London 2012: The Official Video Game of the Olympic Games - recenzja

London 2012: The Official Video Game of the Olympic Games - recenzja

London 2012: The Official Video Game of the Olympic Games - recenzja
marcindmjqtx
23.07.2012 12:46, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Euro 2012 dopiero co się skończyło, a już za chwilę wystartuje najważniejsza w tym roku impreza sportowa - Letnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie. I choć igrzyska, zgodnie z tradycją, mają za zadanie propagować sport w najczystszej, najszlachetniejszej postaci, to tak jak za piłkarskimi mistrzostwami Europy, stoi za nimi potężna machina marketingowa. Okazję do zbicia na igrzyskach sporych pieniędzy, pragnie wykorzystać wiele firm, między innymi Sega, wydając poświęconą im grę, tak jak zrobiło to EA z dodatkiem do FIF-y. Elektronikom nie wyszło to najlepiej, a Sedze?

Pozwólcie, że ostudzę Wasz zapał już na wstępie: gry olimpijskie nigdy nie stały na zbyt wysokim poziomie - w „London 2012” progres względem „Vancouver” czy „Pekinu” jest zauważalny, ale to wciąż za mało, by uznać ją za dobrą produkcję.

Pozorne bogactwo

Standardowo już dostajemy zestaw konkurencji, które jako jedna z kilkudziesięciu reprezentacji możemy rozegrać w paru trybach. Dyscyplin na pierwszy rzut oka jest sporo, bo przeszło 45, ale zestawienie znacznie się zawęża, gdy męskie i kobiece wersje danego sportu uznamy za jedność i gdy zdamy sobie sprawę, że bieganie oraz pływanie reprezentowane są łącznie przez aż 9 odmian. I choć nie mam nic przeciwko takiemu urozmaiceniu w obrębie danego typu sportu, to wszystkie zawody biegowe oraz wszystkie konkurencje pływackie bazują na tym samym schemacie i trudno je rozgraniczać.

Po przeprowadzeniu tej redukcji otrzymujemy w sumie nieco ponad 20 dyscyplin. Poza wspominanymi pływaniem i bieganiem możemy jeszcze m.in. postrzelać z łuku, poskakać na trampolinie, postrzelać do tarcz, podnosić ciężary, pościgać się na torze kolarskim czy wziąć udział w paru lekkoatletycznych konkurencjach technicznych, takich jak skok w dal czy rzut oszczepem. Mamy więc w czym wybierać, acz z wirtualnego programu olimpijskiego zniknęło wiele punktów, m.in. sporty walki, jeździectwo i różnego rodzaju sztafety. Szkoda też, że jedyną grą zespołową jest siatkówka plażowa.

Lekki powiew świeżości

Istnieje przekonanie, że w tego typu grach zabawa polega na jak najszybszym, maniakalnym wręcz uderzaniu w przyciski pada albo na wykonywaniu serii tzw. quick time events. Znajduje ono odzwierciedlenie także w „London 2012”, ale tylko po części, bo sterowanie zostało całkiem zróżnicowane i nieźle dopasowane do specyfiki poszczególnych zawodów.

Najbardziej konwencjonalne są skoki do wody i na trampolinie, w których nasza rola ogranicza się do naciskania w odpowiednim momencie pojawiających się na ekranie przycisków. W biegach z kolei nie liczy się sama szybkość - nie możemy wduszać przycisku odpowiedzialnego za bieg ani za wolno, ani za szybko, tylko powinniśmy utrzymywać tempo na stałym poziomie, najlepiej w określonym przez wyświetlający się na ekranie pasek przedziale. W lekkoatletycznych konkurencjach technicznych dochodzi do tej fazy konieczność wychylenia gałki analogowej w odpowiednim kierunku lub momencie (co skutkuje np. wyrzuceniem oszczepu czy oddaniem skoku do piaskownicy).

Ciekawe rozwiązanie zastosowano w pływaniu. Prawa gałka odpowiada tu za prawą, a lewa gałka - za lewą rękę. Żeby przepłynąć basen, musimy właściwie je wychylać (na przemian albo jednocześnie, w zależności od stylu). I znów, nie liczy się tu szybkość, tylko wyczucie czasu - gałki należy wychylać w momencie, w którym nasz zawodnik kończy poprzedni obrót ręką i trzyma ją już pod wodą. Dzięki temu rozgrywka nie jest tak monotonna, przy okazji mocniej się w nią wczuwamy, bo przez cały wyścig (z wyjątkiem krótkich fragmentów pod wodą, gdy odbijamy się od ścian) musimy patrzeć na ruchy swojej postaci.

