Nie dzielmy gry na czworo: czy cybernetyczni gladiatorzy wygrają z piłkarzami?

Nie dzielmy gry na czworo: czy cybernetyczni gladiatorzy wygrają z piłkarzami?

Nie dzielmy gry na czworo: czy cybernetyczni gladiatorzy wygrają z piłkarzami?
Paweł Olszewski
02.07.2016 08:00

Jesteśmy po turnieju dekady, jeśli chodzi o naszych zawodników. Osiągnęli wiele, a ich zmagania oglądały miliony. Tradycyjny sport wciąż przyciąga tłumy widzów. Niemniej mainstreamowe media głodnym spojrzeniem podgryzają esportowe imprezy. Przełom na telewizyjnym rynku jest tuż tuż...

Ledwie 30-40 lat wystarczyło, by esport nie tylko powstał, ale zyskał na popularności do tego stopnia, by za jakiś czas zająć miejsce jeśli nie piłki nożnej, to przynajmniej tenisa.

Zaczęło się niepozornie

Warto przypomnieć, iż esport rozpoczął drogę ku salonom w latach 80. XX wieku w salonach gier. Właściciele tychże organizowali turnieje, które powoli zyskiwały na popularności. A były to też czasy, gdy przychody z automatów z grami wideo sięgały 5-6 bilionów dolarów rocznie, co oznacza, iż Amerykanie wydawali na nie dwa razy więcej niż w kasynach stanu Newada i trzy razy więcej niż na ligę koszykówki, baseballu czy footballu.

Obraz

Z czasem finansowa przepaść pomiędzy sportami tradycyjnymi a „cybernetycznymi” powiększyła się, by ostatnio znów się zmniejszać. Wszystko za sprawą potęgi telewizji i jej pochodnych. Turniejami gier wideo w latach 80. interesowały się nieliczne media, traktując je jako ciekawostkę i dowód na to, że ludzie świetnie sobie radzą w rywalizacji z maszynami. Na początku turnieje polegały nie na bezpośredniej rywalizacji pomiędzy graczami, ale na osiąganiu możliwie najlepszych wyników w produkcjach jednoosobowych, takich jak Pac-Man czy Centipede. Z czasem - po licznych porażkach i równie licznych sukcesach - esport stał się produktem globalnym.

Być może nie wszyscy widzowie zdają sobie sprawę z niuansów rozgrywki. Być może nie każdy nadawca radzi sobie z tą tematyką. Ale coraz więcej i więcej redakcji sportowych dochodzi do wniosku, że warto się z esportem zainteresować, czego dowodem jest choćby Piotr "izak" Skowyrski komentujący mecze piłkarskie na streamach TVP.

Wielcy widzą

Wielkie firmy medialne zdają sobie doskonale sprawę, jak w tej chwili trudno przykuć widza do ekranu w konkretnym czasie. Przyzwyczailiśmy się do tego, że możemy wszystko oglądać kiedy tylko chcemy - a nie wówczas, gdy chce tego nadawca. Linowa telewizja przeżywa poważny kryzys spowodowany nie tylko rozwojem internetu, ale właśnie zmianą przyzwyczajeń. Obsługa YouTube’a na tablecie jest prostsza i bardziej intuicyjna niż przełączanie kanałów! A ilość dostępnych materiałów naprawdę znaczna.

Jest tylko jeden sposób, by zmusić widza do oglądania wtedy, kiedy chce nadawca. To wszelkie wydarzenia na żywo. Wydarzenia, które budzą emocje, wciągają i nie pozwalają się oderwać od ekranu. Stąd różne “Tańce z gwiazdami” i stąd niesłabnąca popularność transmisji sportowych.

Obraz

Poszukiwanie kury co złote jaja niesie

Jak jednak zdajecie sobie sprawę, takie wydarzenia jak Mistrzostwa Europy czy Igrzyska Olimpijskie zdarzają się raz na cztery lata. Z kolei regularne rozgrywki – choćby piłkarskie ligi czy słynne Champions League – przykuwają uwagę mniejszej grupy ludzi niż turnieje o większej skali. Podobnie rzecz się ma z mniej popularnymi dyscyplinami sportowymi. O ile tenis ma jeszcze stałą grupę fanów, a skoki narciarskie dzięki Małyszowi osiągały ogromną widownię, o tyle zawody hippiczne ogląda bardzo hermetyczna grupa odbiorców.

