Baby Driver - recenzja filmu. Jak na nowo zakochać się w pościgach samochodowych

Baby Driver - recenzja filmu. Jak na nowo zakochać się w pościgach samochodowych

Baby Driver - recenzja filmu. Jak na nowo zakochać się w pościgach samochodowych
08.07.2017 22:31, aktualizacja: 09.07.2017 03:35

Nowy film Edgara Wrighta to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów kina akcji.

Baby Driver to wybitny dowód na to, że nieważne o czym, ważne jak. Na pierwszy rzut oka nic nie wydaje się tu szczególnie oryginalne. Przestępcza szajka, współpracujący z nią niezwykle sprawny kierowca, napady, pościgi, strzelaniny. Zarysu fabuły filmu domyślicie się po 10 minutach jego oglądania. I w niczym to nie przeszkadza. Bo cała wartość jest tu w sposobie realizacji, w tym jak ta historia jest opowiedziana.Podobnie jak w rewelacyjnym „Scotcie Pilgrimie”, Edgar Wright wrzuca tu w jakimś sensie niedojrzałego bohatera w sam środek spraw, które go przerastają. Fakt, że Baby (doskonały Ansel Elgort) jest postacią od samego początku dużo bardziej sympatyczną od Scotta, niewiele tu zmienia. Nadal centralną osią filmu jest zestawienie spraw poważnych  z postrzeganiem ich przez bohatera, który wydaje się nie pasować do całej reszty.I dzięki temu kontrastowi z jednej strony rzeczy straszne nigdy nie są naprawdę straszne. Przemoc, śmierć, okrucieństwo, towarzyszące działaniom tytułowego bohatera i jego szajki zamknięte są w fantastyczną umowność, niepozwalającą traktować tego wszystkiego zbyt serio. Z drugiej strony ta swoista nierealność pomaga zaakceptować wszystko, co serwuje nam reżyser.

Baby cierpi na przypadłość sprawiającą, że musi praktycznie przez cały czas słuchać muzyki z przenośnego odtwarzacza. Podobno pomaga mu to w niezwracaniu uwagi na szum, który słyszy w uszach. Mniejsza o to, w trakcie seansu tego nie kwestionujemy. Ważne, że muzyka towarzyszy mu w każdym momencie życia, stając się nieomal kolejnym z bohaterów filmu. Słyszałem porównanie do „Strażników galaktyki” - jest ono dość trafne, ale Wright idzie tu jeszcze dalej od Gunna.

„Baby Driver” to więc nie tylko film nakręcony pod playlistę - to również film, w którym do tej playlisty zsynchronizowane są poszczególne sceny. W rytm muzyki zamykają się drzwi samochodów, pracują wycieraczki, odgłosy broni automatycznej pełnią funkcję perkusji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio taką czystą, dziecięcą frajdę z oglądania obrazów i słuchania dźwięków sprawiały mi sceny akcji w kinie.Jak to również u Edgara Wrighta, wszystkie te świetnie nakręcone sekwencje strzelanin i pościgów przetykane są tu momentami bardzo ludzkimi. Jest w głównym bohaterze pewna nieporadność, życiowa niezręczność, która sprawia, że ciężko mu nie kibicować - nie tylko podczas napadów, ale również, gdy próbuje poderwać dziewczynę w kawiarni. Bo oczywiście jest i dziewczyna.Tak jak reżyser unika sztampy w ogranym temacie filmu gangsterskiego, tak postać kreowana przez Elgorta, sprawnie balansując między fachowcem od brudnej roboty a nieporadnym życiowo dużym dzieckiem, potrafi tchnąć powiew świeżości w wydawałoby się typową opowiastkę o miłości. To plus świetna chemia między aktorami pozwala widzowi wsiąknąć i w ten romans, nawet jeżeli i on przebiega wzdłuż ścieżek dawno już wydreptanych przez kino.Kiedy więc Baby rozmawia Deborą, to nie widzimy kolejnej hollywoodzkiej fantazji o wielkiej, prawdziwej miłości. Widzimy kogoś niepasującego do tego świata, kto w końcu poznał osobę, z którą jest w stanie nawiązać jakąś więź. Kto by nie chciał być na jego miejscu?

Przy tym wszystkim „Baby Driver” to przede wszystkim świetne, rozrywkowe kino. Na pewno nie film doskonały. Zmieniając tonację i przesuwając akcenty momentami gubi rytm.  Trochę też nie wie, kiedy się skończyć, serwując nam swego rodzaju minipowtórkę z „Powrotu króla” (to już? To teraz?). Ale to drobnostki przy ładunku czystej kinowej radości, jaką zapewnia podczas seansu.

Dominik Gąska

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)