W łucznictwie i strzelectwie trudno było o finezję i - jak łatwo zgadnąć - chodzi w nich o celowanie gałką w określone miejsce i pociąganie za spust. Zostają jeszcze trzy konkurencje z osobnymi modelami sterowania, niepasującymi do żadnej z wymienionych kategorii: siatkówka plażowa, tenis stołowy oraz slalom kajakowy. Ani siatkówka, ani tenis stołowy nie zasługują na uwagę - po pierwsze dlatego, że są po prostu źle zaprojektowane i nie dają większej frajdy (w siatkówce trudno wytrzymać nawet do połowy seta), a po drugie z racji ogólnego uproszczenia (w ping-ponga gra się samymi gałkami, a w siatkówkę gałką i jednym przyciskiem). Co innego z kajakarstwem. To najbardziej skomplikowana w obsłudze i w moim odczuciu najbardziej dynamiczna oraz emocjonująca minigra. Manewrowanie w rwącym wodnym nurcie, wykonywanie nawrotów, skręcanie, przyspieszanie oraz prześlizgiwanie się między kolejnymi bramkami z początku sprawiało mi trudności, ale gdy już opanowałem sterowanie kajakiem, czułem satysfakcję i frajdę z zabawy i miałem ochotę poprawiać czas spływu.

Zabawa dla krótkodystansowców

Kajakarstwo zdecydowanie wybija się na tle pozostałych konkurencji. Wybija się przede wszystkim właśnie rozbudowaniem i pewnego rodzaju głębią, dzięki której chce się do tej minigry wracać. Większość dyscyplin szybko zaczyna nużyć. Fajnie jest porzucać sobie dyskiem czy poskakać w dal, ale po kilku(nastu) udanych próbach przestaje nas to bawić. Przyjemnie jest się poczuć jak Usain Bolt czy Michael Phelps, ale po paru kilometrach przebiegniętych na wirtualnej bieżni czy kilkunastu przepłyniętych basenach wpadamy w rutynę i zwycięstwo nie daje już radości. Miło jest pocelować sobie do ceramicznych rzutków w kształcie dysku, ale gdy po kilku minutach nauczymy się je zestrzeliwać jedna za drugą, nie bardzo mamy już tam czego szukać. Dążę do tego, że „London” nie ma praktycznie niczego, co mogłoby nas przyciągnąć na dłużej i nie daje poczucia rozwijania wirtualnej postaci, polepszania swoich umiejętności - w przeciwieństwie choćby do „Sports Champions”, przy którym spędziłem z przyjemnością co najmniej 20 godzin. Gdy po raz pierwszy uruchamiamy grę, jesteśmy zaskoczeni zróżnicowaniem dyscyplin i przyjemną mechaniką rozgrywki. Wraz z każdym kolejnym podejściem zaczyna nam doskwierać schematyczność i powtarzalność poszczególnych konkurencji, a nasz entuzjazm opada. Opada w coraz szybszym tempie, aż zupełnie znika.

Z jednej strony to wina twórców, bo nie dobrali odpowiednich konkurencji i nie wykorzystali potencjału dyscyplin, w których on drzemał (vide ping-pong, siatkówka plażowa). Z drugiej strony taki stany rzeczy wynika, jak sądzę, z konieczności operowania w ograniczonych, ściśle określonych przez licencję igrzysk ramach: producenci nie mogli na przykład dodać nowych lokacji, stworzyć własnych konkurencji czy jakoś urozmaicić bądź rozbudować tych obecnych na igrzyskach. W gruncie rzeczy powtarza się więc sytuacja sprzed dwóch, czterech, sześciu i wcześniejszych lat.

Skoro w tym tysiącleciu żadna gra olimpijska nie zdołała się wybić ponad przeciętność, to może potrzebna jest temu gatunkowi rewolucja?

Ruch to zdrowie?

Tę rewolucję mogła przynieść implementacja kontrolerów ruchowych. W „London 2012” pierwszy raz w historii gier olimpijskich możemy zagrać przy użyciu PS Move lub Kinecta - ich rola nie jest jednak zbyt doniosła. Dyscyplin pozwalających na machanie przed ekranem jest zaledwie kilka i nie oddają one możliwości, które dają kontrolery ruchowe. Proste konkurencje, takie jak rzut oszczepem czy bieg na 100 m, nie nabierają głębi, rozgrywki strzeleckie nudzą równie szybko jak na padzie, kolarstwo torowe w zasadzie się nie zmienia (znów musimy szybko naciskać przycisk, tyle że na move'ie), ping-pong jest tak samo słaby jak na padzie i nie dorasta do pięt swemu odpowiednikowi ze „Sports Champions”, a w kajakarstwo wygodniej gra się na standardowym kontrolerze. Brakuje ciekawych zastosowań na wykorzystanie Move'a i w rezultacie popularna „różdżka” w żaden sposób nie wzbogaca minigier. Na Kinekcie jest podobnie - nie miałem co prawda okazji sprawdzić wersji xboksowej, ale wiem to z opinii innych osób. Trzeba było zaprojektować tę grę od podstaw z myślą o kontrolerach ruchowych, a nie robić z ich obsługi mało istotną funkcję.

