DmC: Devil May Cry - RECENZJA

DmC: Devil May Cry - RECENZJA

DmC: Devil May Cry - RECENZJA
marcindmjqtx
18.01.2013 15:40, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Czy Diabły płaczą? Na pewno nie nad tą grą.

Ocena: 4/5 - Warto Nie będziecie chcieli jej wyłączyć, zahipnotyzowani audiowizualną ucztą i łatwością, z jaką klei się tu kolejne combosy. Będziecie czekali na kolejne plansze, wiedząc, że znów zobaczycie coś nowego.

Mało które studio zbierało w zeszłym roku więcej cięgów niż Ninja Theory. Tameem Antoniades i jego koledzy postawili sprawę jasno - to będzie ich „Devil May Cry” i zrobią je po swojemu. Oddani fani serii nie mieli litości, a sam wizerunek Dantego wystarczył, by regularnie toczyli bitwy na forach.

Niepotrzebnie.

Nefilim Nowy Dante wcale nie jest emo-mazgajem. Ba, nie jest też gówniarzem, który strasznie działał mi na nerwy w „trójce”. Jest w gruncie rzeczy zwyczajnym gościem. O ile zapomnimy na moment o tym, że w jego żyłach płynie krew zarówno demona, jego ojca, jak i anioła - matki, w której Sparda się zakochał i dla której zdradził Mundusa, demonicznego boga. Ale szczerze mówiąc, sam Dante ma to wszystko gdzieś. Żyje w swojej przyczepie gdzieś na skraju miasta, radząc sobie ze swoją innością, uciekając w używki i damy negocjowalnego afektu.

Ale jak to bywa, przeznaczenie w końcu musi się o niego upomnieć. Zapukało do jego drzwi pod postacią medium, dziewczyny o imieniu Kat, a Dante - jak to Dante - otworzył jej drzwi bez majtek na tyłku. Po takim początku spodziewałem się powrotu wyszczekanego gburka, który wszystko wie lepiej i wszystko musi skomentować niewybrednym żartem. Przyjemnie zaskoczył mnie fakt, że do końca gry go nie spotkałem. Owszem, Dante potrafi rzucić w stronę wrogów niezbyt wyszukane przekleństwo, czy też dodać sobie kurażu niskich lotów dowcipem, ale Ninja Theory nie spuściło go ze smyczy i umiejętnie kontrolowało jego wybuchy.

Dzięki temu nie jest to opowieść o wkurzonym młodzianie, który chce skopać wszystkie tyłki w Limbo City, najlepiej latając przy tym na rakiecie i grając na elektrycznej gitarze. To jest właśnie „nowe” w najświeższym obliczu serii. Nie każdemu się takie podejście spodoba, ale mnie - jak najbardziej.

Za muzykę odpowiadają zespoły Noisia i Combichrist łączące ostre, gitarowe darcie strun z elektroniką. Mieszanka idealnie pasuje do widocznych na ekranie fajerwerków, a czasem zdarza jej się wyjść nawet na pierwszy plan.

Obudźmy się! O czym więc jest „Devil May Cry”? W gruncie rzeczy to dosyć prosta historyjka o uwolnieniu ludzkości spod demonicznego jarzma. Finał (w zasadzie - jeden z finałów) możecie odgadnąć, gdy tylko poznacie kluczowe postacie. Ale fakt, że to opowieść jakich wiele nie jest tu wielką wadą, choć będzie pewnie kolejnym powodem do podnoszenia larum przez wielbicieli poprzedniczek, w których pojawiało się tyle dziwacznych postaci, że czasem trudno było nadążyć. Miało to swój urok, ale nie umiem go też odmówić nowemu DMC.

Autorzy zgrabnie przeplatają akcję z kolejnymi rozdziałami opowieści. Owszem, wciąż mamy podział na misje i następujące pomiędzy nimi filmiki, ale nie są one od siebie oderwane. Jedno wynika z drugiego, więc wskakując w skórę Dantego, dobrze wiemy, co i dlaczego mamy teraz zrobić. Brakowało mi tego zsynchronziowania obu elementów w poprzednich grach z serii.

Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że jest to zasługa Kat. Pełni ona funkcję łącznika pomiędzy światem śmiertelników i Limbo - domeną demonów, która jest zniekształconym odbiciem naszej rzeczywistości. Dziewczyna, często w eterycznej formie, towarzyszy Dantemu w jego przygodach, dzięki czemu możemy pooglądać sobie oba oblicza stworzonego przez Ninja Theory świata.

