Małe jest ładne – recenzja gry Fe

Małe jest ładne – recenzja gry Fe

Małe jest ładne – recenzja gry Fe
Freszu
02.03.2018 21:17, aktualizacja: 30.04.2018 22:31

Do Fe nie trzeba było obmyślać rozbudowanego planu marketingowego, jeżeli pierwsza stopklatka z rozgrywki wystarczy do przykucia uwagi. Gry znajdujące się w takiej sytuacji bardzo często stają się ofiarami opinii pokroju: „przerost formy nad treścią”, jednak Zoink stworzyło wystarczająco mały produkt, bym nie mógł wyróżniać ani formy, ani treści. Podobnie było z Unravel – urokliwą platformówką, relatywnie krótkim doświadczeniem ze szczątkową fabułą i podobnie rozwiniętą rozgrywką. Ten niepozorny włóczkowy stwór po premierze okazał się zalążkiem EA Originals – inicjatywą giganta rynku, która utwierdziła mnie w zdaniu, że zapotrzebowanie graczy na indyki stale rośnie. Pytanie o pozostałą niezależność gier niezależnych pozwolę sobie zawiesić w powietrzu, a tymczasem przejdźmy do Fe.

Obraz

Jak robię takie screeny, to już jestem artystą? Nazywaj to po imieniu Świat przedstawiony przez Szwedów pozostaje przedstawiony tylko wizualnie. Dużo radości czerpałem z określania zjawisk oraz zwierząt i porządkowania ich w ekosystemie tajemniczego lasu. Z pewnością jego mieszkańcem jest tytułowy lisopodobny, bo choć przybył tu razem z podobnymi sobie praktycznie z gwiazd, tak bez potknięcia w nim się odnajduje. Fe potrafi komunikować się razem ze zwierzętami (jeżeli tak je mogę nazwać…) za pomocą śpiewu, czego najwyraźniej brakuje ewidentnym obcym na tej ziemi – Milczącym.

Czasami z lenistwa określam treść gier wideo jako „prosta”, nie zawsze dogłębnie sprawdzając czy coś ominąłem, czy nie zrozumiałem. Pierwsze wrażenie jakie wywołał we mnie promieniujący całą paletą barw świat, wręcz zapraszał mnie bym zagłębił się w nim. Jego pierwsze dno, zanim do niego sięgnąłem, majaczyło przede mną prawie do końca przygody, lecz drugie spotkałem zdecydowanie za szybko. Fe zwraca uwagę na wartość komunikacji, jednocześnie zapominając, że nie ma zbyt wiele do powiedzenia.

Obraz

Prawie jak Pixar. Prawie. Prowadź muzyko Z drugiej strony, chyba nikt nie spodziewał się na tyle ambitnego projektu – to relaks gra pierwsze skrzypce, jednak ten został zorganizowany osobliwie. Działa tylko wtedy, gdy grzecznie złapiemy przedstawicieli fauny za łapkę/racicę/mackę, ponieważ otwarty świat tak naprawdę otworzy się przed nami po ukończeniu pięciogodzinnej kampanii fabularnej. Fe prezentuje najbardziej bezsensowne wykorzystanie mechaniki metroidvanii (backtracking też nic dobrego nie wnosi) i do tego czasu staje się grą narracyjną.

Niestety, w samej narracji też coś zgrzyta – ta sprowadza się do schematu podyktowanego na potrzeby procesu odkrywania kolejnych krain i stworzeń. Nasz mały bohater uczy się porozumiewać z dorosłymi osobnikami przez zyskanie w oczach samca alfa gatunku (młode są mniej wymagające). Osiągamy to tylko na drodze wykonywania wyznaczonych nam zagadek środowiskowych. Wiąże się z nimi fakt, że Zoink nie potrafi wzbudzić emocji progresu. Po ukończeniu zadania, dostajemy krótką, ale nieźle wyreżyserowaną cutscenkę i nowy język – tylko po to, by znowu wyruszyć do kolejnego biomu. Nie mogę powiedzieć, że gra nie wskazuje nam żadnego celu, jednak w tej małej grze brakuje małych zwycięstw.

