Dirt 4 - recenzja. Już nie musicie być odważni

Dirt 4 - recenzja. Już nie musicie być odważni

Dirt 4 - recenzja. Już nie musicie być odważni
Adam Piechota
08.06.2017 11:32

Nie bójmy się międzygatunkowych porównań - oto rajdowe No Man's Sky. Tylko, wiecie, z trochę mniejszymi problemami.

Jak kontynuować coś, co na danej technologii jest prawdopodobnie idealne? Zmieniać, odwracać, przerzucać wartości i liczyć, że świeżość nowej mikstury wystarczy. Restarty, rebooty - tego typu zagrywki mam tutaj na myśli. Wbrew pozorom, możliwe również w pozycjach okołowyścigowych. Rebootem był przecież Need for Speed sprzed dwóch lat, restartem pierwsza Forza Horizon (zaczynając odmienną podserię). Codemasters podąża w teorii śladami marki Microsoftu, próbując dostarczyć przystępną alternatywę swojej zeszłorocznej symulacji. Stąd ta czwórka w tytule, mająca przypominać nam festyniarskie, hamburgerowe odsłony z konsol poprzedniej generacji. Ale my też moglibyśmy dołożyć do nazwy strony czwórkę i niczego konkretnego ta "Polygamia 4" sama w sobie by nie oznaczała (choć Paweł to przecież czwarty naczelny w historii, hm...). Chodzi mi o to, że trzeba mieć dobry powód, by wracać do raz odpuszczonej numeracji.

Codemasters takiego powodu, jeżeli mogę od razu przywalić, tutaj jeszcze nie miało. Ale to krok w jakimś kierunku. Dirt 4 miał być przede wszystkim o wiele łagodniejszy dla świeżaków. Dlatego pierwszą decyzją, jaką podejmiecie przed rozpoczęciem kariery, będzie wybór pomiędzy trybem "gracza" a trybem "symulacji" (niewiążący, możecie do niego zawsze wrócić). Ten drugi zostawia cały model jazdy na etapie Dirta Rally. Ten pierwszy przenosi nas w czasie: przykleja samochód do każdej nawierzchni, uniemożliwia utratę kontroli, stawia na prędkość oraz arcade'ową zabawę. Gra co prawda od czasu do czasu spróbuje zachęcić do wyłączenia kolejnych asyst, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by karierę zaliczyć właśnie tak - na absolutnym luzie.Zresztą nawet w trybie symulacji trzeba ostro dokręcić śrubę, żeby każdy odcinek był takim koszmarem jak ostatnio. To akurat spory plus, bo mniej strachliwy żółtodziób może spróbować rzeczywistego, rajcującego modelu jazdy i przy odrobinie samozaparcia na nim pozostać. Liczba wszelkich suwaków w ustawieniach trudności to poziom Forzy. Znaczy, że każdy, ale dosłownie każdy może w nowego Dirta grać. Spora w tym zasługa ślamazarnej, powoli otwierającej swą zawartość kariery. Pierwsze godziny spędzicie w krótkich, bezpiecznych rajdach. Atmosferyczne niespodzianki lub czternastokilometrowe odcinki (bez opcji cofania czasu!) czają się daleko, niemniej w końcu trzeba będzie stawić im czoła.Problem w tym, że przystępność nie była jedynym wyznacznikiem numerowanej trylogii. Chodziło także o świadomość uczestnictwa w wydarzeniu, o wielką, motoryzacyjną imprezę, ozdobioną fajerwerkami lub niemożliwymi w rzeczywistości trasami. Chodziło o ziomkowaty, salonowy klimat. W Dirt 4 jedyną reprezentacją dawnego szaleństwa są zawody Landrush, gdzie ścigać się będziecie ciężarówkami lub skocznymi buggy. A do tego Codemasters nie pozwala odlecieć wyobraźni, stawiając na rzeczywiste, szalenie nudne wizualnie miejscówki. Gdy myślę "Dirt 2", widzę rallycrossowy przejazd po opuszczonej fabryce z Davem Mirrą. Gdy myślę "Dirt 4", widzę kilkuetapowy, mozolny wyścig, który miał być zaledwie odskocznią od rajdów.Jeżeli spróbujemy jednak odciąć się od wszystkich innych Dirtów ostatniej dekady i w porównaniach poprzestaniemy na zeszłorocznym - tutaj niespodzianka - również nie będzie idealnie. Bo choć "czwórka" nadal proponuje takie uczucia podczas jazdy, jakie lata temu dostarczał Richard Burns Rally, stawia na bardzo ryzykowną kartę. Proceduralnie generowane odcinki specjalne. Dwa suwaki, którymi wybieramy długość toru oraz jego stopień zawichrowania, to wszystko, czego potrzeba, żeby stworzyć sobie godzinny rajd dookoła świata, jakiego nikt przed nami jeszcze nie próbował. Oczywistą zaletą generatora jest nieskończoność wariantów - nowe wyzwania istnieć będą tak długo, jak długo wytrzymacie pięć otaczających je skórek (znowu trochę za mało państw, niestety).Wadą zaś - późniejsza leniwość twórców, którzy opracowali tak genialny patent. Nie wątpię, że generator jest przyszłością gatunku, pisałem o tym już w zeszłym miesiącu. Niemniej jeżeli Codemasters ostatnio dostarczyli (cytuję swoją recenzję Dirt Rally) "najlepsze odcinki specjalne w historii gier rajdowych", powinni tę poprzeczkę próbować przeskoczyć - w trybie kariery, tam, gdzie oglądam przecież ich kreacje. A tymczasem jest co najwyżej fajnie. Nadal bywa cholernie trudno, nadal można popaść w dziwaczny zachwyt okrucieństwem jakiejś szykany, lecz to po prostu nie są takie ideały, jak ostatnio Grecja czy Monte Carlo. Jeżeli do "czwórki" podchodzicie świeżo po Rally, przygotujcie się na takie maleńkie rozczarowanie.

