The Walking Dead: A New Frontier - recenzja. Żywe déjà vu

The Walking Dead: A New Frontier - recenzja. Żywe déjà vu

The Walking Dead: A New Frontier - recenzja. Żywe déjà vu
Patryk Fijałkowski
06.06.2017 14:00

Biedna Clementine. Znowu musi sama pchać scenariusz skazana na bezlitosną pętlę tych samych, ogranych wydarzeń.

Pamiętacie pierwszy sezon The Walking Dead? To było coś. Emocje, stres, pełnokrwiste relacje między postaciami, odpowiedzialność za wirtualne życia, nieprzewidywalny scenariusz... Telltale wywołał tą historią małą rewolucję, zapoczątkowując falę naśladowców i rozpędzając nowe trendy w gatunku. A potem stwierdził, że wymyślona formuła jest na tyle fantastyczna, tak niezawodna, że w sumie czemu nie powielać by jej w nieskończoność?

Platformy: PC, PS4, Xbox One, iOS, Android

Producent: Telltale Games

Wydawca: Telltale Games

Dystrybutor: Cenega

Data premiery: pierwsze dwa odcinki 20.12.2016

Wymagania: Intel Core 2 Duo 2,4 GHz; 3GB RAM; karta graficzna 1GB

Grę do recenzji udostępnił producent, zdjęcia pochodzą od redakcji. Graliśmy na PS4.

W przypadku A New Frontier, trzeciego już sezonu flagowej serii studia, widzę dwa poważne problemy: po pierwsze Telltale od dawna goni własny ogon. Po drugie The Walking Dead, i w komiksie, i w telewizji, od dawna goni własny ogon. Jedna postać okuta w grubą fabularną zbroję idzie przez zastygły w apokalipsie świat, przeżywając różne warianty tego samego scenariusza i patrząc jak wszyscy wokół - nieobdarzeni taką ładną, błyszczącą zbroją - giną czy to od niewyczerpanych przez lata zapasów zombie, czy od tych dużo gorszych stworów - ludzi.Sezon trzeci po dwóch pierwszych odcinkach to dokładnie to samo co zwykle. Ze światełkiem nadziei na sam koniec.Dla tych z Was, którzy nie śledzili materiałów promocyjnych z dużą uwagą i sugerują się tylko najoczywistszym tokiem rozumowania - niestety, w A New Frontier znowu tracimy kontrolę nad Clementine. Mimo że od wydarzeń z drugiego sezonu minęło kilka lat i dziewczynka, do której tak się przyzwyczailiśmy, całkowicie wydoroślała i nieuchronnie zgorzkniała, wcielamy się w kogoś zupełnie nowego. Jestem w stanie zrozumieć tę decyzję twórców - wskutek tego Clementine staje się na powrót postacią do rozszyfrowania, wymyka się naszym opiekuńczym sidłom i samodzielnie napędza scenariusz. Ale i tak szkoda, bo to najciekawsza postać serii i chciałoby się mieć ją ciągle przy sobie.Nowym bohaterem jest Joel... Tfu, to znaczy Javier; dla przyjaciół Javi. Jeśli chodzi o jego rys psychologiczny, trudno nie skojarzyć go z Lee, który przed apokalipsą też nie był wzorowym obywatelem, ale kiedy świat diabli wzięli, odnalazł w sobie determinację oraz żyłkę do bycia dobrym liderem. Javi był czarną owcą rodziny, teraz opiekuje się pozostałością tejże jak tylko może. Zarówno on, jak i jego grupka to dobrze zbudowane, przekonujące postacie, choć śmieszy trochę, że taki Gabe, rówieśnik Clementine, po kilku latach zombie apokalipsy wciąż nie potrafi... no cóż, zabić zombie? W scenariuszu pełni irytującą funkcję tego nastolatka, któremu "buzują hormony" i który na wszystko tupie nóżką, a kiedy przychodzi niebezpieczeństwo, prędzej coś spieprzy niż pomoże.Nie myślcie jednak, że bohaterowie są źle nakreśleni. Nie, Telltale wciąż pokazuje, że umie pisać ciekawe postacie i naturalnie brzmiące dialogi, choć zdarza im się w kilku miejscach potknąć na głupotkach.

