"Aquaman" – recenzja filmu. Nie nazywajcie go rybką

"Aquaman" – recenzja filmu. Nie nazywajcie go rybką

"Aquaman" – recenzja filmu. Nie nazywajcie go rybką
Joanna Pamięta - Borkowska
19.12.2018 14:21, aktualizacja: 19.12.2018 15:36

Jeśli tak wyglądają głębiny oceanu, to muszę nauczyć się nurkować.

Aquaman stoi morzami i oceanami, to film czarujący wizją podwodnego świata. Atlandyta jest iście bessonowska, bardzo przypomina mi rozmachem Miasto Tysiąca Planet z Valeriana. W pewnym momencie bohaterowie, Mera i Arthur, wpływają tam w mrowiu innych statków, rozlega się motyw muzyczny brzmiący jak Vangelis i miasto Atlantów pokazuje się w całej okazałości. Metropolia lśni miriadami światełek, fluorescencyjnych rybek, miękko rozświetlonych meduz, futurystycznych budowli i innych podwodnych cudowności. Zbroje straży królewskiej oraz stroje możnych (genialna suknia księżniczki, wyglądająca jak zrobiona z podświetlonej meduzy) stanowią pomieszanie elfickiej elegancji i stylu Protosów. Wizualnie Aquaman to przepych, feeria barw i retrofuturystyczna miękkość kształtów.Również ujęcia pod wodą, których jest w filmie najwięcej, wypadły świetnie. Takie detale jak prostokątny wisiorek Aquamana, który lekko się unosi, albo kryształowe kolczyki Mery, wolno kołyszące się w trakcie jej rozmowy z królem Atlantów, Ormem, świadczą o pieczołowitości grafików. Inaczej pod wodą zachowują się długie włosy Mery, inaczej splątana broda króla Neriusa. Postacie potrafią chodzić, ale widać, że muszą pokonywać opór wody, ich ruchy są przez to dostojne i pełne gracji.Ale Aquaman to nie tylko widowisko. To też historia jednego z najmniej lubianych, i może przez to mało eksploatowanych, bohaterów oraz szansa DCEU na naprawienie opinii wśród widzów zniesmaczonych Ligą Samobójców czy Batman v Superman: Dawn of Justice.Historia Arthura jest klasyczna i ograna do bólu – mieszaniec (pół człowiek, pół Atlanta), narwany, trochę buntowniczy, ale w głębi serca dobry chłopak (jak Batman, jak Flash, jak oni wszyscy),okazuje się posiadać jakieś tam prawa do tronu. I to nawet mimo że ma brata czystej krwi, Orma. Ale brat ten, jak przystało na gładko zaczesanych blondynów, jest oczywiście niegodziwy. Nie nadaje się na władcę oceanów, bo chce zetrzeć ludzi z powierzchni ziemi, a by to osiągnąć, musi wpierw zjednoczyć wszystkie morskie nacje. Niech mu będzie. Nawet jeśli wygląda trochę jak młody Kevin Costner.Boryka się zatem Aquaman z niechęcią wobec Atlanów, z miłością do lądu i własnym przekonaniem, że się na bohatera nie nadaje. Orma pokonać po prostu wypada, w to nie wątpi, ale dlaczego akurat on musi to robić? Piękna Mera pełni rolę motywatora i, he he, motywacji. W międzyczasie pojawia się jeszcze Black Manta. Jak zatem widać, wątków trochę jest.Ciekawa jest też obsada. Nicole Kidman jako królowa Atlantów wygląda zjawiskowo i nawet mniej sztucznie od mocno wypacykowanej i wachlującej sztucznymi rzęsami Amber Heard (księżniczka Mera). Ta ostatnia, gdyby miała rybi ogon, mogłaby z powodzeniem grać syrenkę Ariel. Trochę szkoda, że scenariusz nie dał aktorom większego pola do popisu, bo grono zebrało się zacne, ale ileż można wycisnąć z całkowicie sztampowych tekstów? Jason Momoa uśmiecha się zawadiacko i wygląda ogólnie obłędnie, ale nie do końca udało mu się wykroczyć poza wizerunek mrukliwego Khala Drogo i Conana. W roli Aquamana wypada więcej niż dobrze, ale nie dano mu szansy, by rozwinąć tę postać.Przyjęto podobną jak w Wonder Woman formułę pokazywania walk – fale uderzeniowe rozchodzące się w slow motion, raczej wydłużone sekwencje wymiany ciosów niż krótkie, dynamiczne ujęcia. Rewelacyjna była zwłaszcza scena na Sycylii, w której walczący z Black Mantą Aquamen pokazywany był na zmianę z Merą uciekającą przed atlanckimi marines (naprawdę tak wyglądali, w dodatku mieli futurystyczne karabiny i ciężkie zbroje).Czasami mam wrażenie, że scenarzyści DCEU uznali, iż cały dramatyzm został już wykorzystany w nolanowskich Batmanach i teraz należy raczej przyjaźnie szturchać widzów, niż ich kopnąć w kostkę (albo, jak w przypadku Infinity Wars, zdzielić cepem). W kilku miejscach można było podkręcić dramatyzm, zabić albo ranić ciekawą postać. Warunki były, motywacja by wzrosła, nic tylko mordować. Ale nie, co i rusz szczęśliwe zakończenie. Jedyna postać, która ma świetny powód, by nienawidzić, to Black Manta.Aquaman to kolejny po Wonder Woman lekki film superbohaterski, z patosem i humorem niewywołującym bólu zębów. Jednak poza fantastycznymi efektami, ciekawym dizajnem postaci oraz fajnie zrealizowanymi scenami walki, plasuje się raczej na poziomie średnim.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)