Olimpijskie tryby

„London 2012” stworzono zarówno dla samotników, jak i dla osób, które chciałyby pograć z innymi. Ci pierwsi mogą wziąć udział w wirtualnej odsłonie igrzysk. Po wybraniu drużyny narodowej (cieszy możliwość edycji poszczególnych reprezentantów), czasu trwania imprezy i jednego z trzech poziomów trudności rozpoczynamy walkę o medale. Każdego dnia startujemy w dwóch konkurencjach, w których najpierw przebijamy się przez kwalifikacje, a potem próbujemy stanąć na podium w finale. Jeśli po zakończeniu zmagań znajdziemy się na czele klasyfikacji medalowej, wygramy. Fajna sprawa, pozwala się naprawdę nieźle wczuć w klimat igrzysk. Jeśli ktoś zechce poznać „London 2012” samotnie, zalecam uruchomienie właśnie tego trybu - to znacznie lepsze rozwiązanie niż wybieranie dowolnych konkurencji i rozgrywanie ich osobno. Można jeszcze wziąć udział w rywalizacji sieciowej z przypadkowo napotkanymi osobami i porównywać swoje wyniki z innymi, ja jednak napotykałem problemy z połączeniem i ze znalezieniem chętnych do zabawy.

Chcąc pograć w jednym pomieszczeniu z rodziną albo znajomymi (maksymalnie trzema), mamy dwie opcje: samodzielnie ustalić program zabawy składający się z kilku konkurencji i walczyć w klasyfikacji medalowej we wspólnej drużynie bądź jako osobne reprezentacje, albo rywalizować w pojedynczych dyscyplinach. Nie jest to frajda na miarę czołowych gier sportowo-imprezowych, niemniej zawody rozgrywane w co najmniej 2 osoby, czy to na move'ie, czy na standardowym kontrolerze, nabierają nieco kolorytu, wyzwalają w nas ducha rywalizacji i chwilami potrafią dostarczyć emocji. Warto jednak, by nasz sąsiad z kanapy interesował się sportem i choć trochę ekscytował perspektywą zbliżających się igrzysk - przetestowałem „London 2012” zarówno ze sportowymi ignorantami, jak i osobami, które odliczają już minuty do rozpoczęcia imprezy w Londynie, i zauważyłem, że ci drudzy bawili się znacznie lepiej. Bo trzeba przyznać, że mimo całej swej przeciętności gra Segi klimat igrzysk oddaje całkiem nieźle.

Igrzyska z prawdziwego zdarzenia

Na wykreowaną przez twórców atmosferę olimpijskich zmagań składa się kilka czynników: świetnie zrealizowane areny sportowe, muzyka lecąca w menu i jego stylistyka, filmiki otwierające oraz zamykające tryb igrzysk, dekoracje zwycięzców, podczas których przygrywają hymny narodowe (także Mazurek Dąbrowskiego!), dopasowany do każdej dyscypliny komentarz (choć na dłuższą metę powtarzalny i nudny, jak same minigry), a także oficjalne rekordy świata, które możemy pobijać. Boli tylko brak prawdziwych nazwisk zawodników, choćby kilku największych gwiazd, i parę nieścisłości, takich jak obecność w reprezentacji Polski czarnoskórego sportowca - poza tym „London 2012” udanie wprowadza w wydarzenia, które za niecały tydzień będą miały miejsce w stolicy Anglii.

Werdykt

Jeśli popatrzeć na „London 2012” w oderwaniu od otoczki igrzysk, mamy do czynienia z kolejną przeciętną grą sportowo-imprezową, które w erze kontrolerów ruchowych masowo zalewają rynek. Sprawiedliwiej jest jednak traktować produkcję Segi w kontekście potwornie słabego podgatunku gier olimpijskich - względem wcześniejszych gier widać postęp, pokusiłbym się o stwierdzenie, że to najlepszy licencjonowany tytuł o igrzyskach w historii. I spełnia swoją najważniejszą funkcję - pozwala poczuć ducha igrzysk.

Tu zachodzi jednak pewien paradoks. Bo „London 2012” nabiera wartości podczas trwania igrzysk i w okresie je poprzedzającym, tyle że jej jakość nie jest na tyle wysoka, by pozwolić mi ją polecić przy przekraczającej 200 zł premierowej cenie. Za kilka miesięcy cena gry z pewnością spadnie, być może nawet do kwoty poniżej 100 zł, ale wtedy igrzyska już dawno będą za nami i „London 2012” utonie w zalewie sportowo-imprezowych średniaków niewartych uwagi.

Wniosek? Chcąc wkręcić się w atmosferę igrzysk, lepiej zamiast gry kupić sobie jakiś tematyczny kubeczek, czapeczkę bądź maskotkę. Sporo zaoszczędzicie.

Ocena: 2/5 - Ostatecznie(Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania).

Data premiery: 29.06.2012 Deweloper: Sega Studios Australia Wydawca: Sega Dystrybutor: CD Projekt PEGI: 3

Grę do recenzji dostarczył dystrybutor. Testowano na PlayStation 3.

Adrian Palma

London 2012: The Official Videogame of the Olympic Games (PC)

  • Gatunek: sportowa
  • Kategoria wiekowa: od 3 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)