Magia pachinko. Przyglądamy się z bliska największemu nałogowi Japończyków

Magia pachinko. Przyglądamy się z bliska największemu nałogowi Japończyków

Magia pachinko. Przyglądamy się z bliska największemu nałogowi Japończyków
marcindmjqtx
18.07.2015 12:00, aktualizacja: 15.01.2016 15:36

Hazard nie jest w Japonii legalny, co nie przeszkadza pachinko generować - według różnych szacunków - około biliona złotych obrotu. To także przemysł istotny z punktu widzenia graczy. Dzięki niemu z grami jest coraz mniej po drodze Konami czy Sedze.

Pierwsza wizyta w salonie pachinko to niezapomniane przeżycie. "Pachi pachi" to japońska onomatopeja na "trzask małych, płonących przedmiotów". Pachinko, którego nazwę zainspirowała, nie ma z tym sielskim odgłosem nic wspólnego. Oprócz uśmiechniętej obsługi w drzwiach wita nas przede wszystkim NIEWYOBRAŻALNY HAŁAS. Harmider dziesiątek ustawionych w rzędach maszyn bombarduje bębenki z mocą przelatującego nad głową odrzutowca. Po nim drogi oddechowe atakuje papierosowy dym. Ocknięcie się z wywołanego kakofonią szoku prowadzi wprost do kolejnego - kulturowego.

Do szalenie miłej i pomocnej obsługi na każdym kroku można się przyzwyczaić po kilku dniach w Japonii. Już na lotnisku trzy stojące w pięciometrowych odstępach panie dbają o ustawienie się w odpowiedniej kolejce do kontroli paszportowej. Mijając na rowerze większe prace drogowe (czyli takie z co najmniej pięcioma robotnikami), na ich początku ukłoni się nam w pas jeden - specjalnie do tego celu oddelegowany - pracownik, a drugi podziękuje za wyrozumiałość i pomacha serdecznie na ich końcu. Także w większych salonach pachinko ustawiona na każdym kroku obsługa upewni się, że klient zostanie odpowiednio przywitany, obsłużony (oczywiście nienachalnie) i pożegnany. Jak nienagannie ubrani i uśmiechnięci pracownicy znoszą ten hałas przez kilka godzin? Nie mam pojęcia.

P.Bajda

Ale im przynajmniej za to płacą. Większe zdziwienie budzi odporność klientów. Wielu z nich potrafi spędzić długie godziny przed maszyną, zapełniając popielniczki kolejnymi niedopałkami, obserwując zmierzające w stronę (jeśli wszystko idzie zgodnie z planem) łuzy kuleczki. Pachinko nie wydaje się dla postronnego obserwatora szczególnie angażujące. Zwłaszcza jeśli porównamy je z innymi "gamingowymi" (bo do gier nie hazardowych klasyfikują je właściciele salonów) przybytkami, jak salony gier wideo.

Automat pachinko najprościej określić mianem skrzyżowania pinballa z jednorękim bandytą. W kwestii mechaniki. Jeśli chodzi zaś o jej egzekucję, pierwszeństwo mają rodzinne więzi z tą drugą maszyną. W pachinko nie liczą się (lub liczą się - czego nie przyjmują do wiadomości stali bywalcy salonów - w stopniu marginalnym) bowiem umiejętności. O sukcesie decyduje szczęście/grymas skomplikowanej machiny hazardowej schowanej za fasadą kolorowego automatu.

