Sprawdzamy: Czy w Polsce faktycznie brakuje specjalistów od gier?

Sprawdzamy: Czy w Polsce faktycznie brakuje specjalistów od gier?

marcindmjqtx
01.06.2011 14:43, aktualizacja: 12.12.2016 16:24

Czy w Polsce brakuje twórców gier? Artykuł w DGP wydaje się na to wskazywać. Wypowiadali się w nim jednak tylko szefowie i właściciele studiów deweloperskich. My postanowiliśmy porozmawiać z samymi twórcami, jak to wygląda z ich perspektywy.

„Na wstępie ustalmy, co autor artykułu miał na myśli pisząc „rynek gier”.” - mówi nam Michał Madej, aktualnie pracujący w szanghajskim oddziale Ubisoftu -  „Nie posiadam dokładnych danych dotyczących sprzedaży gier w Polsce, ale co do firm tworzących duże tytuły, to na polskim rynku panuje raczej stagnacja. Od lat nie pojawiło się nowe studio, które mogłoby stworzyć duży tytuł, a kilka mniejszych firm zostało zamkniętych.

Być może w tym roku się to zmienia i być może lepiej jest z firmami robiącymi gry na komórki, online lub społecznościowe, nie mniej z pewnością nie mamy do czynienia z zawrotnie szybkim rozwojem „corowego” gamedevu. Jedyne, co się zmieniło, to liczba tytułów AAA, które w tym roku zostały ukończone przez studia już istniejące. Ich jakość i rozpoznawalność na rynku międzynarodowym niezmiernie cieszy.” - dodaje po namyśle.

Brakuje ludzi? To jak to jest z tym brakiem ludzie? Faktycznie trwa walka o programistów pomiędzy studiami? „Na całym świecie brak ludzi i kadr, ale przyznam, że w Polsce jest to wyjątkowo odczuwalne. Nie wiem, czy rzeczywiście zyski rosną tak szybko, ale wiem, że na rynku pracy mało jest wykwalifikowanych pracowników. „ - kontynuuje Madej - „ Do niedawna nie mieliśmy uczelni, która podjęłaby się kompleksowej nauki umiejętności potrzebnych przy tworzeniu gier; wszak nie sami programiści i graficy są pożądani. Teraz na szczęście powstają takie inicjatywy, ale nie znam szczegółowo programów nauczania, więc na efekty należy poczekać aż pierwsza taka grupa absolwentów trafi na rynek pracy i ich wiedza zostanie zweryfikowana”.  Warto tu nadmienić, że często uczelnie współpracują ze studiami deweloperskimi, jak chociażby Nicoas Games czy Techland, które pomagają im kształcić nowych specjalistów.  „Z kolei inne firmy takie jak City, CD Projekt Red czy PCF chcą mieć specjalistów od ręki więc ściągają ich z zagranicy. To głównie takie firmy narzekają na braki w kadrach.” - mówi nam Adam Bienias, doświadczony programista gier.

Inni zapytani przez nas twórcy gier mówią, że aż tak źle w Polsce z ludźmi nie jest, bo cały czas zgłaszają się chętni. „Problem w tym że to jest tzw. świeża krew czyli ludzie bez doświadczenia.” - dodaje Bienias.  „Najczęściej zatrudniane są osoby nieposiadające żadnego doświadczenia w dziedzinie gier i wrzucane są na głęboką wodę, gdyż firmy nie mają ani czasu, ani środków, by je szkolić. Zresztą kto miałby?” - zastanawia się Madej.