Najlepiej zbudowaną osobą nadal jest oczywiście Clementine. Znamy ją od wielu lat, wiemy, przez co przeszła, jej rozwój jest więc dla nas całkowicie logiczny, a jednocześnie bolesny. Nasza dziewczynka tak szybko dorosła. Wciąż widzimy w niej dziecko, które kiedyś znaleźliśmy w domku na drzewie, nawet jeśli to dziecko zostało przygniecione stertą trupów i hałdą złych doświadczeń. Clem już nie potrzebuje opieki, prędzej to my potrzebujemy jej ochrony. Rick Grimes jawi się przy niej jako niezrównoważony, słaby staruszek.Moje największe obawy związane z trzecim sezonem The Walking Dead wiązały się ze scenariuszem. Już dwójka pod tym względem kulała, a jedyną postacią próbującą to ratować była nasza niezłomna Clem. Tutaj bohaterowie drugoplanowi zdają się nieco żywsi, ale wciąż... Gdyby nie Clementine, byłoby bardzo przeciętnie.Widzicie, wracamy tutaj do wątku zjadania własnego ogona. Siadając do A New Frontier, musicie być gotowi, że wszystko tutaj dzieje się według wyświechtanej formuły, którą wiele lat temu wymyślił sobie Robert Kirkman. Jeśli nie przeszkadza Wam powtarzalność wszystkich tych dramatów, trzecim sezonem będziecie zachwyceni. Podejrzewam jednak, że wiele osób może być znużone graniem w to samo. Mnie na przykład identyczne, "szokujące" zwroty akcji już kompletnie nie ruszają. Nie mogę niestety bardziej szczegółowo opisać swoich obiekcji, bo wiązałoby się to ze spoilerami. Powtórzę więc tylko: jest bardzo, bardzo standardowo.Pewną poprawę zaobserwowałem w kwestii wyborów. Jasne, wciąż jest mnóstwo zmyłek, które dają nam poczucie rozgałęzień fabularnych ciągnących się po horyzont, ale z dwa wątki rzeczywiście mogą potoczyć się całkiem odmiennie. Jeśli Telltale utrzyma ten stan i skutki kolejnych decyzji się nawarstwią, być może dostaniemy najmniej iluzoryczną z gier studia? To byłoby coś.

Jesteście też pewnie ciekawi, jak Telltale rozwiązało sprawę kilku różnych zakończeń sezonu drugiego? Cóż, twórcy nie poszli na absolutną łatwiznę, wybierając jakiś kanon. Niestety, sposób, w jaki poradzili sobie z tym "problemem" niespecjalnie zachwyca. I znowu: spoilery nie pozwalają mi rozwinąć tej myśli. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że scenarzyści postanowili załatwić sprawę minimalnym wysiłkiem.

Zaskoczeń nie oczekujcie też w kwestii mechanizmów samej gry. A new Frontier to po prostu... The Walking Dead od Telltale, no. Oglądamy długie, filmowe sceny, wybieramy kwestie dialogowe, podejmujemy decyzje wśród czasami nadmiernie rozkrzyczanych kompanów, zabijamy wrogów za pomocą dwururki QTE, a potem, tak dla niepoznaki, chodzimy po jakimś zamkniętym terenie i "rozwiązujemy zagadkę", klikając na trzy różne przedmioty. Nie przeszkadza mi to, choć wciąż nie rozumiem, czemu nie można pójść w "odważniejsze" elementy rozgrywki, które doprawiłyby trochę przygodę.Jest jednak pewna nowość. A New Frontier, podobnie jak inne gry studia, doczekało się odświeżonego silnika i to akurat nie tyle czuć, co widać. Liftingu doczekały się szczególnie twarze naszych bohaterów, choć ogólnie cały, ponury świat jest po prostu ładniejszy, bardziej szczegółowy, nie tracąc przy tym komiksowego sznytu. Tylko mimika wciąż jest iście Telltale'owa. Tak na przykład według studia wygląda twarz faceta, który właśnie usłyszał od dziewczyny ze swojej rodziny, że chce jej się seksu:Nie spodziewajcie się też, że dwa odcinki na start oznaczają masę grania. Niestety, to króciutkie rozdziały. Zsumowane trwają z trzy godziny, czyli pewnie krócej niż którykolwiek odcinek pierwszego sezonu. Czy wpływa to na brak lania wody? W sumie tak, choć z dwa fragmenty były dosyć niepotrzebne. Co ciekawe, oba były tymi momentami, w których zamiast oglądać, graliśmy.Tak jak Clementine wygląda na zmęczoną tym życiem w ciągłym strachu, tak ja jestem zmęczony zapętlonym scenariuszem gry. Wciąż jestem ciekawy, jak potoczy się historia, wciąż przyjemnie mi się grało przez te trzy godziny, ale była to przyjemność powierzchowna i przede wszystkim pozbawiona choćby ułamka ładunku emocjonalnego, jaką niósł ze sobą czy to pierwszy sezon, czy jakiekolwiek inne gry nastawione na tego typu bodźce. Wszystkie dekoracje pokrył kurz, sztuczki już nie robią wrażenia.Seria została ugryziona kawał czasu temu. Może udawać, że to pies, ale wszyscy wiemy, że chodzi o zombie. Teraz powoli zamienia się w żywego trupa. Trzeci sezon zapowiada się trochę lepiej niż drugi, ale monotonia wydarzeń przytłacza jeszcze mocniej. Dopiero zakończenie drugiego odcinka sprawia, że autentycznie zastanawiam się, w jakim kierunku to teraz pójdzie. Staram się jednak nie mieć zbyt wielkich nadziei. Podobnie jak Clem, zbyt dużo już przeżyłem w tym świecie.Powyższa recenzja dotyczy dwóch pierwszych odcinków The Walking Dead: A New Frontier. Tekst zaktualizujemy o nowe wrażenia i końcową ocenę po zakończeniu sezonu.No i się zamienił. W żywego trupa. Moje wrażenia po przejściu całego sezonu niewiele różnią się od tych sprzed kilku miesięcy.Przez większość czasu mamy do czynienia z akceptowalną, rzemieślniczą robotą. Niestety, w trakcie odcinków uderza nie tylko monotonia tragedii, jakie spadają na bohaterów, ale też ich taniość. Niektóre wybory sprawiają wrażenie wymuszonych; postacie mówią rzeczy, które scenarzyści siłą wepchnęli im do gardła. Trudno w to niekiedy wierzyć. Rozwój historii zbyt często postępuje kosztem realistycznej psychologii postaci. Bo musi się dziać. Musi się pieprzyć.Nie, żeby się tego przyjemnie nie oglądało. Zazwyczaj nie jest aż tak źle - ot, wystarczająco, by przez większość czasu po prostu nie traktować zbyt poważnie tego, co dzieje się na ekranie. Nowe The Walking Dead za często próbuje być dramatyczne, ale wiecie, tak naprawdę, naprawdę dramatyczne, co skutkuje czymś zupełnie odwrotnym. Niewiele tu dramatu. Więcej efekciarstwa i scenariuszowych dziur.Jedna relacja w trzecim sezonie wypada naprawdę ciekawe i niejednoznacznie, ta najważniejsza. Niestety nie mogę o niej za wiele powiedzieć ze względu na spoilery z końca drugiego odcinka. Jeśli jednak doszliście do tego momentu, wiecie, o jakiej relacji mówię. Na niej oparto zresztą całą historię i z pewnością to akurat wychodzi fabule na zdrowie. Nie obeszło się może bez pewnych potknięć, ale i tak czuć tutaj echo dawnego poziomu emocjonalnego z The Walking Dead, tego z czasów małej Clementine i Lee. Szkoda, że to tylko ułamek wszystkich relacji trzeciego sezonu; te niestety w większości wydają się wyblakłe, umowne.

