StarCraft II: Heart of the Swarm (Kampania dla jednego gracza) - Recenzja

StarCraft II: Heart of the Swarm (Kampania dla jednego gracza) - Recenzja

StarCraft II: Heart of the Swarm (Kampania dla jednego gracza) - Recenzja
marcindmjqtx
19.03.2013 12:53, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Blizzard nazywa StarCrafta II: Heart of the Swarm dodatkiem do pierwszej części trylogii - Wings of Liberty. Ale to dodatek, którego ukończenie zajmuje tyle samo czasu, co podstawki, wprowadza solidną porcję nowych jednostek i sprawia wrażenie rozgrywki w kompletny pudełkowy tytuł. Ale jakiej jakości?

Jedynym czynnikiem, dla którego nie sposób określić Heart of the Swarm dodatkiem jest fakt, że do zagrania w drugą z trzech części trylogii StarCrafta II wymagane jest przypisanie do konta Battle.net kampanii Wings of Liberty. Kampanii, warto przypomnieć, świetnej, godnie przenoszącej wszystko to, co najlepsze w StarCrafcie w zmodernizowanej, przystającej oprawą do dziś panujących standardów formie. Heart of the Swarm w kwestii samej rozgrywki jest kontynuacją wyważonych, ewolucyjnych zmian w serii. Nawet taki multiplayerowy laik jak ja z łatwością zauważy, że nowe jednostki wprowadzą ożywienie do sieciowych potyczek, podobnie jak drobne zmiany w balansie zdolności wcześniej obecnych formacji (tryb oblężniczy czołgów Terran dostępny bez konieczności jego wcześniejszego opracowania w fabryce FTW!).

Starcraft 2: Heart of the Swarm

Jeśli jednak zabierzemy się za rozbieranie na czynniki pierwsze kampanii dla jednego gracza i przyjrzymy się bliżej scenariuszowi, postaciom oraz dialogom to Łatwo dojść do wniosku, że, ku mojemu zaskoczeniu, Blizzard dość mocno się pogubił.

Bez początku, bez końca Scenariusz „Serca roju” jest zepsuty u samych podstaw. Opowiedziana tu historia nie ma wyraźnego początku, nie ma też emocjonującego finału, a wypełniaczowi upchniętemu pomiędzy rozklekotaną kompozycyjną klamrą brakuje polotu. Z początku zrzucałem to na fakt, że Heart of the Swarm to jedynie część większej całości, zwanej trylogią StarCraft II. Ale serii będących trylogiami zdarzyło się już w grach co niemiara. Dobrze zarysowana fabuła środkowych epizodów takich produkcji jak Metal Gear Solid, a nawet Gears of War czy God of War, nie wprawiały gracza w zakłopotanie. Każda z tych gier broni się jako pojedyncza sztuka, nie trzeba analizować ich pod kątem całości serii, aby je docenić.

Tymczasem po skończeniu Heart of the Swarm pozostaje niesmak. Całą historię można streścić jednym, krótkim zdaniem: Sara Kerrigan szuka zemsty na Mengsku. W międzyczasie nie mają miejsca żadne zdrady, polityczne intrygi, ani nagłe zwroty wydarzeń, z których słynie przecież uniwersum StarCrafta. Przez to kampania HotS-a jest do bólu przewidywalna. I gdyby miała służyć za przykład w jednym z poradników dla początkujących designerów gier wideo, to tylko i wyłącznie w dziale: „Jak nie pisać scenariuszy?”.

Starcraft 2: Heart of the Swarm

Blizzardowi nie udało się stworzyć także ani jednego bohatera niezależnego, z którym rozmów nie chciałbym pomijać. W Wings of Liberty nie brakowało postaci o charakterach wymalowanych w odcienie szarości. W Heart of the Swarm wszystko jest czarne lub białe, nie ma miejsca na moralne dylematy. Po obu stronach barykady. To po części wina tego, że kampania HotS-a skupia się na roju Zergów. Matki roju wpatrzone są w Sarę Kerrigan, swoją Królową Ostrzy, jak w obrazek. Tak im każe odrobinę zwierzęca natura. Również wierna doradczyni Sary, Isza, bez zająknięcia wypełnia każdy jej rozkaz. Do tego przemawia z irytującą, nad wyraz teatralną melodią w głosie.