Obraz

Szybko odkrywamy, że to poznanie celu działań Milczących jest prawdziwą osią fabularną.Sytuację ratuje sama podróż przez świat Fe. To, że jest liniowym doświadczeniem wcale nie oznacza, że nie możemy się zatrzymać po znajdźki. Ich istnienie zostało przyzwoicie uzasadnione w opowieści (oczywiście bez ani jednego słowa), a sam często przystawałem m.in. pod tajemniczymi malowidłami skalnymi, by zrozumieć co przedstawiają. Nie każdy musi to docenić, ale to zawsze miła odskocznia od prowadzenia za rączkę.

Szczególnym problemem będzie zbyt sprytny odbiorca. Wymagania intelektualne są  dosyć niskie, skoro nawet mi udało się uciec od bezlitosnego uścisku twórców. Przynajmniej w dwóch momentach fabuły miałem możliwość zrobić coś szybciej i łatwiej – np. musiałem przetransportować liczną grupę zwierząt do ich leża, a na drodze stała brama, którą sam mogłem przeskoczyć, ale już nie mogły tego zrobić myszopodobne stwory. Żaden skrypt nie był przygotowany na to, że po prostu złapię  i przeniosę je na drugą stronę zamiast wykonywać kolejną zagadkę środowiskową.

Obraz

Skradania też nie brakuje, bo małym Fe raczej nie dałoby się powalać takich wrogów. <tu wstaw żart o Krystynie Czubównej> A skoro mowa o zwierzostanie (co za wdzięczne słowo), trzeba przyznać, że jego przedstawiciele są bardzo zróżnicowani względem siebie. Nie ze wszystkimi możemy się porozumiewać, ale wszystkich można wykorzystać. Ci komunikatywni dają nam m.in. opcje szybkiej podróży i w jakiś sposób rozwijają liczne sekwencje platformowe, ale już gniew dzikich zwierząt (lub tych, których jeszcze nie rozumiemy) trzeba naprowadzać na przeszkody w inny sposób. Takie metody nie zawsze działają jak powinny, no ale używamy ich wobec dzikich osobników („it’s not a bug, it’s a feature!”).

Jeśli zastanawiacie się czym w końcu jest Fe, skoro wspominałem już o tylu niekoniecznie łączących się ze sobą elementach rozgrywki – ustaliłem, że metroidvania odpada, a część przygodowa jest bardzo nierówna. Pozostaje gatunek platformówki 3D, której produkcja Szwedów jest najbliżej co ostatecznie maskuje wiele niedociągnięć – przemieszczamy się często, w czym pomagają nam mechaniki wspinania się na drzewa i szybowania*. Jestem pewien, że na długo zapamiętam sekwencję skakania po choinach rosnących na grzbiecie olbrzymiego rogacza. Twórcy w branży chyba wiedzą, że ze wspinania się na ruchome kolosy płynie jakaś niewytłumaczona euforia.

Obraz

Dosyć często mamy okazję spojrzeć na świat gry z szerszej perspektywy. Idź dalej Trochę złośliwie, ale najmniej wspomnę o oprawie audio-wideo, którą ewidentnie stoi szwedzka produkcja. Jak gra wygląda – każdy widzi na screenach, a w ruchu jest jeszcze lepiej (wymagania sprzętowe nie są zbyt wygórowane, a 60 klatek/s. to podstawa). Każda bryła w Fe ma pięknie podkreślone poligony (wielokąty), a to zasługa oświetlenia i specjalnie wydzielonej osoby do ich rzeźbienia (w tak małym studiu – robi to wrażenie). Również muzyka symfoniczna to kwestia indywiduów – względnie początkujący kompozytor Joel Bille (wcześniej w Zombie Vikings) stworzył zaskakująco delikatną symfoniczną ścieżkę dźwiękową. Niestety, obecnie nie jest dostępna oddzielnie, w jakiejkolwiek formie.

Koniec końców, to właśnie tą część gry zapamiętam na dłużej, a chyba nie o to chodzi w (najwyraźniej pozornie) artystycznej formie. Szkoda, że Fe niczym więcej się nie wyróżnia, ale jeśli szukacie mało wymagającego zajęcia na dwa wieczory – pozostaje rozsądnym wyborem.

Grę do recenzji dostarczył wydawca za pośrednictwem serwisu Gameceptor

*- Tak po prawdzie, tych jest więcej, ale jeszcze więcej jest przedmiotów wykorzystywanych do (a jakże) liniowego rozwoju postaci, a zbieranie ich ociera się o grind – przyjemny za sprawą movementu postaci, ale jednak.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)