Enemy Engaged: Rah-66 Comanche Versus Ka-52 Hokum

Enemy Engaged: Rah‑66 Comanche Versus Ka‑52 Hokum

marcindmjqtx
18.11.2003 08:00, aktualizacja: 21.12.2015 12:47

W Comanche Hokum mamy szansę wcielić się w pilotów dwóch doskonałych śmigłowców bojowych. Pierwsza część serii Enemy Engaged, Apache Havoc, zdobyła sobie uznanie krytyki. Czy Comanche Hokum również na nie zasługuje? Przekonajcie się - w poniższej recenzji postaramy się odpowiedzieć na to pytanie wyczerpująco.

Enemy Engaged: Rah-66 Comanche Versus Ka-52 Hokum

Wojtek „Malacar” Gatys

W Comanche Hokum mamy szansę wcielić się w pilotów dwóch doskonałych śmigłowców bojowych. Pierwsza część serii Enemy Engaged, Apache Havoc, zdobyła sobie uznanie krytyki. Czy Comanche Hokum również na nie zasługuje? Przekonajcie się - w poniższej recenzji postaramy się odpowiedzieć na to pytanie wyczerpująco.

Enemy Engaged: AH-64 Apache versus Mi-28 Havoc było grą bardzo udaną. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że nie brak jej mankamentów. Z jednej strony Apache, rzeczywiście fascynująca machina wojenna i pierwszy śmigłowiec, który w powietrzu był niemal niezwyciężony. Jednak w chwili wydania gry, jego symulacji było już tyle, że niepostrzeżenie latanie Apaczem stało się dla graczy codziennością. Z drugiej strony Hind, radziecki wielozadaniowy śmigłowiec bojowy, który czasy swej świetności miał już dawno za sobą, a w dodatku, w porównaniu z Apaczem, był po prostu ciężki i brzydki. Apache Havoc nie oferował więc tego, co niewątpliwie stanowi największy atut Enemy Engaged: Comanche vs Hokum: możliwości polatania najnowocześniejszymi i budzącymi największe zainteresowanie śmigłowcami bojowymi - prawdziwymi maszynami dwudziestego pierwszego wieku. Panie i panowie - oto przed nami dwie fascynujące maszyny: Boeing Sikorsky RAH-66 Comanche i Kamov KA-52 Hokum, zwany też pieszczotliwie Aligatorem. Choć i ich symulacje widzieliśmy już wcześniej, fani tego gatunku nieprędko się nimi zmęczą. I nic dziwnego - najnowsze osiągnięcia amerykańskich i rosyjskich inżynierów są bowiem niezwykłe. Comanche to pierwszy śmigłowiec opracowany w technologii Stealth, która czyni go niemal niewykrywalnym, wyposażony ponadto w zabójcze trójlufowe działko 20mm i legendarne już rakiety: Longbow Hellfire, Stinger i Hydra. Zaś Hokum budzi podziw na Zachodzie jako pierwszy bojowy śmigłowiec dwuwirnikowy, wyposażony w tak rewolucyjne rozwiązania, jak katapultowane fotele pilotów Zvezda, czy rakiety Vikhr typu powietrze-ziemia. Nic dziwnego, że twórcy Enemy Engaged: Comanche vs Hokum wybrali akurat te dwie maszyny, ponieważ lot Komanczem czy Aligatorem to naprawdę najlepszy scenariusz, jaki można było stworzyć.

