Micro Machines: World Series - recenzja. Zawód na czterech kółkach

Micro Machines: World Series - recenzja. Zawód na czterech kółkach

Micro Machines: World Series - recenzja. Zawód na czterech kółkach
Maciej Kowalik
07.07.2017 12:21

A tak dobrze ostatnio szło Codemasters.

Miało być pięknie. Rozmach kampanii marketingowej wskazywał na to, że autorzy kultowej dla wielu graczy marki traktują jej powrót poważnie. Ale pięknie nie jest. World Series jest grą, która cierpi na brak charakteru i dziwaczne decyzje projektantów.

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: Codemasters/Just Add Water

Wydawca: Codemasters

Dystrybutor: Techland

Data premiery: 30.06.2017

Wymagania: AMD FX Series/Intel Core i3; 4 GB RAM; AMD HD5570/NVIDIA GT440

Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od redakcji.

Siłą Micro Machines zawsze była zabawa kilku graczy. Lokalna, bo przecież gdy seria nas uwodziła, o graniu przez sieć nikt jeszcze nie myślał. Łokieć pod żebra czy inne kuksańce by wysadzić kogoś z toru były na porządku dziennym. I faktycznie - w World Series może lokalnie grać do 4 graczy, ale... na wybranych torach i tylko w dwóch z trzech trybów. W klasycznym wyścigu nie pojedziecie, bo gra nie wspiera dzielenia ekranu. Zostaje więc tryb Elimination, w którym kamera skupia się na liderze, a kto zniknie z ekranu, odpada. I miniaturka trybu Battle. Miodu szukać lepiej w tym pierwszym. Ewentualnych przebłysków z zabawy z oryginałem też.Miałem tu kilka momentów, w których faktycznie odnajdowałem w World Series "moje" Micro Machines. Gdy próbując wbić się w skrót między kubkiem a rozsypanymi cheeriosami, zapominałem o codzienności, bo liczyło się tylko utrzymanie na torze. A same tory są tu chyba zresztą najlepiej zrealizowanym elementem.Fantazyjnie "rozrzucone" po kuchennym stole, kuchence czy stole bilardowym prezentują się kapitalnie. Nie tylko wizualnie, choć World Series to śliczniutka gra. Tory oferują sporo skrótów, które dostrzega się dopiero przy -nastym okrążeniu. Mają też rozmaite ciekawostki, jak zapalający się palnik dodający autku lekkiego "kopa", porozlewane płyny czy galaretki, które oczywiście istotnie wpływają na prowadzenie. Sytuacje na planszy potrafi też mocno przetasować nawiedzona tabliczka Oujia, rozrzucająca zawodników swoim wskaźnikiem. Bardzo to wszystko fajne, niestety już pierwszego wieczora większość tras poznacie nieco zbyt dobrze. Jest ich za mało.

Ale to nie największy brak. Siedzicie? Micro Machines: World Series nie oferuje żadnej, żadniutkiej kampanii dla jednego gracza. Zdębiałem, gdy nie mogłem się jej doszukać. Myślałem, że ściągnęła mi się niekompletna wersja gry. Nie mówimy przecież o indyczku za 5 dych. World Series kosztuje ponad sto złotych, a wiecie już, że odpada w przypadku samotników, a lokalna zabawa jest mocno okaleczona. I zakładacie pewnie, że w sieci jest lepiej.

To logiczne założenie, ale znów muszę Was rozczarować. Mimo tego, że sieciowa zabawa jest tu głównym trybem (tylko w nim wbijecie rangi i odblokujecie elementy dekoracyjne dla wozów), trudno się nią specjalnie zachwycać.

Dacie wiarę, że w szybkiej rozgrywce nie ma tu żadnego systemu playlist? Odpalasz Quick Play, wybierasz tryb, a po skończonym meczu znów wracasz do głównego menu. Trudno o biedniejszy system w grze, która najwidoczniej miała multiplayerem stać. W dodatku nie pamiętam ani jednego wyścigu, w którym liczba żywych graczy górowałaby nad botami. Z jednej strony na pewno skraca to czas szukania meczu, ale multiplayer to multi_player_. Zwłaszcza w rozgrywce tak pełnej chaosu jak tu, chciałoby się mieć świadomość, że zlaliśmy właśnie człowieka.Chaos bierze górę zwłaszcza w rozgrywkach spod znaku Battle. Również w innych trybach (przypomnę - dwóch) z trasy możemy podnosić uzbrojenie, ale jest ono tak nieskuteczne, że lepiej po prostu skupić się na omijaniu mlecznych kałuż i szukaniu skrótów. W drużynowym trybie Battle zyskuje ono na znaczeniu, podobnie jak kompletnie pomijalne w pozostałych trybach (wciąż dwóch) zróżnicowanie wozów. W Battle każdy z nich otrzymuje dwie specjalne umiejętności oraz jeden superatak, a stojące przed drużyną zadania są losowane z typowych online'owych zabaw pokroju dostarczenia bomby do bazy wroga czy zajmowania fragmentu mapy. Frajda? Śladowa. "Luźne" sterowanie autkami nie sprzyja tego typu rywalizacji, a spore lokacje sprawiają, że zbyt często trzeba rzucać okiem na mini-mapkę, by zorientować się w sytuacji. No i znów - boty raz są totalnymi lamusami, by w następnym meczu zmienić się w terminatory. A o ludzki skład nie jest łatwiej niż w wyścigu.Micro Machines: World Series to zbyt droga i zbyt uboga gra, by polecać ją komuś z czystym sumieniem. Nawet starając się znaleźć jakiś argument na siłę, przegrywam z rozczarowaniem, jakie zafundowało nam Codemasters. Wygląda, jakby autorzy byli zapatrzeni bardziej w Overwatch (tylko multi, skrzynki ze skórkami, tryb Battle) niż w korzenie serii. I wyrżnęli w drzewo.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)