Resident Evil 5 - recenzja

Resident Evil 5 - recenzja

Resident Evil 5 - recenzja
marcindmjqtx
22.03.2009 21:41, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Kompleks odstawania japońskich produkcji od ich zachodnich odpowiedników jest coraz bardziej widoczny. Deweloperzy z KKW nie ukrywają tego, wręcz przeciwnie - jasno wyrażają opinię, że należy poczynić kroki, by w końcu nam (graczom) ich produkcje nie wydawały się po prostu dziwne czy też przestarzałe. Próbuje tego Hideo Kojima, choć najpierw wydał Metal Gear Solid 4 by zamknąć całą historię w starym, dobrze znanym graczom stylu. Podobnego pożegnania dokonał Jun Takeuchi tworząc Resident Evil 5.

Jest to hołd dla wszystkich poprzednich części, choć z początkami serii, poza fabułą, gra ma naprawdę niewiele wspólnego. Zapomniano o tym, że kiedyś seria ta straszyła i przerażała. Obecnie z tego pozostała już jedynie akcja, która również wstrzymywana jest przez archaiczne sterowanie. Pomimo wcześniejszych zapowiedzi Capcomu nadal nie możemy strzelać i chodzić, co jest największą wadą tytułu. Tyle tylko, że właśnie dzięki takiemu rozwiązaniu deweloper próbował ratować sytuację, budując efekt osaczenia. Nie do końca im to wyszło, bo uzbrojeni po zęby Chris Redfield oraz Sheva Alomar radzą sobie bezproblemowo z większymi grupami zarażonych.

Niestety, tym razem również nie będziemy mieli przyjemności spotkać się ze zwykłymi zombie a zabijać będziemy zainfekowanych mieszkańców afrykańskiej wioski Kijuju. Naszym celem, przynajmniej z początku, będzie zapobiegnięcie sprzedaży broni biologicznej, natychmiast jednak pojawią się starzy znajomi z poprzednich części serii Resident Evil.

Całości scenariusza z pewnością nie mianowałbym do Oscara, choć jest względnie dobry i na pewno fani poprzednich gier znajdą troszkę smaczków i łączników uzupełniających historię. Niestety, dość dużą wadą jest zbyt nachalne wzorowanie się na filmowym Matrixie oraz czerpanie z pomysłów Hideo z Metal Gear Solid 4. Z tego też powodu nieraz uśmiechniemy się pod nosem, widząc jak Capcomowi brakowało inwencji twórczej.

Zdecydowanie mniej zarzutów będę mieć do oprawy audiowizualnej. Grafika prezentuje się świetnie i spokojnie jest to najwyższa liga, jeśli chodzi o produkcje konsolowe. Słowa pochwały należą się przede wszystkim za świetnie wykonane postacie, których modele przerażają poziomem detali i tekstur. Co prawda można znaleźć drobne uchybienia, ale za to twarze i ich mimika prezentują się naprawdę naturalnie. Na scenkach przerywnikowych wygląda to rewelacyjnie, niestety trochę gorzej jest już w grze. Capcom prawdopodobnie z lenistwa zostawił praktycznie te same animacje ruchów postaci, co natychmiastowo budzi skojarzenia z Resident Evil 4 w HD.

Tutaj jednak nie chodzi jedynie o samą jakość tekstur i modele postaci, ale również o efekty cząsteczkowe, które tak silnie budują klimat pobytu w prawdziwej Afryce. Już sam początek gry i ciepłe, unoszące się powietrze jest tak wymowne, że mamy wrażenie, że zaraz nam również będzie gorąco. Podobnie, jeśli chodzi o podmuchy wiatru czy też unoszący się piasek, a i dym jest niczego sobie.

Przy okazji muszę tutaj wspomnieć o minimalnie gorszej wersji na PS3, którą właśnie testowałem. W Internecie pojawiło się dużo porównań mówiących o tym, że wersja na konsolę Sony ma troszkę mniej stabilną liczbę klatek. Jest to faktycznie prawda, a efekt utraty kilku klatek pojawia się nie w momencie walki z dużą liczbą przeciwników, a jedynie w momencie pojawiania się dużej ilości wspomnianych wyżej efektów cząsteczkowych. Jednakże do tego typu zauważalnych sytuacji doszło może dwa razy podczas całej gry, więc nie musicie się tym kompletnie przejmować, bo sądzę, że większość z Was nie zwróci nawet na to uwagi.