Poza branżą Większość starszych i doświadczonych twórców uczyła się na własnych błędach - nie posiadała usystematyzowanej akademickiej wiedzy, którą łatwiej byłoby przekazać. Co więcej - „osoby o dużym doświadczeniu mają też wiele możliwości pracy w innych dobrze płatnych i spokojniejszych branżach i jeśli firma nie stara się o ich utrzymanie - odchodzą.” - odpowiada na nasze pytania Michał Hrydziuszko - były animator z CD Projekt RED. „Dawna kultowość tego zawodu ustępuje teraz prostej kalkulacji przed która staje młody człowiek. Po prostu inne branże dają zarobić więcej przy normalnym, bezstresowym trybie pracy. Spędzenie 3-4 lat pełnych poświęceń aby w CV pojawił się jeden warty lub nie odnotowania tytuł to kawał życia i spore ryzyko.” - uzupełnia Bartek Sokołowski - programista i twórca gier niezależnych.

Ale to nie wszystkie problemy. Twórcy otwarcie mówią o błędach w zarządzaniu firmami produkującymi gry.

Złe zarządzanie „Małe studia developerskie, pełne pasjonatów zamieniły się w wielkie korporacje giełdowe, które pracowników traktują jako zwykły zasób (resource) w Excelu. Zwykły developer ma większa szansę zobaczyć swojego szefa w TV niż w biurze, a o planach i terminach dowiaduje się z Bankiera czy Parkietu.” - opowiada nam dalej Sokołowski.

„Brak umiejętnego zarządzania odbija się na warunkach pracy, a przede wszystkim na godzinach i weekendach spędzonych w biurze. Rzadko kiedy ten dodatkowy czas jest wynagradzany. Tłumaczone to jest swoistą "specyfika branży". Najczęściej przysłowiową marchewką na kiju jest magiczne hasło "bonus" obiecywane ekipie po zakończeniu projektu. Niestety, w swojej 15 letniej pracy w gamedevie jeszcze nigdy go nie doświadczyłem„ - dodaje.

„Może łatwiej byłoby zatrudniać ludzi, gdyby praca w gamedevie nie była nieodłącznie kojarzona z nierealnymi terminami, nierealnymi wymaganiami, niezrozumiałymi decyzjami managerskimi” - zastanawia się inny twórca gier, proszący o anonimowość - „Bardzo często oczekiwania inwestorów/właścicieli stoją w sprzeczności w doświadczeniami ludzi, którzy mają te oczekiwania spełniać - nic dziwnego, że ciężko się dogadać i trzeba ciągle ludzi wymieniać. Teraz najwyraźniej czas, aby zagranica poznała trochę naszych obyczajów, ale ludziom z zagranicy przynajmniej lepiej się płaci...”.

W rozmowach słyszeliśmy też dużo o niestabilności zatrudnienia  oraz brak perspektyw dalszego rozwoju. Polskie firmy to małe studia pracujące w danym momencie nad jednym dużym tytułem, chlubnym wyjątkiem jest Techland i City, którzy mogą sobie pozwolić na produkcję dwóch lub więcej dużych gier naraz. W mniejszych firmach każdy problem odbija się na pracownikach, a firmy, by się ratować, nie mają wyjścia; obniżane są pensje, zwalniani drodzy pracownicy, którzy są zastępowani tańszymi, młodszymi, etc. Mniej liczy się doświadczenie, a bardziej gotowość do pracy po godzinach i w weekendy. To świat, w którym fajnie może funkcjonować samotna osoba na studiach lub świeżo upieczony absolwent, ale nie dorośli ludzie z rodzinami i dziećmi na utrzymaniu.' - komentuje Madej.

„Dzisiaj firmy, które rok czy dwa lata temu potrafiły zwolnić nawet kilkudziesięciu pracowników lamentują, że zyski rosną, a nowej kadry brak. Niestety na opinie dobrego pracodawcy pracuję się przez lata i nie ma na to wpływu chwilowy kurs akcji i samozadowolenie szefów. Nie tędy droga.” - kończy ten wątek Bartek Sokołowski.