Panowanie w przestworzach

Comanche Hokum oferuje nam wszystko, co chcielibyśmy znaleźć w dobrym symulatorze lotu: trzy rozbudowane i dynamiczne kampanie prowadzone w ramach fikcyjnych konfliktów w różnych częściach świata, siedemnaście zaplanowanych misji w kategorii „Potyczka” i wreszcie „Wolny lot” - możliwość natychmiastowego znalezienia się za sterami wybranego śmigłowca, w warunkach do pewnego przez nas zaplanowanych stopnia lub wybranych losowo. Zabrakło niestety misji szkoleniowych (przypominają się te doskonałe z Jane's AH-64D Longbow), które przydałyby się tym bardziej, że gra nie należy do najłatwiejszych, jednak dobrze napisany podręcznik użytkownika ze szczegółowo opisanymi procedurami lotu oraz trening przy łatwiejszych ustawieniach ułatwiają zapoznanie się z grą. Konflikty zbrojne rozwiązywać będziemy w trzech częściach świata. „Pustynna wojna” rzuci nas w środek starcia pomiędzy Arabią Saudyjską a Jemenem o przebieg linii granicznej. Drugi scenariusz, „Wojna o Niepodległość”, jest szczególnie ciekawy: podejmuje temat inwazji Chińskiej na Tajwan. Trzeci przewiduje atak Amerykanów na libańskie miejsca schronienia terrorystów i, w kosekwencji, rozpętanie krwawego konfliktu. W każdej z kampanii możemy stanąć po stronie niebieskich (Stany Zjednoczone) i czerwonych (oczywiście Rosjanie, wspomagający, często nie do końca oficjalnie, „swoich przyjaciół”: Jemen, Chiny, Liban. Wykonując kolejne misje jako pilot Komancza lub Aligatora mamy szansę awansować, a nawet uzyskać odznaczenia. O ile otrzymanie amerykańskiego Purpurowego Serca jest w karierze oblatywacza symulatorów czymś już dziś zupełnie powszednim, to przyznanie Orderu imienia Włodzimierza Ilicza Lenina stanowi naprawdę miłą odmianę, a przy tym wywołuje uśmiech. Zgodnie z dzisiejszą modą, wszystkie kampanie są rozgrywane dynamicznie: zostajemy rzuceni w sam środek konfliktu rozgrywającego się w czasie rzeczywistym, a misje nie są z góry zaplanowane przez twórców, lecz generują się w zależności od sytuacji aktualnie panującej danej w okolicy. Dzięki temu każda rozgrywka jest teoretycznie różna od innych i niepowtarzalna. Z drugiej strony, misje generowane przez komputer nie zawsze są równie emocjonujące jak te, które mógłby od początku do końca zaprojektować człowiek. Na szczęście programiści z Razorworks nie szczędzili wysiłków i opracowali dla graczy wiele rodzajów misji. Od standardowych lotów patrolowych czy zwiadowczych, poprzez eskorty i ataki na cele naziemne, aż po tak ciekawe zadania jak osłona transportu techników i sprzętu czy szacowanie szkód w obrębie konfliktu.

Wszyscy do maszyn!

Pora zasiąść za sterami latających „cudeniek” i rozpocząć podróż. „Tu wieża. Zezwalam na start. Wiatr przy powierzchni o prędkości pięciu węzłów”. W Komanczu słyszymy te słowa, wymówione poprawną polszczyzną , zaś w Hokumie - z dość komicznie brzmiącym rosyjskim akcentem. Prawdziwe „rekiny symulacji” z pewnością docenią realizm kierowania maszyną a także doskonałe odwzorowanie instrumentów pokładowych Komancza i Aligatora. Stanowiska pilota i strzelca każdej z maszyn oddane są bardzo dokładnie, a wszystkie systemy - nawigacji, namierzania celu, radar i inne urządzenia, nie tylko zostały przedstawione realistycznie, ale też przejrzyście opisane w podręczniku. Dokładne odwzorowanie modelu lotu jest bowiem mocną stroną tego tytułu. Dlatego ostrzegam: lepiej nie próbujcie grać w Comanche vs Hokum bez dobrego joysticka (najlepiej w komplecie z przepustnicą). Choć w grze można ustawić parametry realizmu bardzo nisko, próba opanowania któregokolwiek ze śmigłowców przy pomocy klawiatury prędzej skończy się wbiciem ogona w powierzchnię ziemi, niż udanym lotem. Zaawansowani piloci zapewne już przed zakupem gry dysponować będą odpowiednim sprzętem, jednak symulacyjni nowicjusze powinni zaopatrzyć się przynajmniej w joystick (choć kontrola ciągu z użyciem klawiatury też jest uciążliwe i bynajmniej nie intuicyjna) albo, niestety, sięgnąć po bardziej „zręcznościowy” symulator. Lot nad obszarem konfliktu jest niezwykle emocjonujący. Mknąc z prędkością 300 km/h, oglądać możemy oddane z wielkim wyczuciem wzgórza, doliny i zbiorniki wodne. Większość terenów, nad którymi toczą się bitwy nie jest może zbyt zróżnicowana, jednak drogi, miasta i lotniska dobrze komponują się z otoczeniem. Razorworks preferuje wyrazisty i przejrzysty teren, tworzony w znacznej większości przez grafików, rezygnuje przy tym z fotorealistycznego, ale nierzadko rozmazanego lub pikselującego się wykorzystania tekstur opracowywanych na podstawie zdjęć satelitarnych. Dzięki temu, choć gra posiada bardziej „malowaną” grafikę, nie jest ona rozmyta i lepiej widać szczegóły terenu. Ta sama technika posłużyła do stworzenia modeli śmigłowców, samolotów i jednostek naziemnych. Choć nie są one tak realistycznie i różnorodnie teksturowane jak w innych symulatorach, całość komponuje się bardzo dobrze, a każdy element sprzętu bojowego przedstawiony w grze sprawia przekonywujące wrażenie. Ponieważ wykorzystano mniejszą ilośc pożerających zasoby tekstur, wszystko działa płynnie i szybko. Stąd też niewysokie, jak na symulator, wymagania sprzętowe. W czasie misji nie będziemy się nudzić - lot nad wrogim terenem w budzącym respekt „latającym czołgu” daje wiele satysfakcji. W czasie wykonywania zadania możemy trafić na zupełnie niezwiązaną z naszym aktualnym celem potyczkę, czy nawet bitwę, a jeśli mamy na to czas - pomóc w innym miejscu konfliktu. Wokół nas toczy się bowiem realistyczna wojna. Wszystkie nasze poczynania podlegają wyższemu celowi wojskowemu, ale musimy pamiętać, że nie wygramy wojny sami. Nawet świetny pilot może przgrać, jeśli przewaga leży po stronie przeciwnika. Z drugiej strony, udane wysiłki całej armii mogą zatuszować niekompetencję pojedynczego żołnierza. W sumie jednak autorzy gry znaleźli chyba „złoty środek” i choć teoretycznie jesteśmy tylko częścią wielkiej wojskowej machiny, prowadzenie kampanii od sukcesu do sukcesu niemal gwarantuje ostateczne zwycięstwo.