Po drugiej stronie lustra Jedno z nich jest nam bliskie. To miasto, jakich wiele w naszym świecie. Z betonowymi wieżami, atakującymi nas na każdym kroku reklamami, prezenterami telewizyjnymi, mówiącymi nam, jak żyć, i władzą, której wcale nie dzierżą już politycy, ale ludzie, od których stali się oni zależni. To rzeczywistość, którą widzą zwykli ludzie.

W Limbo Dante widzi prawdziwe oblicze demonów rządzących ludzkością. Ogłupiają nas przez telewizję, kształtując obraz świata tak, jak tylko chcą, i karmią „trepanacją w płynie”, jak nazywa najpopularniejszy gazowany napój ruch oporu - dowodzona przez brata Dantego organizacja, która chce położyć kres panowaniu demonów. Czułem spory dyskomfort, patrząc, jak łatwo chaos w obecnym świecie wytłumaczyć w ten sposób. Pamiętacie zimowe przeceny we wszystkich sklepach i znajomych, ślących w social media setki wiadomości „nie wiem po co, ale i tak kupiłem”. W Limbo każda tabliczka, na której w naszym świecie widzimy napis „PROMOCJA”, zmienia się w komendę „KUPUJ”. Takich smaczków znajdziecie w grze mnóstwo. Autorom należą się za tę niepokojącą wizję brawa.

To miasto chce cię pożreć Tym większe, że także same areny walk rzadko się powtarzają. Nie mamy tu misji robionych na jedno kopyto (pamiętacie wracanie przez te same plansze w DMC4?), każda zabiera nas w inne otoczenie. Nie wszystkie są może warte zapamiętania, ale kilka pomysłów na pewno utkwi wam w pamięci. Jak chociażby bardzo dosłowne odwiedziny studia wiadomości, wizyta w nocnym klubie czy podróż na szczyt więziennej wieży (a może na spód, bo przemierzać będziemy jej odbicie w tafli wody, które w Limbo zmienia się w fizyczny budynek).

Fabryka napoju Virility

Odpalając slashera, godzę się z tym, że po pewnym czasie ogarnie mnie delikatne znużenie. Autorzy takich gier lubią zamykać gracza w podobnych do siebie salkach i zarzucać wrogami. Pierwsze przejście „Devil May Cry” zajęło mi trochę ponad 9 godzin i nie czułem znużenia ani przez chwilę. Od razu potem odpaliłem tryb Son of Sparda, w którym rośnie nie tylko liczba wrogów. Do niego jednak jeszcze wróciny.

DMC zostało wydane w wersji z polskimi napisami. W samych dialogach nie znalazłem baboli, ale nazwy ciosów przetłumaczone w menu, w trakcie gry, wyświetlane są po angielsku. Robota na pół gwizdka

Brzydki, brzydszy i gość z piłą Ninja Theory nie poszło na skróty przy tworzeniu lokacji, ale tego samego nie mogę już powiedzieć o przeciwnikach. Nie tylko ich typów jest tu trochę za mało (nie liczę różnokolorowych wariacji i tych samych stworków z tarczą i bez), ale i większość z nich nie wymaga od gracza poświęcania większej uwagi. Kosi się ich jak zboże, dbając o to, by nie powtarzać ciosów i windować ocenę za styl, która przekłada się na łatwość odblokowywania kolejnych ciosów i opcji uzbrojenia. Przy czym kupujemy tylko kolejne combosy, nie rodzaje broni - te dostajemy w z góry zaplanowanych miejscach opowieści.

Wiedźma potrafi otaczać tarczą innych wrogów

Przez większość gry przeciwnicy to mięso armatnie, które wpada pomiędzy ostrza Dantego i błyskawicznie ginie. Czasem trzeba przeczekać ich furię, czasem powalić na ziemię hakiem, ale do większego wysiłku zmuszą was może dwa czy trzy typy przeciwników. Te walki są już okazją do pokazania swojego kunsztu i smaczków systemu walki, które opanowaliśmy. Ten został okrojony w stosunku do poprzednich gier, szczególnie jeśli idzie o liczbę dostępnych ciosów, ale i tak ma w sobie kilka niespodzianek. Po odblokowaniu ognistych pięści Dante nawet największego wroga może posłać na łopatki, dzięki w pełni naładowanemu podbródkowemu. Może też odbijać lecące w jego stronę pociski, a niektóre potwory wymagają atakowania ich przy użyciu broni wolnych i potężnych broni demona (aktywujemy je, wciskając prawy trigger) lub szybszego, mającego większy zasięg uzbrojenia anioła (lewy trigger).