Pomoc z zachodu No właśnie, a co z tymi zatrudnianymi specjalistami z zagranicy -  to dobry pomysł? Zdaniem Michała Madeja dość krótkowzroczny. „W tej chwili obcokrajowców przyciągają rewelacyjne tytuły i dobre oceny, jednak to ślepy zaułek, w dodatku bardzo kosztowny dla polskiego pracodawcy. Również na rynku międzynarodowym ciężko o prawdziwe talenty, a średniej klasy zagraniczni pracownicy potraktują to jako wspaniałą okazję na wybicie się na świetnie ocenianych tytułach i uciekną z polskiego developmentu dalej.”

Odpływ Brak ludzi, czy też, jak udało nam się ustalić - brak specjalistów to tylko jeden problem. Drugi, to wspominamy już odpływ fachowców. Skąd się to bierze? „Możliwość próbowania własnych sił przy mniejszych, niezależnych produkcjach jest bardzo atrakcyjna. App Store, Steam, Big Fish, Android Market - to nowe rynki dystrybucji cyfrowej, które zmieniły tradycyjny model tworzenie i sprzedaży gier (pracownik -> pracodawca -> wydawca -> sklep -> gracz ) i dają zdolnym jednostkom bezpośrednią możliwość dotarcia do graczy z własnymi projektami.” - tłumaczy nam Bartek Sokołowski. Ale oczywiście małe studia i własne projekty to nie wszystko. My importujemy specjalistów z zagranicy, co nie oznacza, że analogicznie nie zachowują się studia z poza Polski.

Komentarze Podobne reakcje powiły się komentarzach na naszej stronie. „Tak, potrzebują programistów i grafików z doświadczeniem, a potem z dnia na dzień zwalniają. Branża gier to strasznie niepewny rynek, zatrudniani są ludzie z projektu do projektu więc nie ma tu mowy o stabilności finansowej. Zarobki też nie są jakieś masakrycznie duże, więc człowiek nie jest w stanie się zabezpieczyć przed utratą pracy", „praca w branży gier przypomina trochę pracę w Disneylandzie - fajna robota bo można się przebierać za Myszkę Mickey i w ogóle kupa zabawy a i miejsce fantastyczne wszak to Dysneyland, tylko że jakoś przyjemniej jest zrobić sobie zdjęcie z myszką niż do zdjęć pozować po raz 100 w ciągu ostatniej godziny, dlatego co niektórzy dają sobie spokój i szukają swojego szczęścia gdzie indziej." - to tylko niektóre z nich. I dość gorzkie.

Czego nam brakuje? Michał Madej mówi o niezależnych studio finansowanych przez zewnętrzne (spoza branży) pieniądze, które dawałyby szansę na pojawienie się ciekawych i nowatorskich gier.  „W tej chwili polski development opiera się pięciu dużych tytułach, brakuje nam przyszłościowych produkcji online, społecznościowych, gier na tablety i komórki. To jedna z szans, by utalentowani twórcy mogli uzyskać niezależność i ruszyć polski development. Na świecie w gry komputerowe inwestują firmy telekomunikacyjne, państwa i lokalne samorządy (Francja, Montreal, Massachusetts), a nawet gwiazdy sportu (jak naprzykład baseballista Curt Schilling).”. Adam Bienias wskazuje na średniej wielkości firmy - „coś poniżej Wiedźmina ale powyżej Angry Birds” jako idealne miejsca na nabywanie doświadczenia. „Zachód zaczynał 10-15 lat wcześniej od nas, więc tam młody twórca ma spory wybór wśród małych i średnich firm” - dodaje.

Uda nam się? Rok 2011 należy do Polskiego developmentu - to jest fakt. Mamy całą serię świetnych tytułów - Bulletstorm, Wiedźmin 2, Call of Juarez, Dead Island oraz parę innych. Czego nam brakuje? Powstają szkoły, gdzie nowi ludzi uczą się sztuki tworzenia gier, o grach mówi się coraz więcej. Liczymy, że dzięki temu powstaną małe i średnie studia, w których polscy twórcy nabiorą niezbędnego doświadczenia by móc pracować przy największych i najlepszych produkcjach. A zwłaszcza tych z Polski.

Piotr Gnyp

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)