Destiny: The Taken King - czy to Destiny, którego szukamy?

Destiny: The Taken King - czy to Destiny, którego szukamy?

Destiny: The Taken King - czy to Destiny, którego szukamy?
marcindmjqtx
27.09.2015 10:53, aktualizacja: 30.12.2015 13:18

Destiny nie jest już takie, jak rok temu. Wprowadzono wiele zmian, ale czy one wystarczą, by zawiedzeni wrócili do gry?

Ten tekst muszę zacząć od wyznania: dla Destiny kupiłem Playstation 4.

Początkowo byłem zachwycony, bawiłem się świetnie przez jakiś miesiąc, aż nagle wszystkie wady gry zaczęły być boleśnie wyraźne. Paweł Winiarski, który napisał na Polygamii recenzję podstawowej wersji, widział te same problemy, ale czerpał z Destiny dużo więcej radości niż ja. Razem z chłopakami grał dalej kiedy ja zupełnie odpadłem po premierze pierwszego dodatku, The Dark Below, bo nie czułem, żeby jego zawartość była warta wysokiej ceny.

Chcę byście znali moje dotychczasowe zdanie, gdy wam powiem, że The Taken King jest spełnioną obietnicą gry nowej generacji. Tak, wreszcie Destiny stało się tym, co zostało zapowiedziane parę lat temu na E3.

Fot. Bungie

Zmiany, zmiany, dużo zmian

Po roku od premiery Destiny otrzymaliśmy, niemal jednocześnie, aktualizację 2.0 i rozszerzenie The Taken King, a do sklepów trafiła pudełkowa edycja gry Destiny: Legendary Edition ze wszystkimi dodatkami. Trudno jest więc napisać recenzję najnowszego DLC nie uwzględniając wszystkiego, co zmieniło się w grze do tej pory, a zmieniło się sporo. Ewidentne niedociągnięcia z podstawowej wersji gry zostały w znacznym stopniu naprawione, stare misje są lepiej osadzone w ramach fabuły, a frustrację związaną z tępym powtarzaniem tych samych zadań, bez perspektywy na wartościową nagrodę, nareszcie zlikwidowano. Oczywiście wątła historia z podstawowej wersji Destiny i pierwszych dwóch dodatków nie stała się nagle lepsza, ale zmiana aktora podkładającego głos Ghosta była dobrą decyzją. Nolan North nie jest tak spięty jak Peter Dinklage i nadaje przygodzie znacznie lżejszy, momentami nawet humorystyczny, ton. Kosmiczna epopeja o czarach, upadku cywilizacji, magii z otchłani i walce z ciemnością była do tej pory śmiertelnie poważna przez co zawieszenie niewiary przychodziło mi z trudem. Słynne "That wizard came from the moon” jest najlepszym przykładem absurdalnych kwestii wypowiadanych z całkowitą powagą. Skrypt czytany przez Nolana Northa w Destiny 2.0 jest taki sam, jak przed patchem, ale w głosie aktora słychać wyraźny dystans do wydarzeń na ekranie. Jakkolwiek bym nie lubił Petera Dinklage'a, to niewątpliwie zmiana aktora wyszła grze na dobre.

Fot. Bungie

Król Porwanych

Patch 2.0 poprawił większość irytujących problemów dotychczasowej zawartości Destiny, ale początek kampanii (bo to właściwie jest nowa kampania) The Taken King jest prawdziwym szokiem. Mamy przerywniki filmowe, są dialogi, mamy wreszcie okazję poznać niektóre z postaci z Wieży, a misje są ekscytujące ze znakomicie regulowanym tempem. Ba, Destiny miejscami bywa nawet straszne - oczywiście nie tak, żeby trzeba było grać przy zapalonym świetle, ale klimat jest gęsty.

Fabułę dodatku rozpoczyna prerenderowany filmik przedstawiający kosmiczną bitwę pomiędzy Przebudzonymi, a flotą Oryxa, tytułowego króla porwanych. Jakby chcąc podsumować dotychczasowy rozwój gry, Bungie przedstawia nam w nim widowisko bez kontekstu, z którego rozumiemy niewiele. Statki strzelają do siebie na orbicie Saturna, Przebudzeni dostają wciry, królowa Rafy modli się i wypuszcza z siebie niebieskie światełka (Czym one są? Dlaczego ona tak potrafi? Czy każdy Przebudzony ma w sobie światełka?), które wybuchają i zatrzymują flagowy statek Oryxa. Animacja się kończy, a my mamy więcej pytań, niż odpowiedzi.

Fot. Bungie

Na szczęście potem jest już tylko lepiej. Pierwsza misja rozpoczyna się in media res, w płonącej bazie Cabal na księżycu Marsa. Jest tam tajemnica do odkrycia i uczestniczymy w efektownych, skryptowanych wydarzeniach, które punktuje znakomita muzyka (która w całym dodatku jest fantastyczna). Przechodziłem to krótkie wprowadzenie aż trzy razy i za każdym było tak samo ekscytujące. Co zaskakujące, po tej misji zobaczymy kolejny przerywnik filmowy, z którego dowiemy się (!) o co chodzi, otrzymamy następne zadanie i ten wysoki poziom utrzymuje się aż do samego końca kampanii. Za każdym razem wiemy co robimy i w jakim celu, a podczas misji towarzyszą nam głosy postaci z Wieży, które nie tylko dają nam instrukcje, ale też prowadzą między sobą rozmowy.