Gorzej jest, gdy gramy na podzielonym ekranie, gdzie gra niestety traci mnóstwo ze swojego uroku graficznego - brakuje niektórych efektów, a i tekstury są gorsze. Nie wspomnę już o tym, że musimy męczyć się z tym dziwnym trybem okienkowym. Mimo to radość ze wspólnego strzelania rekompensuje te drobne braki w grafice.

Jeśli jednak akurat nikt znajomy nie wpadł na partyjkę to polecam skorzystać z dobrodziejstw PlayStation Network i kontynuować zabawę, z którymś z wirtualnych przyjaciół. Rozgrywka sieciowa sprawdza się świetnie, nie ma żadnych problemów z rozłączaniem, są zaproszenia i dobrze działająca komunikacja głosowa. Nic, tylko grać, więc polecam decydując się na zakup już szukać partnera do wspólnej zabawy, bo kooperacja w tej grze to jej największy atut.

To praktycznie jedyna duża nowość w Resident Evil 5 i możliwość wspólnego przechodzenia gry naprawdę znacząco podnosi jej wartość. Tutaj Capcom naprawdę się postarał i choć zastosował sprawdzone patenty to miło, że wprowadził momenty, w których jesteśmy silnie uzależnieni od kolegi. Buduje to odpowiedni poziom zaufania, a przy okazji podnosi adrenalinę.

Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o grze z partnerem komputerowym. Na pierwszy rzut oka nie ma się, do czego przyczepić, ale komputerowe AI zdecydowanie za szybko zużywa amunicję i apteczki. Problem się wydaje niewielki, ale jednak ogranicza nas, bo jeśli nie chcemy zużyć wszystkiego już na początku misji, to właśnie my musimy robić za tragarza, a komputerową postać puścić wolno z mniej przydatnymi przedmiotami. Brakuje również silniejszej kontroli nad postacią, ponieważ wybór typu attack/cover powoduje, że AI albo radośnie szarżuje do przodu albo siedzi cichutko z tyłu niewiele pomagając. Na wyższych poziomach trudności żaden z tych sposobów się nie sprawdza, więc tam polecam zabawę z żywymi ludźmi.

Muszę jeszcze wspomnieć o inteligencji przeciwników lub wręcz nawet jej braku. Maniji czyli odpowiedniki zarażonych Hiszpanów musieli mieć wspólnych potomków z zarażonymi przez Las Plagas, ponieważ posiadają oni tę samą umiejętność biegania. Nic nie zmieniło się pod tym względem, czyli znów pseudozombiaki podbiegną do nas, by na sam koniec się zatrzymać i dać nam szansę na ostrzał. Chłopaki nie są również najbystrzejsi, ponieważ lubią się zawieszać i blokować w korytarzach. W sumie bym im to wybaczył, ale gdy jeden z bossów wywinął taki numer to jednak zrobiło mi się troszkę smutno. Warto również oddać, że walki z tymi ważniejszymi przeciwnikami są dość mocno reżyserowane i musimy wiedzieć, co ''autor miał na myśli'', bo inaczej nie przejdziemy dalej. Często nie ma do tego specjalnych wskazówek, ale jeśli już załapiemy, co i jak, to wtedy sytuacja staje się wręcz zbyt prosta.

Zresztą podobnie jak cała gra, którą grając w dwie osoby można ukończyć w 8-9 godzin na podstawowym (normal) poziomie trudności. Na szczęście tutaj Capcom ratuje się mnóstwem dodatków oraz trofeów/osiągnięć, dla których zrobimy jeszcze jedną wyprawę do Afryki. Standardowo mamy tutaj całkiem przyjemny tryb Mercenaries, w którym mogą wziąć udział dwie osoby, również przez sieć. Dodatkowo odblokowujemy figurki, dokumenty, kolejne bronie oraz stroje dla naszej dwójki bohaterów. Myślę, że by wycisnąć ostatnie soki z tego tytułu to trzeba go będzie przejść, co najmniej trzy razy.

Pytanie tylko czy warto? Na to niestety nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Sami musicie zastanowić się czy macie siłę i ochotę na podróż sentymentalną, w której napotkacie mnóstwo archaizmów i przestarzałych rozwiązań, a jednocześnie dziejącą się w przepięknej Afryce. Ja mogę Wam tylko doradzić byście zabrali jakąś osobę towarzyszącą, by mieć z kim wymieniać się wspomnieniami.

Beniamin Durski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)