Cały ambaras polega na doprowadzeniu do łuzy spadających przez mały labirynt kuleczek. W przeciwieństwie do pinballa nie pomożemy sobie w tym jednak flipperami. Od gracza zależy jedynie, z jaką siłą przekręci pokrętło. Im mocniej, z tym większym impetem na planszę wylecą kulki. Rozróżnia się trzy podstawowe rodzaje maszyn: hanemono to najstarsze (sięgające lat 70.) modele z najmniejszych stawkami i najniższym wypłatami, w sam raz dla początkujących; diji-pachi dorzuciły w latach 90. do sprawdzonej formuły cyfrowy wyświetlacz i pozwalają zarobić trochę więcej; kenrimono to zaś maszyny dla prawdziwych wyjadaczy za sprawą własnych, skomplikowanych zasad - to na nich zarabia się najwięcej. Niezależnie od modelu nie ma w tym jednak wielkiej filozofii. Ta prostota pewnie się do niesamowitej popularności Pachinko przyczyniła. Grać mogą - i z tej możliwości korzystają - w zasadzie wszyscy.

Masters Traditional Games

Historia Pachinko - choć różne źródła podają rozmaite wersje wydarzeń - może sięgać aż XV-wiecznej Anglii. To tam po raz pierwszy pojawić miały się stołowe gry, które przez wieki ewoluowały i przybierały różne formy. Trzy stulecia później, w XVIII-wiecznej Francji powstała przypominająca protoplastę pinballa gra nazwana "bagatelle". Jak łatwo można wywnioskować, słowo oznacza coś bagatelnego, nieistotnego, błahego. Ot, nazwijmy to: "bzdet". Minęło kilka dekad. W Stanach Zjednoczonych popularności zaczęła nabierać gra zwana "Korynckim bzdetem" (tłumaczenie własne), a w roku 1924 jej renoma przekroczyła Pacyfik. "Korinto gemu", jak nazywali grę Japończycy, wzięła szturmem sklepy ze słodyczami. Tak zaczął się pierwszy szał na Pachinko. Skończył się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej.

Ale po niej naród jeszcze bardziej niż wcześniej potrzebował odrywającej od codzienności rozrywki. Pachinko wróciło z hałasem milionów krążących w bebechach automatów kulek. Co ciekawe, przemysł został zdominowany przez borykających się z problemami z asymilacją, traktowanych w Japonii jak obywatele drugiej kategorii Koreańczyków. Nawet dziś około 1/3 salonów prowadzona jest przez Japończyków koreańskiego pochodzenia.

Japonia to kraj skrajności. I nic nie obrazuje tego lepiej niż właśnie fenomen pachinko. Hazard jest w Japonii nielegalny. Z paroma wyjątkami. Obstawiać można w wyścigach konnych, rowerowych, motocyklowych oraz sportach motorowodnych. Pachinko działa w prawnej szarej strefie, obchodząc zgrabnie przepisy. I to za cichym przyzwoleniem ustawodawców. Automaty nie operują bowiem pieniędzmi, a kulkami. Wygrane kulki wymienia się w salonie na nagrody rzeczowe (aparaty cyfrowe itp.) lub specjalne bibeloty (czasami przybierające także formę żetonów). Ten bezwartościowy gadżet można z kolei zanieść do wygodnie umiejscowionego (zazwyczaj zaraz obok salonu), niezależnego przybytku, w którym zostanie wymieniony na gotówkę. To idealny przykład, że w każdym systemie znajdzie się luka.

P.Bajda

Ale pachinko - mimo, że to wciąż gigantyczny przemysł - radzi sobie z roku na rok coraz gorzej. Złota era, której kulminacja przypadła na rok 1995, gdy przed automatami zasiadała regularnie 1/4 całej populacji Japonii, minęła. Spadają obroty salonów, Japończycy wydają mniej na rozrywkę (aż o 1/3 niż 20 lat temu), a starzejące się społeczeństwo oznacza, że gra coraz mniej osób. Nie pomaga także reputacja pachinko jako zdominowanego przez yakuzę procederu. Producenci maszyn dwoją się i troją, by przekonać do siebie młodzież. Nie jest łatwo, bo dla młodych Japończyków pachinko to obciach i zabawa dla starych ludzi. Kulkami bawi się zaledwie 9% ludzi przed 30. rokiem życia. Przyciągnąć świeży narybek klientów mają ogromne, pełne przepychu świątynie pachinko. Nowo otwarty Zent Nagoya Kita chwali się mianem największego salonu w Japonii (a zatem także i na świecie) z 1200 maszyn. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie panującego w nim hałasu. "Niszą" są także dla pachinko kobiety. Wśród grających jest około 27% pań. Przyciągnąć piękniejszą płeć mają żeńskie, wolne od papierosowego dymu, gustownie urządzone salony. W pobliżu których otwierane są kwiaciarnie lub kawiarnie.