Nie wszystkim będzie także odpowiadać fakt, że minie wiele godzin, nim główny tryb rozkręci się na dobre. Pierwsze wydarzenia mają nauczyć odpowiedniego podejścia do różnych nawierzchni, powoli przedstawią wymóg napraw między odcinkami, pozwolą dostosować trudność do własnych umiejętności. W tle mignie zarządzanie własnym zespołem, o którym absolutnie nie możecie zapomnieć (z pakowaniem kolejnych tysięcy w poszczególne aspekty firmy wiążą się ogromne korzyści), ekran zasypywać będą liczne osiągnięcia. Bańka mydlana pęka dopiero mniej więcej po siedmiu godzinach poważnej rozgrywki.Hardkorowcom powinien za to przypaść do gustu "multiplayer". Po pierwsze - cały czas trwa turniej profesjonalistów, tutejsze rankedy. Po drugie - codziennie można wziąć udział w nowych wyzwaniach dobowych. Po trzecie - co tydzień wjeżdżają nowe mistrzostwa tygodniowe, które są już spore i wynagradzają ciężarówką kredytów. Po czwarte - co miesiąc rozpoczynają się mistrzostwa miesięczne, a te to dobra, weekendowa sesja przed ekranem. Wyobraźcie sobie, że jedno z osiągnięć (nic nie poradzę, że lubię trofea w grach jeżdżonych) wymaga uczestnictwa w wyzwaniach comiesięcznych przez okrągły rok. Głowa mi wybucha na samą myśl, jak w "Skanerach" Carpentera. Do wszystkiego powyżej dodajcie możliwość podsyłania swoich wygenerowanych odcinków do znajomych i taką mniejszą, zaciętą rywalizację. Zawsze powtarzam, że Driveclub to dobry wzór na kręcącą zabawę online.

Ach, zmartwionych uspakajam, że "czwórka" odpuszcza erpegowy grinding kolejnych samochodów. Przesiadka nie oznacza już godzinki "ulepszania" pojazdu, by miał jakiekolwiek szanse. Nie wiesz, o co chodzi, bo nie grałeś w Rally? Tym lepiej dla Ciebie.Martwię się i wytykam, ponieważ pragnę, by dziecko Codemasters nigdy już nie schodziło z poziomu dzieła w swoim gatunku. A Dirt 4 próbuje chyba zrobić za wiele rzeczy jednocześnie. Rozumiem jednak kierunek, w jakim trochę nieudolnie próbuje pójść - i być może na etapie "piątki" rzeczywiście dostaniemy urozmaiconą do granic możliwości, przystępną / "gitgudową" mieszankę, która zachwyci każdego zainteresowanego offroadem, niezależnie od długości listy zaliczonych wcześniej pozycji czy sumki, jaką wydał, by uzyskać maksymalną imersję (pozbawionych kierownic uspokajam, że Dirt świetnie wypada na padzie). Tak to jest, gdy do recenzji przydziela się autora przejętego jakimś gatunkiem. Bo przecież w gruncie rzeczy Dirt 4 to... bardzo dobra rzecz.

Śmiganie po bezdrożach w trybie symulacji pompuje mnie taką adrenaliną, że mógłbym od niego zaczynać swój dzień i zapomnieć o yerbie. Generator odcinków działa wręcz zaskakująco dobrze i prawdopodobnie zostanie (w serii, w gatunku) na stałe. Wizualnie jest trochę gorzej niż ostatnio - gra trzyma sześćdziesiąt klatek, ale lubi dorysować szczegóły na zbliżających się obiektach, więc tutaj ktoś mógłby doszukiwać się jakiegoś problemu. Ale "nowy Colin" zostanie w konsoli jeszcze bardzo długo. A jeżeli po kilkunastogodzinnym maratonie do recenzji mam nadal ochotę dopiąć karierę na ostatni guzik czy wziąć udział w starciach w sieci - znaczy, że mamy do czynienia z produkcją, którą warto kupić bez zastanowienia.

Adam Piechota

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)