O wojnie, o selfie i o przepaści pokoleniowej

O wojnie, o selfie i o przepaści pokoleniowej

O wojnie, o selfie i o przepaści pokoleniowej
oldtimeGAMEr
23.05.2017 17:44

Dwadzieścia cztery godziny od momentu, gdy z kumplami i Florence pchałem zdechłą brykę do najbliższej stacji kontroli pojazdów, kurz na ruinach Insomnii ostatecznie opadł, hipsterski brat bliźniak Kefki ostatecznie urgyzł piach, ja zanurzyłem się z niedowierzaniem w fotel i dotarła do mnie myśl smutna: prawdopodobnie przyjdzie mi przestać grać w gry.

Przekonanie to było ulotne, ale silne i bardzo niepokojące.

Krótkie tło do dramatu: jestem graczem odkąd na moim obdrapanym biurku zagościła poczciwa Amiga 500; fanem Fajnala odkąd pierwszy raz w życiu zarwałem noc żeby zajrzeć w każdy możliwy zakątek Midgaru. Sprawa jest więc, jak szanowny czytelnik zapewne zauważy, dosyć drażliwa.

Do wyżej wspomnianego krótkiego olśnienia przyczynił się zgoła jeden aspekt gry. Nie, nie był to żaden z odosobnionych elementów, ani też żaden wybór koncepcyjny twórców, chociaż o pustym otwartym świecie, takimże systemie walki, powtarzalnych i nudnych fecz-questach, czy fabule obrażającej inteligencję każdego gracza powyżej czternastego roku życia mógłbym marudzić długo i dramatycznie.

Większość dorosłych graczy na pewno doświadczyło rodzicielskich, czy koleżeńskich wiązanek pod tytułem “jesteś na to za stary” (inna sprawa, że słyszałem to odkąd dostałem się do liceum).

Grając w Final Fantasy XIV pierwszy raz w życiu w pełni zrozumiałem pojęcie “przepaści pokoleniowej” - i że możliwe, że “jestem na to za stary”.

Bohaterami gry jest czwórka nastolatków, rzucona w wir spraw całkiem poważnych. Noctis jest politycznym uciekinierem, następcą tronu państwa okupowanego przez Trzecią Rzeszę tamtejszego świata; razem z Ignisem, Gladiolusem i Prompto, jego - odpowiednio - książęcym doradcą, ochroniarzem i wiernym przyjacielem, stają się nie tylko młodocianymi ofiarami wojny, ale mają też przed sobą bardzo niewdzięczne zadanie odzyskania tronu, zacząwszy od odnalezienia kilkunastu legendarnych królewskich artefaktów rozsianych po całym kontynencie.

Brzmi jak świetne wprowadzenie do wojennego filmu drogi z elementami podróży drużyny pierścienia? Jak najbardziej, tym bardziej, że wczesne, mroczne zwiastuny gry, kiedy miała jeszcze “Versus” w tytule, dobrze pasowały do takiej konwencji. Ale plotki głoszą, że takie podejście do historii było zbyt ciężkie dla marketingowych speców ze Square-Enix i postanowili je zmienić tak, żeby pasowało do wizji świata pokolenia Snapchata.

Co robi nastoletni następca tronu zniszczonego państwa, ścigany przez okrutne imperium, przed którym nie za bardzo jest gdzie się ukryć? Schodzi do podziemia, buduje ruch oporu, szuka azylu w jakimś neutralnym państwie, czy może chociaż ukrywa się w jakimś rynsztoku? Otóż nie. Zbiera kumpli, wsiadają do bryki i jeżdżą po całym świecie zwiedzać. Chodzą na ryby. Robią sobie selfie na tle ogromnego potwora. Urządzają sobie grilla. Ścigają się na wielkich kurczakach. Czasami dla fanu zapolują na jakiegoś zwierza, za którego wyznaczona jest nagroda. Ewentualnie, zupełnie bezkarnie, zaatakują jakiś imperialny garnizon. Też dla fanu, sądząc po fotkach, które radośnie pstryka Prompto w w wirze ukatrupiania imperialnych żołdaków.

Świat w obliczu wojny jest zaskakująco szczęśliwy. Na ulicach miast nie ma żadnego wojska, a skąpo odziani mieszkańcy spacerują sobie bez celu, tylko czasami rozpoczynając rozmowę od “słyszałaś, co się stało w stolicy? To takie straszne…”, żeby potem poprosić jego wysokość, żeby przywiózł im worek ziemniaków z okolicznej farmy. Nikt nie rozpozna poszukiwanego królewicza na ulicy, a nawet jeśli rozpozna, to stwierdzi, że ten oto poszukiwany listem gończym następca obalonego monarchy idealnie nada się do zbierania świecidełek na hobbystyczne potrzeby domorosłego jubilera, ewentualnie łapania żab w pobliskim strumyku. W tym zmordowanym przez wojnę świecie bez problemu można zorganizować pełen uciech festiwal, jeść w knajpie co dusza zapragnie, zatankować wypasioną brykę, czy zafundować okolicznemu kotu kolację z okolicznej drogiej restauracji, bo surowej ryby bestia, jak to kot, nie tknie. Nawet korzystanie z komórki jest bezproblemowe, imperium nie dość, że nie namierza, to jeszcze płaci wszystkie twoje rachunki - ewidentnie.

I to wszystko w świecie, który w materiałach promujących grę - pełnometrażowym filmie i kilkuodncinkowym anime - został przedstawiony jako “wiarygodny”. To świat, który wygląda jak nasz - z wieżowcami, szkołami, ulicznymi joggerami i noodlami w pudle. Tutaj “fantasy based on reality” pasuje. Dodatkowo, towarzyszące grze film i anime przepełnione są politycznymi intrygami, czy problemami dnia codziennego. To wszystko znika, gdy tylko Noctis z ferajną opuszczają mury swojego miasta. I to właśnie wtedy wesoły i gadatliwy nastolatek, jakich pełno przed naszymi gimnazjami, przed walnięciem w kimono powie: “będzie całkiem miło przez chwilę niczego nie mordować”. Czy powyższe zrzędzenie gracza, który zdążył się otrzeć o czasy, kiedy “ciepła woda w kranie” była zaiste luksusem, może wydawać się trochę przesadzone? W końcu to “tylko” gra, nikt nie spodziewa się, że to będą jakieś kamienie na szaniec. Ale po drużynie pierścienia też nikt nie spodziewa się głębokiego dramatu, a jednak x lat temu już dzieciaki z podstawówki potrafiły czytać Tolkiena i rozumieć, że wojna to wojna, będzie głodno, zimno i ciężko - nawet, kiedy w tle pomykają elfie księżniczki, a przygłupie ogry dłubią sobie w nosie.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)