Transformers: War for Cybertron - recenzja

Transformers: War for Cybertron - recenzja

Transformers: War for Cybertron - recenzja
marcindmjqtx
08.07.2010 20:06, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Nie wiem jak Wy, ale ja lubię gry, których autorzy dokładnie zdają sobie sprawę ze swoich możliwości i nie rzucają się z motyką na słońce, tworząc w efekcie potworka, straszącego nas niespełnionymi ambicjami swoich twórców. War for Cybertron to przykład gry skromnej, opartej na kilku niespecjalnie rewolucyjnych podstawach i skierowanej do wybranej grupy ludzi.

Cyberpoczątki Muszę przyznać, że choć za przygodami Autobotów i Decepticonów szalałem prawie tak, jak za waflami KouKou RouKou, to pamiętam z nich zaskakująco niewiele: kilka stron komiksów i przede wszystkim jedną, bardzo smutną scenę, po której długo nie mogłem się otrząsnąć (kto robi takie rzeczy dzieciom!?) - to wszystko. Wyprawa na Cybertron była więc dla mnie jak czytanie dawno zapomnianej książki. Wystarczyło jedno wspomnienie o jakimś robocie, a błyskawicznie przypominałem sobie jego wady, zalety oraz to czy próbowałem zbudować go z klocków Lego Było to dla mnie spore, ale - nie ma co ukrywać - przyjemne zaskoczenie.

Skąd się wzięły Transformersy?

Jak wszystkie wielkie roboty - oczywiście z Japonii. Zajmująca się produkcją zabawek firma Takara od kilku lat sprzedawała na japońskim rynku różne zmieniające formy roboty pod kilkoma nazwami: Microman, Diaclone i Mecha W 1983 roku Hasbro postanowiło wprowadzić je na amerykański rynek pod jedną zbiorczą nazwą: Transformers.

Hasbro, mając w pamięci sukces komiksów reklamujących ich wcześniejsze zabawki, G.I. Joe, z miejsca zdecydowało się na współpracę wraz z Marvelem nad komiksami o robotach. Pierwszy numer trafił na rynek w 1984 roku. W polskich kioskach Transformery pojawiły się dzieki wydawnictwu TM-Semic w 1991 roku. Łącznie przez pięć lat wydano 24 zeszyty z serii - w Ameryce komiksy cieszyły się dużo większą popularnością i doczekały się kilku kolejnych serii, podserii i resetów. W 1984 roku wyprodukowano również pierwsze odcinki serialu animowanego, który doczekał się równie wielu kontynuacji co komiksy, a także kinowych wersji pełnometrażowych.

Fabuła gry niby miała wyjaśniać nam, dlaczego obie frakcje toczą ze sobą nieustanną wojnę, ale urwanych wątków starczyłoby na kilkuodcinkowy serial. Tak naprawdę główną postacią jest tu Optimus, który stawiając czoła odwiecznemu rywalowi musi zasłużyć na stopień Prime. O tym, że jest na to skazany dobrze wiemy, ale i tak na każdym kroku ktoś przypomina mu, że na takiego lidera Autoboty czekały od dawna. A Megatron jak to Megatron - opętańczo pożąda władzy i nie zawaha się przed zagładą ojczystej planety, byle tylko inne roboty oddały mu hołd. Liczyłem na choćby odrobinę szarości w relacjach między oboma przywódcami, ale High Moon zawiodło moje oczekiwania. War for Cybertron to kolejna czarno-biała bajka o prawym mężu opatrznościowym i złym tyranie. A przecież można było dodać kilka wątków pobocznych. Byłoby ciekawiej, bo pomiędzy kolejnymi wymianami ognia uwagę przyciągają tylko mniej lub bardziej zgryźliwe komentarze robotów, z którymi akurat wykonujemy daną misję. Czasem nawet zabawne, choć bez podstawowej znajomości tematu się nie obejdzie.

Cyberwojna Czyli wiemy już, że War for Cybertron to nie wojenna epopeja pełna zwrotów akcji i emocjonalnych wyborów. Tu liczy się tylko wróg w celowniku i pełny magazynek, który zaraz w niego wpakujemy. Obie kampanie możemy przejść z dwoma znajomymi (co zresztą zalecam - samemu jest nudniej, a przeciwnicy jakby nie zauważali naszych, konsolowych partnerów), w dodatku zmieniając co rozdział robota, a co za tym idzie dwie, specjalne zdolności, które jednak nie wnoszą zbyt wiele do zabawy.

Wybór postaci nie ma większego znaczenia, bo strategiczne myślenie i kooperacja w War for Cybertron kończą się na trzymaniu się blisko siebie i podrzuceniu czasem leczącego granatu. A, jeszcze na zadbaniu o równy podział "łupów". Aż dziw bierze, jak mało amunicji mamy do dyspozycji w trakcie rozgrywki. Z reguły gdzieś z boku znajdziemy skrzyneczkę uzupełniającą naboje we wszystkich broniach, ale nie spodziewałem się, że w takiej grze co chwilę będę spoglądał na ich wskaźnik. Na szczęście można podnosić broń po zabitych przeciwnikach, a w razie czego skorzystać z ataku mieczem lub toporem, więc dla chcącego nic trudnego. Na brak możliwości wyboru właściwej giwery nie będziecie narzekali, bo jest ich w grze sporo. W razie problemów polecam pomyszkować w poszukiwaniu skrzynek z dodatkowym arsenałem. Czasem snajperka z 9-krotnym zoomem okazuje się lekiem na całe zło (lub dobro - w zależności od kampanii) - headshoty wchodzą pięknie.

