"Hardcore Henry" - dwugodzinna cutscena w trybie FPP

"Hardcore Henry" - dwugodzinna cutscena w trybie FPP

"Hardcore Henry" - dwugodzinna cutscena w trybie FPP
Paweł Olszewski
09.04.2016 13:17, aktualizacja: 13.04.2016 08:39

Ileż to już było filmowych gier? A pełnometrażowych growych filmów? No właśnie. Mamy chyba pierwszy taki przykład.

Oglądaliście "Dooma"? Nie let's play na YouTube, ale film z 2005 roku? Do dziś pamiętam tamtą 5-minutową scenę w całości nakręconą w trybie FPP. Inspirowany grą film złożył jej bardzo fajny hołd pokazując przy okazji, że takie eksperymenty bardzo fajnie wypadają w kinie. Pierwszoosobowa sekwencja była chyba najmocniejszą stroną filmu. Już w 2005 roku zastanawiałem się więc, kiedy zobaczymy pełny metraż w całości nakręcony tą metodą. Po 10 latach wreszcie ktoś podjął się tego zadania."Hardcore Henry" to pełnometrażowy film SF/akcji w całości przedstawiony w ujęciu FPP, czyli mówiąc potocznie "z oczu bohatera". Skojarzenia z pierwszoosobowymi strzelaninami są tu jak najbardziej na miejscu, film czerpie bowiem z gier nie tylko charakterystyczne ujęcie, ale też całą estetykę czy dynamikę, plasując się gdzieś pomiędzy długim teledyskiem, a cutsceną z gry akcji. I to takiej stereotypowej gry, gdzie na ekranie jest więcej wybuchów niż dialogów, a odbite od sztancy jednowymiarowe postacie niczym nie zaskakują.Przynajmniej pozornie, bo nawet w tej prostej historii znalazło się miejsce na kilka w sumie nieoczekiwanych zagrań. Reżyser przez pierwsze minuty filmu usypia naszą czujność jasno dając do zrozumienia, że tu się patrzy na akcję, a nie analizuje wydarzenia, a potem sprytnie tymi wydarzeniami miesza. Usypia oczywiście w cudzysłowie, bo "Hardcore Henry" to czysta adrenalina.

Strzelaniny, pościgi, walki wręcz, parkourowe akrobacje, jest tu wszystko, co być powinno, a nawet więcej. Tempo oczywiście czasem zwalnia, jest kilka chwil na wzięcie oddechu, ale tylko po to, żeby zaraz znów zanurkować w akcji. Sceny w FPP są nakręcone dobrze i na tyle przekonywująco, że jeżeli cyborg siałby kiedyś pożogę na moskiewskich ulicach, to rzeczywiście tak mogłoby to wyglądać.

Umiejscowienie akcji dodaje całości trochę egzotyki - nie jest to kolejna hollywoodzka superprodukcja z akcją umiejscowioną w Nowym Jorku albo Los Angeles. Ogólnie nie jest to superprodukcja, mały budżet maskowany jest jednak szybkim tempem - nie ma czasu, żeby przyjrzeć się szczegółom i szukać ewentualnych niedoróbek. Poza dosłownie 2-3 wątpliwej jakości efektami specjalnymi wszystko wypada bardzo naturalnie. Podejrzewam, że spora w tym zasługa większego zaangażowania kaskaderów i pirotechników niż speców od komputerowych efektów specjalnych."Hardcore Henry" jest bardzo brutalnym filmem. Czasem wręcz niepotrzebnie brutalnym, zwłaszcza na początku, gdy w czołówce w zwolnionym tempie oglądamy wbijający się w szyję nóż albo dziurawiący czaszkę pocisk.DNA filmu "Hardcore Henry" to gry wideo, obraz sporo czerpie też jednak z teledysków. Świetnie dobrana muzyka koresponduje z tym, co dzieje się na ekranie, będąc nie tyle tłem dla obrazu, co jego uzupełnieniem. Ale nie ma w tym nic dziwnego, reżyser Ilya Naishuller jest bowiem członkiem rosyjskiej kapeli "Biting Elbows", która ma na koncie dwa tego typu teledyski, w ujęciu FPP. "Hardcore Henry" nie jest więc niespodziewanym objawieniem, a ukoronowaniem twórczości Naishullera, pełnoprawnym filmem, który narodził się z niszowych eksperymentów muzycznych.

Film jednocześnie nie jest też superpoważny. Bawi się formą i konwencją stereotypowej gry akcji, czerpie z teledysków, ociera o kicz, a do tego czasem śmieje się sam z siebie. W kilku miejscach twórcy wyraźnie mrugają okiem do widzów, zarówno za sprawą Henry'ego, jak i Jimmy'iego. Nie jest to jednak komedia – udało się zachować balans.Tak jak wcześniej wspominałem, ujęcie FPP to nie koniec growych inspiracji. Kolejną może być niemy protagonista. Film z głównym bohaterem, który ani razu się nie odzywa? Zanim powiesz, że to bez sensu, przypomnij sobie Half-Life'a czy GTA III i to, jak świetnie się przy nich bawiłeś. Główny bohater jest więc tylko tłem dla drugoplanowych postaci wyłażących na pierwszy plan. Zwłaszcza Sharlto Copleya ("Dystrykt 9", "Elizjum", dostępny na PlayStation serial "Powers"), który w roli wspomnianego Jimmy'ego robi tutaj doskonałą robotę co rusz zachwycając swoimi rolami. Żeby nie spoilować, Copley w przeciwieństwie do wszystkich innych nie mógł sobie pozwolić na granie na jedno kopyto. Pójdź do kina, zobaczysz dlaczego.

Po krótkometrażowych, pokazanych z ujęcia FPP "The Stampede" i "Bad Motherfucker", z Ilyą Naishullerem skontaktował się Timur Bekmambetov, znany w Rosji filmowiec. Zaproponował współpracę nad czymś większym w tym stylu. Naishuller oczywiście zgodził się.Za serce złapało mnie nie tylko wykonanie, ale też konstrukcja filmu, gdzie musiała być obowiązkowa walka z finałowym bossem. Przerysowana pod każdym względem, podzielona na etapy (najpierw miniony, potem główny przeciwnik), czasem może już zbyt chaotyczna, ale czy podobnie nie bywa w grach? Gdzie momentami nie wiemy co się właściwie dzieje i wygrywamy fuksem? To właśnie w tym filmie jest świetne. To, że jest zrobiony dla graczy.

Mniej zaprawionych w bojach widzów film może jednak zmęczyć. Nie tyle tempem, co skaczącą i trzęsącą się kamerą. Z drugiej strony, nie ma tutaj nic, czego nie byłoby w Mirror's Edge albo Dying Light, jest więc intensywnie, ale przyjemnie. Na tyle, że rozważam pójście na "Hardcore Henry" jeszcze raz.Paweł Olszewski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)