-białe, czy też wzorem innej gry: niebiesko-czerwone. Efekt często będzie ważył na ludzkim życiu. A warto pamietać, że zgodnie zresztą z oryginałem - umrzeć może każdy, o czym boleśnie przekonałem się w trakcie rozgrywki, gdy na szali położono życie kluczowych postaci.

Duży udział w budowaniu ciekawej historii mają bohaterowie - krwiści, przekonujący i wiarygodni, mający swoje cele i dążenia. Szkoda, że często zagrani są tak nieudolnie i często w dialogach stoją jak kołki, wykonując drętwe, kiepsko animowane gesty i prezentując nijaką mimikę. Najjaśniej wypadają tu dwaj protagoniści, którzy dalecy są od stereotypowych bohaterów fantasy, mają swoje wady i popełniają błędy. Nie są ani źli, ani dobrzy - dbają o swój interes. Już tworząc postać, mamy możliwość przyznania im dodatkowych cech - jednak z zastrzeżeniem, że za każdą zaletę trzeba dobrać odpowiednią liczbę wad. Ta zasada odnosi się do każdej postaci w tej grze - mało tu ludzi jednoznacznie dobrych lub złych.

Walka z wiatrakami Jeśli z powyższego opisu wynika Wam, że „Gra o tron” jest fajną grą, to niestety Was rozczaruję. Bowiem jest grą, a nie interaktywnym audiobookiem, więc fabułę trzeba było przepleść rozgrywką. A tu zawodzi prawie wszystko. System walki miał w założeniu przypominać choćby „Knights of the Old Republic” z aktywną pauzą i kolejkowaniem akcji. Założenie jest dobre. Szkoda tylko, że postaci stoją jak kołki w jednym miejscu, a wrogowie szarżują na nich - co prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdy strzelam z łuku z odległości pół metra. Zaś wróg przenika bohaterowi przez rękę i usiłuje go ciąć mieczem. Walka jest sztywna i bez polotu. Rozgrywkę mile urozmaicają umiejętności, których jest dużo i są całkiem ciekawe. Niestety, z czasem odkryłem kombinację kilku najskuteczniejszych i walki zrobiły się nudne i powtarzalne. Nawet system zmuszający do dopasowania broni do zbroi przeciwnika (sieczna na lekką, kłuta na średnią, obuchowa na ciężką) szwankuje, bo zmiana strzał do łuku jest niemożliwa, o ile nie mamy dwóch łuków i nie zdefiniujemy sobie z nimi dwóch zestawów broni. W efekcie strzelałem obuchowymi, a i tak zabijałem każdego. W dodatku nie dano też wpływu na wyposażenie większości towarzyszy, którzy wspierają bohatera. W efekcie walka ogranicza się do zajęcia pozycji i klikania na umiejętności z okazyjną zmianą miejsca.

Zawodzi też świat, który przypomina dekorację teatralną - zamknięte budynki, stojący bez ruchu ludzie, którzy powtarzają te same kwestie. Nie można włączyć się w rozmowę, to gra wskazuje, z kim i kiedy można pogadać. Nawet strażnicy są jak kukły - jeśli już chodzą, a nie stoją, to są ślepi, o ile tylko przejdzie się nieco poza zaznaczonym zasięgiem ich wzroku. Śmieszno i straszno. No i niewidzialne ściany. Rozumiem, że miasto może mieć strukturę korytarzy, ale las? Owszem, takie uproszczenie zdarza się w wielu grach, ale tu dołożone do innych wad razi jakoś bardziej. Widać, że projektanci najlepiej czuli się we wnętrzach - tunele czy pałace z przejściami dla psa i ukrytymi tajnymi drzwiami czy schowkami to najlepiej zaprojektowane lokacje. Choć i tak nie najlepsze. Czuć, że ten świat - choć klimatyczny - nie stara się udawać prawdziwego. A szkoda, bo ma potencjał.

Łyżka miodu w beczce dziegciu Widać, że twórcy mieli sporo pomysłów, ale nie bardzo umieli złożyć je w całość. Weźmy proste walki na arenie, które w jakiejś formie pojawiają się w każdym RPG. W „Grze o tron” dodano do nich wiele małych mechanizmów, które uatrakcyjniają ten typowy element. Oprócz zgarniania nagród za walki, możemy poprosić kogoś, by postawił na nas nasze pieniądze. A następnie - po paru wygranych walkach - postawić na przeciwnika, którego szanse są mizerne, i mu się podłożyć. Warto jednak wcześniej się upewnić, czy publiczność nas kocha, bo inaczej po przegranej walce krzykami zachęci przeciwnika do zabicia nas. Zrobiła to też, gdy wyskoczyłem na przeciwnika w samych gaciach, bowiem czuła, że ją oszukano.