Pierwsze gry na licencji zabawek ukazały się już w 1986 - było to The Transformers na Spectrum i Commodore 64, Transformers: The Battle to Save the Earth oraz Transformers: Mystery of Convoy na NES-a. Druga fala transformerowych gier pojawiła się dopiero w drugiej połowie lat 90. kiedy to popularność zdobyły zabawki Beast Wars, zwierzęcej podserii. Pojedyncze tytuły pojawiły się także na PlayStation 2, a od 2007 i premiery kinowego filmu co roku dostajemy jakąś grę toczącą się w zabawkowym uniwersum.

Transformerowe komiksy, gry i filmy powstały tylko po to, aby nakręcić sprzedaż zabawek, jak widać z sukcesem, stwarzając przy okazji świat, w którym zakochały się miliony dzieci na całym świecie. W końcu każdy chciał mieć Optimusa Prime za przyjaciela. kmh.

Autorzy nie wysilili się zbyt mocno nad konstrukcją plansz. Zwykle najpierw przedzieramy się przez pełne słabszych przeciwników korytarze, by później zmierzyć się z większymi (czasem dużo, dużo większymi) wrogami na bardziej otwartej arenie. Warto wykorzystywać zmianę formy do szybszego poruszania się, bo często kluczem do sukcesu jest zajście przeciwnika z tyłu, gdzie ma swój słaby punkt.

Inteligencja zarówno sterowanych przez konsolę sprzymierzeńców jak i przeciwników nie jest najwyższych lotów. Gracz wcielający się w Ratcheta czy innego robota potrafiącego leczyć zaoszczędzi kilku niecenzuralnych formułek Poziom trudności jest dobrze wyważony, a do eksperymentów zachęca bardzo przyjemny system punktów kontrolnych. Zapisują się one nawet w trakcie kolejnych faz walki z bossami przez co nigdy nie odczuwamy frustracji. Nawet wtedy, gdy bogowie internetu wyrzucą kolegę z gry, możemy zacząć dokładnie od miejsca, w którym skończyliśmy. Miła, naprawdę miła odmiana po Lost Planet 2

Cybernuda Gra się przyjemnie, ale poza większą ilością pomysłów na rozgrywkę (sekcje jeżdżone/latane nie załatwiają sprawy) grze brakuje również zmiany otoczenia. Rozumiem - akcja toczy się na planecie Cybertron, a jej bohaterami są roboty potrafiące zmieniać się w pojazdy i samoloty. Ale czy projektanci naprawdę nie mogli wymyślić czegoś więcej, niż powtarzające się do znudzenia, upstrzone światełkami, ekranami i kontrolkami korytarze? Gra nie powala ilością detali, a ząbki na krawędziach obiektów należą do największych jakie widziałem od bardzo dawna (czyli jednak pierwsze wrażenie może mylić ). Do tego mamy jeszcze szaro-burą paletę barw i gałki oczne wręcz domagają się czegoś na czym mogłyby chwilę skupić wzrok i odpocząć od lśniącego metalem świata. Niestety okazja do tego nadarza się dopiero po skończeniu gry - w trakcie oglądania świetnie zrealizowanych napisów końcowych.

Cyberniespodzianka Kampanie Autobotów i Decepticonów mnie rozczarowały i gdyby gra kończyła się na nich, w oceniaczce wylądowałaby trója. Duży plus należy się jednak War for Cybertron za nadspodziewanie zabawny tryb wieloosobowy.

Mamy w nim cztery klasy postaci, których umiejętności i zastosowanie na polu walki różnią się o wiele bardziej, niż w kampaniach. Nie stworzymy może swojego robota od podstaw, ale zdobywanie kolejnych poziomów i możliwości sprawia nielichą frajdę. Głównie dlatego, że trudno o mniej poważną zabawę, niż uganianie się za wielkimi robotami. Uwielbiam taktyczne strzelaniny, ale War for Cybertron przypomniało mi, że kiedyś świetnie bawiłem się przy prostych grach, bez ciśnienia na jak najlepszy wynik i konieczności ogarniania, co każdy z kolegów aktualnie porabia na polu walki.  To luźne nastawienie widać w statystykach. Mimo tego, że zwykle na serwerach jest ponad 1000 graczy, to tak naprawdę 85% z nich skupia się na Team Deathmatch, a znalezienie pełnej ekipy do pozostałych - bardziej taktycznych - rodzajów zabawy jest sporym wyzwaniem. Po prostu inne gry są w tych tematach lepsze.

Werdykt War for Cybertron z uwagi na swoją jakość na pewno nie zainspiruje nowego pokolenia fanów Transformersów. Grze studia High Moon udało się jednak - przynajmniej na chwilę - przenieść mnie do czasów dzieciństwa, kiedy walka Autobotów z Decepticonami była jednym z głównych tematów rozmów z rówieśnikami. Jeśli jednak odłożymy na bok czar wspomnień, to War for Cybertron okaże się brzydką i do bólu schematyczną strzelaniną, która nie ma w sobie nic wyjątkowego. Najlepszym jej elementem jest tryb wieloosobowy, ale to za mało, by usprawiedliwiać wydatek 200 złotych. Niestety, gdy cena spadnie do poziomu korespondującego z jakością gry, serwery będą już raczej straszyć pustkami.

Maciej Kowalik

Transformers: War for Cybetron (X360)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 12 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)