Gra aktorska w ogóle jest w najnowszej produkcji Blizzarda problemem. Niemała w tym „zasługa” faktu, iż większość głosów bohaterów Heart of the Swarm musiała odpowiednio mocno bulgotać, charkotać i skrzeczeć. Pożytku dla gracza nie ma w tym żadnego. Ani to klimatyczne, ani pomysłowe, ani ładne. W polskiej wersji językowej Zergi cierpią na tą samą dolegliwość. Choć ciężko uznać to za wadę lokalizacji. Jest w końcu maksymalnie wierna oryginałowi.

Sara „Nie miałam innego wyjścia” Kerrigan Jim Raynor w SC II: Wings of Liberty miał w sobie coś, co pozwalało tego bohatera szczerze polubić. Może to zasługa jego niepoprawności, bezkompromisowości, ciętego języka, a może kombinacji wszystkich tych cech. Bez względu na to przed jakim wyzwaniem nie stanąłby Jim, autentycznie czułem się zobowiązany zrobić wszystko co w mojej mocy, aby dowodzony przez niego oddział rekieterów wyszedł z każdej kabały obronną ręką.

W Heart of the Swarm nie ma takiej osobistości. Z Sarą Kerrigan, która co rusz podejmuje decyzję trzy razy bardziej idiotyczną niż poprzednia, trudno się zżyć. A kiedy chwilę później musimy na polu bitwy radzić sobie z konsekwencjami wyborów zwyczajnie niegodnych zdolnej do zimnej kalkulacji Kerrigan, o sympatię jeszcze trudniej. Każdy wybór Królowej Ostrzy pozostaje jej osobistym. Gracz nie ma najmniejszego wpływu na to jak potoczy się historia. Gdyby tego było mało, Sara każdą swoją decyzję motywuje zdawkowym: „Nie miałam innego wyjścia”. Tymczasem splot następujących po sobie wydarzeń w żadnym stopniu nie sprawia wrażenia, jakoby przywódczyni Roju znajdowała się w sytuacji patowej. Zaślepiająca żądza zemsty, która motywuje Kerrigan do działania wydaje się być słabym usprawiedliwieniem awanturniczych występków. Szczególnie, że we wcześniejszych odsłonach serii Królowa Ostrzy nie raz wykazała się nie lada przebiegłością i sprytem.

Starcraft 2: Heart of the Swarm

Najgorsze, że choć Sara de facto jest przywódczynią najpotężniejszej armii w sektorze Koprulu, to mimo wszystko okazuje się mało asertywnym popychadłem. Potrzebuje zaledwie kilku sekund, żeby zawierzyć wątpliwym przepowiedniom Protossa Zeratula, a swoje sługi traktuje z nadzwyczajną wyrozumiałością, nieprzystającą do myśli kierującej poczynaniami Kerrigan: zemścij się na Mengsku nie zważając na okoliczności.

Scenarzyści zrezygnowali nawet z nieskomplikowanych rozwidleń linii fabularnej, które znalazły się w WoL-u. W Heart of the Swarm poznajemy skutki części z nich (historia Novy i Tosha), co docenią fani podstawki, ale kampania roju Zergów nie stawia nas przed żadnymi nowymi dylematami. Poza jednym. Czy jest sens zawracać sobie głowę trybem dla pojedynczego gracza, kiedy mamy zbudowany wokół wspaniałego modelu rozgrywki tryb sieciowy?