Takich małych ciekawostek jest więcej. Plusem są na pewno nietypowe klasy postaci, w jakie możemy się wcielić - z pamięci przywołam choćby błędnego rycerza czy wodnego tancerza. A na 7. poziomie można je jeszcze przekształcić w profesje zaawansowane, specjalizując się lub dodając sobie nowe umiejętności. Jasnym punktem są umiejętności dodatkowe bohaterów. Mors ma psa, z którym łączy go szczególna więź - zwierzak pomaga mu w walce, ma swoje umiejętności. Ale poza nią może wejść w jego skórę, by zrobić zwiad lub zaatakować wroga od tyłu i przegryźć mu gardło. Szkoda, że to ostatnie to zawsze ta sama animacja, w której trzeba wciskać przycisk jak najszybciej. Ciekawszym pomysłem jest psi węch, który często wykorzystujemy w zadaniach, by znaleźć trop osoby lub ukrytego złota. Z kolei Alester jest kapłanem R'hllora i ma zestaw sztuczek opartych na ogniu, z których najciekawsza pozwala mu odnaleźć ukryte przejścia i tajne schowki. To przykłady dobrych pomysłów, które toną w ogólnej biedzie. Jeśli mówić o plusach systemu walki, trzeba też wspomnieć o dużej liczbie części ekwipunku, w tym wielu przedmiotach nawiązujących do świata - jak tarcza Baratheonów z jeleniem i buty Syrio Forela. Oryginalnym pomysłem twórców jest nawet spotkanie z samym autorem powieści. Niestety wszystko to klejnoty w kadzi z... może nie pomyjami, ale mętną wodą.

Werdykt Do „Gry o tron” podszedłem z otwartym sercem: świeżo po obejrzeniu drugiego sezonu serialu i jeszcze w trakcie lektury „Starcia królów”. Grałem w nią długo, nierzadko zgrzytając zębami (stąd tak późna recenzja) i gdy patrzę w notatki, widzę, jak ewoluował mój osąd - od lekceważącego: „odwalona byle jak filmówka” do „całkiem przyzwoite RPG”. Zanim się obejrzałem, utopiłem w niej ponad 30 godzin. Nie żałuję - poznałem lepiej świat Westeros, dostałem kolejną dobrą historię w nim osadzoną. Tylko że ja bardzo chciałem tę grę polubić, chciałem produkcji, która zabierze mnie do Siedmiu Królestw - i to RPG dało mi uczucie uczestnictwa w przygodzie. Jeśli jesteście czytelnikami i widzami dzieł George'a R.R. Martina, powinniście zrobić podobnie - warto. Dla fanów to solidna pozycja.

A co jeśli „Pieśń lodu i ognia” nie wywołuje u Was emocji większych niż inne powieści fantasy? Cóż - jeśli jesteście typem graczy, którzy grali w „Gothica 3” bez patchy, zachwycali się „Alpha Protocolem”, bugi w innych produkcjach Obsidian zbywali krótkim „phi”, a do tego grają w stare RPG bez patrzenia na grafikę, to dojrzycie czar „Gry o tron”. Jest oldschoolowa i tego nie ukrywa, ale może się podobać. Warto przymknąć oko, zacisnąć zęby i poznać tę historię. Zwłaszcza że cena gry jest niższa od przeciętnego nowego tytułu.

Chciałbym móc szczerze polecić ją każdemu innemu graczowi, ale zarówno wygląd, mechanika, jak i błędy mi na to nie pozwalają. Pozostali się zapewne odbiją i nie należy mieć im tego za złe - dla nich ocena byłaby oczko niższa, bo studio Cyanide naprawdę starannie opakowało sensowną fabułę w drętwawą rozgrywkę z odrobiną niedzisiejszych rozwiązań i błędów. Dla koneserów RPG-ów i fanów uniwersum - oni mogą dodać punkcik do poniższej oceny.

Paweł Kamiński

Ocena: 3/5 - Można (Ocenę 3 otrzymują gry średnie, którym nieco brakuje. Można zagrać w wolnej chwili, ale nic się nie stanie, jeśli się z tym poczeka).

Data premiery: 8 czerwca 2011 Deweloper: Cyanide Studios Wydawca: Ubisoft Dystrybutor: Ubisoft PEGI: 18 Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.

Gra o Tron (PC)

  • Gatunek: role-playing
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)