#TES25: Metafizyka społeczności

#TES25: Metafizyka społeczności

#TES25: Metafizyka społeczności
gsg
09.04.2019 00:36, aktualizacja: 10.04.2019 19:12

Gry wideo zawsze były dla mnie doświadczeniem kolektywnym. O klawiaturę 286 walczyło się z rodzeństwem, na Mortala schodziło się do sąsiada, ulubiony wujek najpierw miał Pegazusa, a w 1997 zabrał do salonu gier, gdzie za piątaka można było zagrać na Szaraku w Tekkena 2. I nawet jeśli moje ulubione tytuły często są przeznaczone dla jednego gracza, uczestnictwo w zafascynowanej nimi społeczności to wielka frajda.

Bethesda głośno świętuje 25. rocznicę powstania serii The Elder Scrolls. Szum wziął się być może z tego, że wątpliwy sukces komercyjny i artystyczny Fallout 76 zmusił dział PR do wzmożonych działań - w końcu jeszcze nie tak dawno o dwudziestoleciu Daggerfalla nie pamiętali.

Mógłbym czytelnikowi barwnie opisać, jak o Morrowindzie opowiadał mi naście lat temu przyjaciel, kiedy przez godzinę siedzieliśmy w windzie zaciętej między dziewiątym a dziesiątym piętrem. Tak zaczęła się moja przygoda z TES, ale przecież to droga jest celem: ciekawiej będzie popatrzeć, jak ta przygoda się toczyła.

I dlatego zamiast wspominek z gier (a moje już się kiedyś na Poly ukazały), gorąco polecam kilka materiałów, które zachwycały lub po prostu uważam za ważne. I równie gorąco zachęcam do dzielenia się swoimi typami.

Z szacunku dla skali tematu fanowskich modyfikacji zupełnie na razie pomijam ten wątek.

Podczas jednej z przygód na Vvardenfell szukałem w sieci informacji o trenerach umiejętności - a konkretnie tego, gdzie znajdę Missuna Akina, specjalistę od łucznictwa. Google podsunęły mi kartkę z pamiętnika Avrila Brena, gdzie Tim barwnie opisuje spotkanie z Mistrzem. Na Trójcę, jakie to jest dobre. Niby to standardowy dziennik gracza stopniowo przeradza się w pełną rozterek i polityki przygodę. Autor co i rusz daje wyraz doskonałej znajomości świata gry, dodaje (często uważanym za chodzące wikipedie) bohaterom niezależnym rumieńców i przepięknie lawiruje w świecie vvardenfellskich intryg. Nigdy nie doświadczę fanowskich opowiadań Tima z perspektywy laika, ale dla fanów serii to może być szalenie zajmująca lektura.

Obraz

Pierwsze dwie gry z serii TES to zupełnie inna rzecz niż taki Skyrim. Pomiędzy drugą a trzecią częścią, kiedy Bethesda eksperymentowała z nieco innymi gatunkami, studio dopadł kryzys prowadzący do drastycznych przetasowań w zespole. Ted Peterson i Julian Lefay to filary Bethesdy sprzed rządów Todda Howarda - w kilkugodzinnych wywiadach dla Indigo Gaming opowiadają o symulacyjnych ambicjach Areny i Daggerfalla.

Obraz

Bardzo świeża sprawa, choć podejrzewam że Alex Kane mógł planować tę akcję na długo zanim Bethesda wymyśliła swoje #TES25. To obszerny reportaż, opowieści obecnych i byłych pracowników Bethesdy o tym, jak powstawało opus magnum. Mówią np. o tym, jak Michael Kirkbride przekonał Howarda do uczynienia Vvardenfell niepowtarzalnym miejscem pełnym popiołu i ogromnych robaków. Albo o tym jak Ken Rolston próbował pobudzać kreatywność i że nie zawsze prowadziło to dobrego. I o wielu innych sprawach z tego trudnego dla serii czasu. Palce lizać.