Każdy może wymiatać W nowym DMC Dante w pełni korzysta z bycia nefilimem - istotą, w której płynie zarówno demoniczna, jak i anielska krew - i choć początkowo ogarnięcie wszystkich opcji ataku, doskakiwania do przeciwnika lub przyciągania go do siebie, może wydawać się kłopotliwe, to szybko przejdziecie nad tym do porządku dziennego. Między orężem przełączamy się w locie, dzięki czemu combosy łatwo urozmaicać o kolejne serie. Szkoda, że ciosy większości broni są do siebie podobne, mamy wybicie przeciwnika w powietrze, serię szlagów przed siebie, atak z doskoku i atak obszarowy. Przez to frajda z kupowania nowych ciosów maleje, a i liczba kombinacji, które warto zapamiętać, jest malutka.

Devil Trigger unosi przeciwników

Wciąż rzecz jasna rządzi powietrzna rzeźnia, a sprawny gracz może zawisnąć w powietrzu na kilka minut, przyciągając do siebie kolejnych wrogów. Nie sposób odmówić grze efektowności, a absolutną wisienką na torcie są ujęcia w zwolnionym tempie, włączające się po śmierci ostatniego wroga. Brakowało mi tylko trochę większego wyzwania i idącej z nim w parze satysfakcji.

Znajomość poprzednich części serii nie jest wymagana. To zupełnie nowe spojrzenie na świat i postacie. Nowy początek.

Znalazłem je dopiero w trybie Son of Sparda, który odblokowuje się po przejściu gry na dowolnym poziomie trudności. Dante startuje w nim z wszystkimi odblokowanymi wcześniej umiejętnościami, ale już na samym początku atakują go hordy elitarnych przeciwników. Są nie tylko twardsi, ale też atakują inaczej i przede wszystkim częściej, zostawiając graczowi mniej czasu do namysłu. Trzeba znać ich słabości i odpowiednio je wykorzystywać, a przede wszystkim postarać się zapanować nad polem walki.

Niestety, tutaj zacząłem już boleśnie odczuwać brak blokowania kamery na jednym przeciwniku. Nie miało to większego znaczenia, gdy ostrze przechodziło przez ich tłum jak przez masło, ale gdy otacza nas zgraja wrogów, z których każdy wymaga innego podejścia, a my nie możemy skupić się na jednym z nich, robi się nieciekawie.

Limbo

Na minus zaskoczyła mnie też liczba pojedynków z bossami. Po takiej grze spodziewałem się ich zdecydowanie więcej, tymczasem Ninja Theory poszło raczej w jakość, a nie ilość. Dwie walki zapamiętam na długo, choć raczej nie z powodu trudności, a całej, fantastycznej otoczki. Zresztą cała gra wygląda świetnie i pokazuje, że nutka artyzmu nie zaszkodzi nawet tak pozornie skupionej na walce grze, jak slasher. Autorzy idealnie dobrali tempo rozgrywki, więc pomiędzy kolejnymi bitwami, mamy czas na zachwycenie się otoczeniem i smaczkami.

Werdykt Capcom nie po to oddał serię w ręce europejskich deweloperów, by kopiowali wcześniejsze części, co z pewnością rozczaruje fanów. Nowy Devil May Cry jest mniej odjechany, a Dante bardzo się zmienił, zapominając o wielu wcześniejszych szaleństwach. Ale świat stworzony przez Ninja Theory urzeka. Nawet jeśli sama historia jest wtórna, to została opowiedziana nad wyraz sprawnie, nie gubiąc efektowności i pokazując zarówno ciekawe pomysły, jak i przywiązanie do detali.

To gra, która was wessie. Nie będziecie chcieli jej wyłączyć, zahipnotyzowani audiowizualną ucztą i łatwością, z jaką klei się tu kolejne combosy. Będziecie czekali na kolejne plansze, wiedząc, że znów zobaczycie coś nowego. Szkoda tylko, że stosunkowo szybko dotrzecie też do granic możliwości systemu walki. Zamiast nauki nowych rzeczy pozostanie maksymalne wykorzystywanie dostępnego arsenału. Ale nudno na pewno nie będzie.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które dają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów).

Maciej Kowalik

  • Producent: Ninja Theory
  • Wydawca: Capcom
  • Dystrybutor: Cenega
  • PEGI: 18

Egzemplarz recenzencki dostarczył dystrybutor. Recenzowano na Xboksie 360.

DmC Devil May Cry (PC)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)