Skończmy też już z elementami "gry". Proszę. Scenariusz traci tempo za każdym razem, gdy musimy samodzielnie zrobić jakąś durną rzecz w ciasnej przestrzeni - gdzieś podejść, coś włączyć. Te segmenty naprawdę są niepotrzebne, nie dają żadnej przyjemności i z pewnością nie są jakimkolwiek wyzwaniem. Zdaje się zresztą, że sami twórcy nie mogą się zdecydować, co z nimi zrobić, bo bardziej interaktywne sekwencje wrzucają nieregularnie i coraz rzadziej. Śmiało, Telltale, zrezygnujcie już z tego. Nie wrzucajcie gameplayu tylko po to, żeby był. Jak nie macie pomysłu, to postawcie na stuprocentowy interaktywny film. Przede wszystkim przestańcie bać się eksperymentować.Ciągle pamiętam, jak w pierwszym sezonie dostałem dwa batoniki i jabłko, po czym musiałem wybrać, kogo spośród jedenastu głodujących osób nakarmić. To był ciężar, emocje, okropna odpowiedzialność, którą wspominam z dreszczem do dziś. Na tym etapie zabawa w "wybierz, kto ma zginąć" jest już po prostu tania. Brakuje mi dojrzalszych, lepiej napisanych wątków i relacji tak prawdziwych jak ta między Clem i Lee. Przyznaję, że zakończenie ostatniego odcinka było dobre, bo nietypowe dla serii. Ale zwiastowało też  dalszy ciąg, co do którego nie potrafię już być pozytywnie nastawiony.Tak jak pisałem - wydaje mi się, że The Walking Dead od Telltale zdążyło zamienić się w żywego trupa. Idzie to naprzód, ale niemrawo, bez iskry. Skoro czwarty sezon na pewno powstanie, chciałbym, żeby był mocnym strzałem w głowę. Zakończeniem pewnym, świadomym i przemyślanym. Niestety nie spodziewam się tego po Telltale z 2017. Studio zgubiło w pewnym momencie i priorytety, i pomysły na ciekawy rozwój uniwersum.Szkoda w tym wszystkim Clementine. Tak dobrze skonstruowana i bliska już graczom postać zasługuje na lepsze towarzystwo.Patryk Fijałkowski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)