Jednym z moich największych problemów w podstawowej wersji Destiny było karygodne wykorzystanie zatrudnionych aktorów. W Wieży co rusz potykamy się o kogoś znanego - Nathan Fillion, Gina Torres, Lance Reddick, Peter Stormare, Bill Nighy, Claudia Black, czy Shohreh Aghdashloo. Tak utalentowani i powszechnie uwielbiani artyści powinni dostać więcej do roboty niż mówienie "Witaj w moim sklepiku” oraz "Powodzenia!”. W The Taken King wreszcie większość z nich ma więcej do powiedzenia niż barki i okazjonalny monolog. Jest nawet interakcja pomiędzy postaciami, dzięki czemu wreszcie zacząłem rozpoznawać ich imiona. Z tym wiąże się kolejna dobra decyzja, czyli rozmowy prowadzone podczas misji. Na szczęście idiotyczny pomysł, by co jakiś czas nasza postać odzywała się w przerywnikach filmowych wyrzucono do kosza. Teraz każda rozmowa z nami skierowana jest do Ghosta, który sam na wszystko odpowiada. Wreszcie ktoś w Bungie ogarnął, że albo ma się w grze niemego protagonistę, albo aktywnego interlokutora - nie można przełączać się pomiędzy jednym i drugim.

Same kwestie w The Taken King napisane są o rząd wielkości lepiej, niż dotychczas. Co prawda większość dialogów zbudowano na prostej dychotomii "jedna postać jest śmiertelnie poważna, a druga się z niej podśmiechuje” i można zarzucić grze, że za bardzo podpiera się na zawadiackiej charyzmie Nathana Filliona. Całość jednak działa znakomicie i nie raz szczerze się uśmiechnąłem podczas ratowania naszego układu słonecznego.

Fot. Bungie

Problem poprzednich dodatków był recykling starych map. Biegaliśmy ciągle po tych samych obszarach z dodanymi nowymi skryptami - nawet takie King's Watch z drugiego DLC było już na płycie z podstawową grą. W The Taken King w końcu zwiedzamy nowe tereny - właściwie każda misja dzieje się w zupełnie nowym otoczeniu, a wiele miejsc wygląda jak przeniesione z obrazów Zdzisława Beksińskiego. Coś wspaniałego. Do tego wreszcie otrzymaliśmy nowy Patrol na statku Oryxa, który ma mnóstwo ukrytych skarbów, dodatkowych misji i sekretów.

Tryb PvP również został znacznie poprawiony. Poza tym, że dodano 8 nowych map do Crucible, to wreszcie możemy zagrać w coś innego niż kolejne wariacje Team Deathmatch. Teraz mamy strategiczny i wymagający współpracy Rift, czyli de facto Capture the Flag z jedną flagą pojawiającą się na środku mapy oraz Zone Control, w którym zdobywamy punkty nie za fragi (to tak można?!), lecz za trzymanie punktów. Wisienką na torcie jest Mayhem, czyli mecz, w którym wszystkie umiejętności postaci mają znacznie skrócony cooldown - typowy, przyjemny odmóżdżacz. Przyznaję, że te tryby nie są szczególnie skomplikowane, ale biorąc pod uwagę, co do tej pory oferowało Destiny to prawdziwa rewolucja.

Ojciec, brać?

Mogę bez wahania powiedzieć, że The Taken King to najlepsze Destiny i to nie od czasów podstawowej wersji - to najlepsze Destiny w ogóle. Jest to w równym stopniu reklama nowego rozszerzenia, co krytyka wersji podstawowej gry i jej dwóch pierwszych dodatków. Nie oszukujmy się, Destiny obecnie jest jedną z najdroższych gier. Niby nie ma tam abonamentu ani mikrotransakcji, a i tak rok zabawy kosztował wiernego gracza tyle samo, co zakup Battlechest'a i 12 miesięcy płacenia abonamentu za World of Warcraft.

Moim zdaniem Destiny nie jest warte 560 zł i nawet gdyby dodawali do niej skrzynkę Red Bulla, to bym tyle nie dał. Jeśli jednak wspieraliście grę do tej pory, to 170 zł za The Taken King, w porównaniu z 400 zł, które już wydaliście, to niewiele. Z kolei jeśli nie graliście jeszcze w Destiny lub, tak jak ja, sprzedaliście swoją kopię zniechęceni ceną i zawartością DLC, to Legendary Edition jest idealną okazją by wrócić do tego świata. Będziecie się dobrze bawić, zapewniam.

Co nowego znajdziemy w The Taken King?

  • nowy obszar do patrolowania: Dreadnaught
  • nowy raid
  • jedna nowa specjalizacja dla każdej klasy
  • cztery nowe strike'i
  • trzy nowe tryby gry w Crucible
  • osiem nowych map PvP

Łukasz Józefowicz

Platformy:PS4, X1, PS3, X360 Producent: Bungie Software Wydawca: Activision Blizzard Dystrybutor: CDP.pl Data premiery:09.09.2014/15.09.2015 PEGI:16

Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)