Dogs of War

Dogs of War

marcindmjqtx
18.11.2003 08:00, aktualizacja: 08.01.2016 13:09

Imperialne wojska właśnie wylądowały na zbuntowanej kolonii Primus IV, która produkuje najważniejszy surowiec w galaktyce - SL-18. Bez niego nie będą działać ani komputery, ani maszyny bojowe. Koloniści nie wyrzekną się jednak łatwo swojej niepodległości oraz stabilnego dochodu, który zapewniają im kopalnie. Już początek „Dogs of War” jest sztampowy, a dalej jest niewiele lepiej.

Dogs of War

Adam Leszczyński

Imperialne wojska właśnie wylądowały na zbuntowanej kolonii Primus IV, która produkuje najważniejszy surowiec w galaktyce - SL-18. Bez niego nie będą działać ani komputery, ani maszyny bojowe. Koloniści nie wyrzekną się jednak łatwo swojej niepodległości oraz stabilnego dochodu, który zapewniają im kopalnie. Już początek „Dogs of War” jest sztampowy, a dalej jest niewiele lepiej.

Oprócz karnej wyprawy ekspedycyjnej z Ziemi (stolicy galaktycznego imperium) w konflikcie biorą udział zaangażowani przez zbuntowanych kolonistów najemnicy zwani Małpami Wojny („WarMonkeys”) oraz rdzenni mieszkańcy planety - inteligentna rasa Mantai. Wzorem sławnego „Starcrafta” każda z trzech stron ma inne zalety: Imperium dysponuje bogatym arsenałem zaawansowanych technologicznie maszyn bojowych, najemnicy mają dużo lekkich, ale szybkich i zwinnych jednostek, a Mantai to hordy owadopodobnych potworów, bardzo skutecznych w starciach bezpośrednich. Gdyby tej historii towarzyszył jeszcze inteligentnie napisany scenariusz, który - tak jak w „Starcrafcie” albo „Red Alert” - pozwoliłby nam się wczuć w epicki wymiar starcia, byłoby pół biedy. Niestety, zamiast tego oglądamy tylko suche wprowadzenia do kolejnych zadań bojowych.

Wygląda świetnie...

Podobnie jak „Starcraft” „Dogs of War” to tzw. RTS - gra strategiczna czasu rzeczywistego (jednostki wykonują nasze rozkazy na bieżąco, a nie w następujących po sobie turach). Zabawę podzielono na trzy kampanie, w których dowodzimy kolejno każdą ze stron konfliktu (kampania Mantai staje się dostępna dopiero wtedy, kiedy ukończymy misje Imperium bądź „WarMonkeys”).

Pierwsze wrażenie jest olśniewające, zwłaszcza jeżeli korzystamy z dobrego akceleratora grafiki trójwymiarowej. Każde pole walki to bardzo starannie odwzorowany kawałek powierzchni planety (jak zapewniają autorzy, odpowiadający powierzchnią 25 km kw.). Wyraźnie widać poszarpane zbocza czerwono-żółtych gór, żółty piasek plaż i rozmaite techniczne instalacje. Co prawda, przypominają one nie futurystyczne urządzenia wydobywcze, lecz raczej wielkie fabryki z początku naszego stulecia z dymiącymi kominami i brudnymi halami - ale wyglądają one tak efektownie, że bez trudu można to autorom wybaczyć. Kamerą, z której oglądamy pole walki, można łatwo sterować - obracając ją pod dowolnym kątem i przybliżając lub oddalając od starcia. Same walki są również bardzo efektowne - pojazdy rozpadają się w widowiskowych eksplozjach, wystrzelone rakiety pozostawiają za sobą pióropusze różnokolorowego dymu, a strzały z broni laserowej (a może plazmowej?) wyglądają prawie tak jak w „Gwiezdnych wojnach”.

...ale gra się gorzej

Kiedy jednak już napatrzyłem się na ładne krajobrazy i zacząłem grać, spotkało mnie rozczarowanie. Żeby mieć strategiczną kontrolę nad jednostkami, trzeba patrzeć na nie z dużego oddalenia - i wtedy gubimy większość efektownych szczegółów. Z tej perspektywy także jednostki wydają się bardzo małe - autorzy uznali za stosowne otoczyć każdą z nich dużym kolorowym kręgiem, żeby nie zgubiła się w rozległym terenie. Przy bardziej skomplikowanych operacjach możemy przejąć osobiście sterowanie nad czołgiem, helikopterem czy nawet pojedynczym żołnierzem: kamera ustawia się wtedy tak, że patrzymy na teren walki „zza jego pleców” - podobnie jak np. w „Tomb Raider”, tylko z większej odległości. Zabawa jest fajna, ale reszta wojska bez naszej stałej opieki sobie nie poradzi, a jednym żołnierzem trudno jest wygrać wojnę (bo nie gramy w „Soldier of Fortune”).

W zwycięstwie nie pomaga nawet to, że komputerowy przeciwnik jest słaby - „sztuczna inteligencja” to w tym wypadku nazwa naprawdę na wyrost. W pierwszej misji „WarMonkeys” naszym zadaniem jest powstrzymanie ataku kolumny imperialnych sił pancernych za pomocą baterii ciężkiej artylerii. Nie jest to trudne: przeciwnicy jadą jeden za drugim przez długą wąską drogę pomiędzy górami i morzem i chociaż mają dużą przewagę, strzela się do nich jak do kaczek. Tym bardziej że po drodze kilka czołgów zawsze „zacina się” na przeszkodach, których nie potrafią ominąć. Komputer nie potrafi sobie z tym poradzić i nam pozostaje tylko strzelanie do bezbronnego przeciwnika, który zamiast walczyć albo uciekać, uporczywie próbuje wjechać w skałę. Podobnych usterek jest więcej i skutecznie zniechęcają one do gry. Szkoda zmarnowanego wysiłku autorów - tym bardziej że Primus IV wygląda naprawdę malowniczo.

Dogs of War

Producent: Take 2 / Silicon Dreams

Dystrybutor: Play-it

Minimalne wymagania: PC Pentium II 266 MHz, 32 MB RAM, akcelerator grafiki trójwymiarowej

Cena: 159 zł

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)