Madworld - recenzja

Madworld - recenzja

Madworld - recenzja
marcindmjqtx
30.03.2009 18:00, aktualizacja: 30.12.2015 14:13

Wydawanie gier na Wii to całkowita loteria. Mieliśmy już kilka naprawdę interesujących tytułów, które nie sprzedały się zbyt dobrze (No More Heroes), a z drugiej strony gry średnie lub nawet kiepskie zlatujące z półek w grubych milionach (Carnival Games). I nie chodzi jedynie o podział casual - hardcore. Na konsolach Nintendo ta linia zdaje się przebiegać dość nieregularnie i niezbadane są wyroki klientów. Na tym grząskim gruncie Platinum Games, czyli ex-Clover i Capcom, postanowiło zrobić grę tak niepasującą do profilu konsoli, jak to tylko możliwe.

Jack, prawdziwy twardziel, który nie daje sobie w kaszę dmuchać zostaje przetransportowany na odcięte od świata Jefferson Island. Zaangażowany jest przez sponsora nr XIII do programu Death Watch, który polega na przeżyciu pozbawiając życia innych i zostaniu numerem 1 w rankingu najzdolniejszych morderców. Fabuła na początku wydaje się być nadmiernie prosta, natomiast dość szybko okazuje się, że sprawa ma swoje drugie dno i jest całkiem interesująca. Historię poznajemy pomiędzy misjami, w krótkich scenach częściowo przedstawionych jak komiksy, częściowo zaś w pełni animowanych.

Główną część rozgrywki zajmuje jednak beztroskie (ale na czas) wyżynanie setek, jeśli nie tysięcy oponentów. Plansze są niewielkie, ale zróżnicowane i kilkupoziomowe. Na dodatek tak pomyślane, aby umożliwić nam ludobójstwo na jak najbardziej fantazyjny sposób. Wrzucenie na pacjenta stalowej beczki, następnie przebicie mu głowy znakiem drogowym, aby wykończyć wrzucając np. do silnika odrzutowego lub pod kręcące się walce - to oczywiście tylko skromna część naszych możliwości. Przy pierwszym podejściu do gry co rusz odkrywamy jakiś nowy sposób na pozbycie się oponenta i zobaczenie ich wszystkich stanowi niezłą motywację do gry. Przeciwnicy jednak tylko na początku stanowią mięso armatnie, gdyż im dalej w las, tym stają się bardziej niebezpieczni i aktywnie atakują Jacka z każdej strony. Pod koniec każdej z plansz czekają na nas bossowie i chociaż walka z nimi jest dość schematyczna, to satysfakcjonujące są zwłaszcza QTE, gdzie ruchem rąk oddajemy zachowanie Jacka, który akurat np. wykręca gigantyczne śruby z jeszcze większego Frankensteina. Ogromny minus stanowią jedynie 2 życia, które mamy na każdą planszę. Gdy dojdziemy do bossa i powinie nam się noga (zginiemy 2 razy), to trzeba przynajmniej kilkunastominutowy fragment powtarzać od nowa - strasznie frustrujące. I tak po przejściu głównego trybu licznik będzie u Was wskazywał zapewne kilka godzin (5-6), natomiast nie wlicza on powtórek, które zajmują przynajmniej połowę z tego. Nie przejmujcie się jednak, po jednokrotnym ukończeniu MadWorlda dostajemy nowe bronie, nowy poziom trudności i dalej możemy walczyć o jak najlepsze wyniki w upiornym Death Watch.

Przyznaję - nie przepadam za sterowaniem opierającym się na ruchach kontrolera. Nie umożliwia ono osiągnięcie dostatecznej precyzji, a dodatkowo przy powtarzalności ruchów potrafi męczyć. I to drugie rzeczywiście daje się we znaki, natomiast udało się autorom osiągnąć względną dokładność i w trakcie gry jedynie kilka razy Jack wykonał inny ruch, niż planowałem. I chociaż sterowanie w pierwszej chwili wydaje się skomplikowane (obłożono wszystkie niemal przyciski Nunchucka i Wiilota) to chwila treningu uczyni z Was zdolnego seryjnego mordercę. Poza guzikami zmuszeni będziemy do ruszania oboma częściami kontrolera, co (zwłaszcza przy cięciu oponentów piłą tarczową) jest niezwykle satysfakcjonujące. Także ciosy kończące świetnie współgrają z tym, co robią nasze ręce. Największy minus w tym aspekcie to brak jakiegokolwiek bloku. Machając Nunchakiem w tył Jack robi unik, ale to nie to samo i często chcielibyśmy zamiast uciekać, móc po prostu zablokować spadające na nas gromy.

W grze znalazło się także miejsce dla lokalnego trybu multiplayer, który choć stanowi jedynie wycinek singla to potrafi chwilę zabawić. Tym bardziej, że znalazły się w nim Bloodbath Challenge, czyli hiperbrutalne zadania specjalne, w których nabijamy masę punktów za np. rzucanie przeciwnikami do tarczy lub granie ich głowami w golfa.

Ogromny atut stanowi oprawa, i to zarówno graficzna jak i dźwiękowa. Do czarno-białego stylu z żółtymi onomatopejami i czerwoną krwią zdążyliśmy już przywyknąć przy okazji licznych trailerów. Na dużym telewizorze ten patent sprawdza się wyśmienicie i ani przez moment nie skrzywiłem się czy też nie pomyślałem "fajnie byłoby to zobaczyć w HD". Grafika jest wyśmienita, a design zarówno plansz jak i postaci to najwyższa półka. To w zestawieniu ze świetną muzyką i kapitalnymi komentatorami, którzy bawią nas non stop, wytwarza klimat super-brutalnej jatki, która jednak zamiast straszyć przede wszystkim bawi. Użyto też masy wulgaryzmów, ale zrobiono to na tyle zręcznie, że ani razu nie razi prymitywizmem i stanowi doskonałe dopełnienie masy żartów.

MadWorld to doskonała pozycja, zdecydowanie jedna z lepszych na Wii w ogóle. Nie obyła się niestety bez wad (brak checkpointów, wkradająca się czasami monotonia), które potrafią sfrustrować, ale magnetyczna siła przyciągania gry Platinum Games nie pozwala długo na Jacka się obrażać i nawet jeśli rzucimy Wiilotem w kąt, to góra po kilku godzinach się z nim przeprosimy i wrócimy na Jefferson Island. Gra idealna? Nie. Zakup obowiązkowy na Wii? Jak najbardziej.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)