Recenzja TESIV w serwisie RPG Codex to zwięzłe podsumowanie wszystkich zarzutów, jakie fani klasycznego cRPG stawiają współczesnym grom z serii. Okraszona cytatami z wypowiedzi pracowników Bethesdy sprzed premiery gry, w niemal każdym akapicie równa tytuł z ziemią. Serwis, którego mottem zostało “doesn’t scale to your level”, konkluduje, że ani to dobra gra akcji, ani dobra skradanka, ani tym bardziej dobre RPG. I właściwie ma w tym pełną rację. Co nie zmienia, że miliony graczy zobaczyło w Oblivionie, a później i w Skyrim, o wiele więcej niż sumę tych składników.

Obraz

Na ten ogromny esej natrafiłem poszukując kiedyś w sieci obrazków z jednym z bogów Morrowinda, Vivekiem. To umieszczona w nim przepiękna grafika Michaela Kirkbride’a naprowadziła mnie na bloga Kateri, która rozkłada na czynniki pierwsze i interpretuje grę z takim wdziękiem, że ile w tym racji (a w społeczności TES tekst potrafi budzić kontrowersje!), nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. To cudowny wyraz gorącej pasji, który czytałem najpierw z wypiekami, a pod koniec na pewno miałem w kącikach oczu łzy szczęścia - te same, które zbierają się, jeśli po długiej przerwie gdzieś nieoczekiwanie usłyszę Nerevar Rising.

Ken Rolston pojawiający się w komentarzach to wisienka na torcie. Ten weteran, swoją drogą, lubuje się w komentowaniu komentarzy do swoich gier.

Krótki tekst Pawła Schreibera nawet nie próbuje traktować o całym Morrowindzie - skupia się na jego trailerze. Ale już w tym trailerze widać zapowiedź czegoś innego, czegoś niezrozumiałego, czegoś dziwacznego. Jeśli ktoś w Polsce lepiej uchwycił esencję Morrowinda, ja tego nie widziałem. I dlatego uparcie wrzucam link do tekstu Pawła wszędzie, gdzie mnie prowokują do rozmowy o TESIII.

Morrowind trailer

Gix nigdy nie miał ambicji bycia gwiazdą YouTube. Nie krzyczy, nie przeklina, nie analizuje, nie śmieszy, nie ma profesjonalnego studio ani perfekcyjnie rozpisanego scenariusza odcinka. On po prostu gra w Morrowinda, zaczynając każdy odcinek od sympatycznego “Hello Internet!” i kontynuując ciągnącą się od lat (często z wielomiesięcznymi przerwami), jedyną w swoim rodzaju przygodę. Prowadzony przez niego Breton po kilku latach gry ledwie co wybił się ponad dziesiąty poziom doświadczenia.

Playthrough Gixa to perfekcyjny kontrargument na wszystkie zarzuty, jakie serii TES stawia RPG Codex. To czasem nieco niezdarny, kiedy po długiej przerwie zapomina jak dokładnie działa mechanika gry, ale przesympatyczny, przeuroczy role-play. Bez dążenia do power gamingu, bez wgłębiania się w tryby gry. Żywa ciekawość, szczere zdziwienie. Czasem trochę frustracji. Ale przede wszystkim facet wrzucony w ogromny świat, gotów przeżywać przygody.

"To o wiele lepsze, niż ma jakiekolwiek prawo być" - napisano mi kiedyś na reddicie.

Tak właśnie jest.

Obraz

W czasach przed Twitchem interakcja z widownią miała postać odcinków nagrywanych zgodnie z życzeniami wyrażonymi w komentarzach pod poprzednim. Veriax i jego interaktywna przygoda w Morrowind to nieprzerwany ciąg szaleństw, miejsce w którym w pełni wybrzmiewa sandboxowa natura TES. Wszystkie fajne rzeczy, które można zrobić albo znaleźć na Vvardenfell, wydarzają się w tych odcinkach. Nie da się nie uśmiechnąć.

Moim ulubionym jest moment, gdzie Veriax musi zgromadzony przez dotychczasową podróż dobytek sprzedać za jedną monetę kupcowi w Seyda Neen. Cudo.

Jasne, że można materiał Noclip traktować jak lukrowaną laurkę. Ale można też wyciągnąć z niego kilka ciekawych faktów: np. ten, że w Bethesdzie prace nad każdą kolejną grą zaczyna się od projektu mapy świata. I może właśnie dlatego niezmiennie pozostają moimi ulubionymi miejscami do przeżywania wirtualnych włóczęg.

W końcu o to w nich chodzi, że droga wiedzie w przód i w przód.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)