Gra nie zawodzi

Enemy Engaged: RAH-66 Comanche versus KA-52 Hokum nie powinno zawieść wymagających fanów symulacji. Doskonały model lotu, dopracowane instrumenty, dobra, choć nie powalająca na kolana grafika i dobrze przemyślane misje w dynamicznych kampaniach - czegóż więcej można oczekiwać? Słowa uznania należą się też polskiemu wydawcy - firmie TopWare za profesjonalne przygotowanie polskiej wersji językowej i bardzo dobrze opracowaną polską instrukcję. Choć gdzieniegdzie zdarzyły się potknięcia (np.: nie zostały przetłumaczone nazwy poszczególnych formacji) zarówno tekst, jak i próbki dźwiękowe zostały szczegółowo dopracowane. A rzetelne przełożenie całego symulatora na pewno nie jest rzeczą łatwą. Co więcej, wszyscy, którym nie odpowiadają informacje przekazywane po polsku, tudzież śmieszny rosyjski akcent w przypadku lotu Hokumem, mogą, uruchamiając odpowiedni program, przywrócić wszystkie oryginalne nagrania dźwiękowe. To dobrze, że wydawcy dbają również o tych klientów, którzy chcą odbierać grę w wersji angielskiej. Należy też wspomnieć o kompatybilności z Enemy Engaged: Apache vs Havoc - każdy, kto kupił obie gry będzie mógł polatać (również w trybie gry wieloosobowej) nie dwoma, ale czterema śmigłowcami - Apaczem, Hindem, Komanczem i Hokumem. Można żałować, że druga część Enemy Engaged nie nadaje się dla symulacyjnych nowicjuszy. Ani szeroka ilość parametrów realizmu gry do ustawienia, ani zachęcający temat nie pomogą, gdy brakuje misji treningowych, pokazujących od początku do końca jak się wznieść, jak wylądować i jak obsługiwać kolejne instrumenty. W dodatku, bez pewnego treningu, utrzymanie niezwykle zwinnych i szybkich maszyn w powietrzu tak, jakbyśmy tego chcieli, sprawi trochę kłopotów. A więc - bardzo dobry symulator, ale raczej tylko dla zaawansowanych. Comanche vs Hokum - bardzo dobra, dopracowana ze szczegółami gra nie jest niczym przełomowym, nie stanowi rewolucji w swoim gatunku, chyba, że możliwość użycia gaśnic w przypadku pożaru uznamy za rewolucję. Jest jednak prawdą, że w dzisiejszych czasach, kiedy pod względem realizmu symulatory osiągnęły niemal szczyty możliwości rozwoju trudno wymagać jakiegoś niesamowitego przełomu. Jednym słowem: nic przełomowego, lecz bardzo dobra, szczegółowo dopracowana produkcja z profesjonalnie przygotowanym tłumaczeniem na język polski. Od Valhalli należy się więc siedem i jeszcze „połówka”.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)