Możni pachinko muszą się w uzależnianiu nowego pokolenia śpieszyć. Nad przemysłem wisi bowiem widmo mogące położyć mu kres raz na zawsze. Rząd premiera Shinzo Abe niezłomnie pracuje nad ustawą mającą zalegalizować w Japonii hazard na całego. Prace legislacyjne mają co prawda pod górkę i jeszcze trochę potrwają. Optymistyczne szacunki mówią o zmianie prawa przed Igrzyskami Olimpijskim w roku 2020, co pozwoliłoby Japonii zarobić krocie na turystach szastających pieniędzmi w pachnących nowością kasynach. Co do tego, że prawo się prędzej czy później zmieni, nie ma wątpliwości. Japonia bez problemów rzuciłaby wyzwanie azjatyckiej oazie hazardu, czyli Makau. Hazardowi potentaci jak Sands czy MGM są gotowi z miejsca zainwestować około 10 miliardów dolarów w zaledwie jedno kasyno na terenie Japonii. Otwarcie salonu Pachinko to inwestycja - bez kosztów kupna automatów - około 4 milionów dolarów. To walka Dawida z Goliatem, której ten mniejszy nie wygra podstępem. Goliat nie ma z kolei planów współpracy z maluczkim rywalem.

Na cztery łapy powinni spaść jedynie niektórzy z producentów maszyn do Pachinko. Jeden z liderów rynku, Konami (kojarzycie?), od dłuższego czasu produkuje maszyny dla kasyn w Las Vegas. A propos Konami...

Pachinko zarabia więcej niż Snake

Czemu Pachinko powinno interesować graczy? Jesteście źli, że Konami skasowało Silent Hills? Nie podoba Wam się sposób, w jaki koncern traktuje słynnego twórcę, Hideo Kojimę? A co z dziadującą ostatnimi laty Segą? Niegdyś potęga świata gier wideo jest przecież obecnie cieniem samej siebie. Wszystkiemu "winne" Pachinko.

Konami w ciągu zaledwie ostatniego roku zwiększyło dochód z operacji w sektorze Pachinko o 100%. To jedyna tak dochodowa gałąź działalności koncernu. Nie kosztujące dziesiątki milionów dolarów gry wideo, nie sieć siłowni czy propagujące zdrowe odżywanie produkty (bo i nimi Konami się zajmuje). To na Pachinko zarabia się naprawdę duże pieniądze. To skupieniu na nim ma służyć restrukturyzacja koncernu, ofiarą której pada prawdopodobnie Kojima.

A Sega? Ostatnie problemy finansowe dawnego potentata gier wideo i obecnego silnego gracza na rynku pachinko wynikają w dużej mierze z zastoju w tej drugiej branży. W roku fiskalnym 2014 holding Sega Sammy musiał zweryfikować optymistyczne założenia. Zamiast prognozowanych 324 tysięcy automatów sprzedano ich "zaledwie" 198 tysięcy.

Wielki, hałaśliwy dinozaur pachinko jest zagrożony wyginięciem. Nie odejdzie jednak bez walki, bo takiego giganta nie można pozbyć się po cichu. To integralna, wyrażona 12 tysiącami salonów w całym kraju część Japonii. Obcokrajowcy prawdopodobnie nigdy fenomenu pachinko nie zrozumieją, ale to tylko dodaje mu (a przy okazji Japonii także) uroku miejsca rodem z innej planety.

Uroku złudnego, ale to temat na inną dyskusję. Której pewnie się podejmiemy.

Piotr Bajda

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)