300 APM To co pozwoliło StarCraftowi stać się jednym z najpopularniejszych e-sportów na świecie, w Heart of the Swarm niezmiennie pozostaje elementem wykonanym wręcz perfekcyjnie. Strategiczne serce HotS-a wyraźnie wybija się ponad fabularną marność gry. Każda kolejna z 20 fabularnych misji kampanii singlowej oddaje graczowi nowe narzędzia zniszczenia. Krótkie misje ewolucyjne, dające dostęp do jednej z dwóch modyfikacji dla siedmiu różnych jednostek Zergów (np. zerglinga można wyewoluować w mutację potrafiącą skakać na wzniesienia lub błyskawicznie się wykluwającą), wprowadzają do i tak zaskakująco pomysłowych batalii jeszcze więcej różnorodności. Dzięki temu, przechodząc kampanię drugi raz, można skorzystać z odmiennych form mutacji Zergów, które w dużym stopniu wpływają na rozgrywkę.

Starcraft 2: Heart of the Swarm

Nudzić nie pozwala się także ciągle zmieniające się tempo rozgrywki. Raz przychodzi graczowi atakować pozycje okupowane przez wojska Dominium pod presją czasu, innym razem samemu trzeba okopać się i bronić przed atakiem wroga. Udało się także uniknąć monotonii. Nie każdą misję rozpoczynać trzeba od rozbudowy bazy, stawiania tych samych budynków i rozwijania po raz kolejny tych samych ulepszeń dla konkretnych jednostek. W części z nich w ogóle stawianie Wylęgarni nie jest koniecznością.

Różnorodności rozgrywce dodaje także możliwość kierowania podczas walki Sarą Kerrigan, pełniącą tu tę samą rolę, co chociażby Książe Arthas w WarCrafcie III. Wraz z upływem czasu Królowa Ostrzy staje się coraz potężniejsza, zdobywa silniejsze umiejętności. Umiejętne korzystanie z nich potrafi odmienić losy wydawałoby się już przegranej potyczki. Jedyną rysą na fantastycznym modelu rozgrywki w Heart of the Swarm jest trudność samej kampanii. Na „normalu” kolejne misje nie stanowią absolutnie żadnego wyzwania. Ale także na wyższych poziomach trudności egzamin zdaje schemat - zbuduj armię tak ogromną, żeby SI nie wiedziała kogo zaatakować, a rozgnieciesz wszystkich na proch.

Space, ale nie opera Scenariusz StarCrafta II: Heart of the Swarm jest najgorszym z wszystkich odsłon tej uznanej serii. Blizzardowi bokiem wychodzi dzielenie kampanii SC II na trzy sprzedawane osobno części. HotS przygotowuje co prawda grunt pod ciekawą opowieść, którą najpewniej za kilkanaście miesięcy poznamy grając w Legacy of the Void, ale summa summarum tryb dla pojedynczego gracza jest rozczarowujący. Nie jest tym, do czego StarCraft nas przyzwyczaił, do czego Blizzard nas przyzwyczaił. Nawet przerywniki filmowe, za wyjątkiem filmem wprowadzającym oraz „outrem”, nie mają charakterystycznego dla produkcji „Zamieci” sznytu. Poza pojedynczymi utworami, niczego szczególnego nie znajdziemy także na ścieżce dźwiękowej.

Trudno uwierzyć, że „Blizz” Heart of the Swarm, a tym samym i graczy, zlekceważył, skupiając się na innych, prowadzonych w studiu równolegle projektach. Nietrudno z kolei o wrażenie, że drugi epizod trylogii StarCrafta II można by napisać po prostu lepiej. Brood Wara wspominam do dziś. O Heart of the Swarm najpewniej za jakiś czas zapomnę.

Tomek Wikliński

Choć z powyższego tekstu nietrudno wyciągnąć wnioski, pozwalające podsumować go notą wpisującą się w naszą skalę ocen, to wystawianie ceny samemu trybowi dla jednego gracza byłoby krzywdzące. StarCraft to w końcu przede wszystkim multiplayer, który trzeba wcześniej solidnie przetestować i dopiero potem zabrać się za ocenianie.

Producent: Blizzard Entertainment Wydawca: Blizzard Entertainment Dystrybutor: CDP.pl PEGI: 18

StarCraft II: Heart of the Swarm (PC)

  • Gatunek: strzelanina
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)