Wreszcie nie należy zapominać o kasie, bo prawa do emisji prestiżowych turniejów kosztują coraz więcej – wszak ich właściciele zdają sobie też sprawę z wartości tychże. Oni również obserwują rynek i widzą, że nadawcy są od nich poniekąd zależni.

Dlatego też wschodząca gwiazda esportowych zmagań to łakomy kąsek dla dużych nadawców. Widzą potencjał, potrafią ocenić grupę celową, ale przede wszystkim - emocje i entuzjazm kibiców. Zdają sobie też doskonale sprawę, iż to nowa rozrywka, będąca aktualnie na fali wznoszącej. Być może nie znają się na esporcie, ale pieniądze umieją liczyć.

Dlatego też można się w najbliższym czasie spodziewać coraz śmielszego inwestowania tradycyjnych nadawców w esport. Co rzecz jasna temu ostatniemu na pewno się przyda, choć pewnie nie jest wcale konieczne. Esport rządzi się wszak swoimi prawami, innymi niż tradycyjne dyscypliny. Również relacje z turniejów wymagają nieco innego podejścia. Choć finalnie dla nadawcy zawsze liczy się jedno – dobry show, pociągający za sobą widzów, którzy z kolei oznaczają pieniądze.

Obraz

Oby tylko uniknąć problemów

Największe koncerny telewizyjne wciąż mają bardzo głębokie kieszenie i mogą sypnąć grosiwem, co wprost przełoży się na zyski tak wydawców gier, jak i organizatorów czy samych zawodników. Trzeba tylko pamiętać, że nadawcy lubią mieć wpływ na kupowany produkt i być może będą naciskać na jakieś zmiany, które będą wpisywać się lepiej w ich wizję zarabiania kasy na transmisjach. Nie raz i nie dwa słyszałem narzekania, że taka piłka nożna ma za mało przerw na reklamy i porównania do niezwykle przychylnej zarabianiu na „commercial break” koszykówce. Osobiście nie wyobrażam sobie poszatkowania reklamami transmisji esportowych, ale kto wie?

Obraz

Drugim problemem może być rozwarstwienie, które spotkało choćby boks. Liczba federacji, z których każda ma nieco inny sposób wyłaniania mistrzów, inne pasy i umowy z innymi nadawcami, to nic dobrego. Rzecz jasna przesadna unifikacja czy dążenie do hegemonii – jak dopuszczające drużyny z 4. miejsca liga mistrzów – to również nic dobrego. Póki co esport nie musi się obawiać zakusów, ale znów – im jest popularniejszy, tym więcej będzie chętnych. W efekcie może się stać ofiarą własnego sukcesu.

Anegdotka na zakończenie

Ledwie kilka lat temu, gdy na Eurosporcie ścinki z trzeciorzędnego turnieju jakiejś nawalanki komentowali specjaliści od biatlonu, zachęcałem pewną redakcję sportową, by zainteresowała się takimi wydarzeniami jak Intel Extreme Masters. Odbijałem się od tradycyjnej ściany niezrozumienia, niechęci i głosów w rodzaju „Kto to ogląda”. Sugerowałem, że można zacząć z niskiego pułapu, przyzwyczajać widzów, pokazywać to dobrze, a nie jakąś zapchajdziurę. I poszukać nowych kierunków rozwoju. Bo kto wie, kiedy straci się licencje na takie czy inne „tradycyjne” wydarzenia. Po którymś tam „Nie” i odkryciu, że na antenie w ramach uzupełnienia ramówki pojawiają się niezwykle popularne turnieje hippiczne, stwierdziłem, iż szkoda mojego zachodu.

Ostatnio się dowiedziałem, iż ta sama redakcja właśnie rozpoczęła walkę o prawa do emitowania esportu i chce na niego stawiać. Może to tylko plotka, a może smutny żart?

Tomek Kreczmar

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)