„Nie chcemy, żeby łączono nas wyłącznie z grami”. Nasze wrażenia z wizyty w Disco:VR - salonie wirtualnej rzeczywistości

„Nie chcemy, żeby łączono nas wyłącznie z grami”. Nasze wrażenia z wizyty w Disco:VR - salonie wirtualnej rzeczywistości

„Nie chcemy, żeby łączono nas wyłącznie z grami”. Nasze wrażenia z wizyty w Disco:VR - salonie wirtualnej rzeczywistości
Bartosz Stodolny
29.12.2016 12:37

Disco:VR to zdecydowanie więcej niż tylko miejsce, w którym można sprawdzić gogle i napić się piwa.

Piątkowe popołudnie, wychodzę z mieszczącej się w warszawskim Mordorze redakcji i swe kroki kieruję ku ulicy Garażowej 4, przy której mieści się Disco:VR, salon wirtualnej rzeczywistości. Znalezienie go trochę trwało, bo kiepsko z oznaczeniem, ale końcu jest. Na tej hali, którą początkowo wziąłem za opuszczoną, nieśmiało majaczą wytarte litery. Disco:VR – to tutaj. Nieco zbity z tropu otwieram drzwi…I od razu ląduję w innym świecie, w którym wita mnie charakterystyczne sapanie. Później Bogumił, właściciel salonu, mówi mi, że to ten sam respirator, którego George Lucas użył do nagrania odgłosów Dartha Vadera w Gwiezdnych Wojnach. Nie wiem, czy to faktycznie ten konkretny egzemplarz, ale świetnie wprowadza w nastrój. Podobnie jak mieszczący się zaraz obok oscyloskop czy dziwna konstrukcja z „laserem i fragmentem meteorytu”.Wśród tych dziwnych mechanizmów stoi dwóch facetów. To Bogumił i Maciej. Właściciel Disco:VR i jego manager. Z przedsionka przechodzę, już w towarzystwie, do pierwszej sali. Tutaj mieści się bar, projektor do puszczania filmów podczas cotygodniowych imprez i… od groma automatów do gier. Takich starych, arcade’owych. Na ekranach Metal Slug, Tekken i inne tytuły, z którymi spędziłem dzieciństwo. W kącie stoi nawet stół do flippera. Część ekipa zrobiła sama, inne zostały kupione od kolekcjonerów. Ale o tym później, bo pomysłowość ludzi tworzących Disco:VR nie zna granic.Wszystko super, ale gdzie ten VR? Automaty to świetne nawiązanie do miejsc, w których moje pokolenie wydawało kieszonkowe, lecz nie przyszedłem tutaj odbyć nostalgicznej podróży do przeszłości. Spokojnie, to też jest i robi jeszcze większe wrażenie niż „strefa retro”.

Idziemy dalej, do sali, w której „dzieje się magia”. Tam czeka na odwiedzających 14 stanowisk z VR-em. Jeśli chodzi o sprzęt, znajdziemy zarówno „poważne” gogle w stylu HTC Vive czy Oculus Rift, jak i sprzęty mobilne, na przykład Samsung Gear VR.Wszystko to utrzymane jest w bardzo surowej, industrialnej i może nawet trochę „brudnej” stylistyce. Okna są szczelnie zaklejone, by światło dzienne nie przeszkadzało we wczuwaniu się, po spojrzeniu w górę widać gołe rury od wentylacji, za sufit robią ni to palety, ni kratownice. Nie można jednak powiedzieć, że jest tu brudno, a ekipa nie dba o higienę. Stoły są czyste, po podłodze nie walają się śmieci, a przy każdym stanowisku jest płyn do dezynfekcji i jednorazowe chusteczki; wszystko używane po każdym kliencie, który założy gogle.Na pewno nie jest tu tak sterylnie jak w opisywanym wcześniej na Polygamii paryskim mk2 VR. I bardzo dobrze, bo dzięki temu udało się stworzyć bardzo klimatyczne miejsce. Swoją drogą, tutaj małe sprostowanie: otóż to nie paryski salon jest największym w Europie. Pod względem powierzchni i liczby stanowisk jest nim właśnie Disco:VR.Pytam Bogumiła skąd u człowieka, który stworzył sieć Bobby Burger, pomysł na salon z wirtualną rzeczywistością?Bogumił Jankiewicz, właściciel i założyciel Disco:VR: Jedna z firm pokazała mi film 360 na jakimś evencie. I wówczas zaniemówiłem. Później rzeczy zaczęły dziać się same. Czułem, że nie mam wyjścia jak tylko zrobić coś takiego. Kilka tygodni temu, gdy odbywało się u nas after party VR Warsaw Day, kilka osób podeszło do mnie, mówiąc: kurczę, chciałem zrobić właśnie coś takiego. Byłem pierwszy (śmiech).Jednak Disco:VR to nie tylko „czysty biznes”, bo kiedy pytam o motywację i poczucie misji, dodaje:Zdecydowanie czujemy misję, ale bardziej wobec celów, które można zrealizować przy użyciu VR, nie zaś samej technologii. Możliwości są nieskończone: zarówno w rozrywce, jak i edukacji, fitness czy psychoterapii. Widać to po naszym doborze gier i aplikacji. Owszem, znajdą się tu typowe shootery, ale jest też stanowisko, które nazwaliśmy ART CHAMBER, gdzie znaleźć można gry i aplikacje artystyczne, których celem jest rozwój jednostek.Faktycznie, stanowisko jest i można tam pobawić się na przykład aplikacją Tilt Brush. Mało tego, dzięki współpracy z firmą Cubic Inch możemy nasze dzieła wydrukować w 3D. A takich atrakcji w Disco:VR jest więcej.To, co nas wyróżnia, to klimat. Wierzymy, że nie wystarczy postawić kompa i powiesić gogle, lecz aby doświadczenie wywołało odpowiedni efekt, musi mieć miejsce w odpowiednim otoczeniu. Zakładam, że jako jedyni mamy 2 prawdziwe samochody zamienione na symulatory. Mamy kino VR, gdzie symultanicznie kilka osób może w tym samym czasie oglądać te same treści na różnych okularach.Mamy również bar i pizzerię. Chcemy, by wycieczka w krainy wirtualne była doświadczeniem, na które będzie można poświęcić parę godzin. A jeżeli parę godzin - to musi być co jeść. Chcemy realizować funkcję społeczną - żeby przychodziły do nas grupy i się dobrze bawiły.Choć słowa Bogumiła brzmią jak klasyczny marketingowy bełkot, wystarczy parę minut w salonie i rozmowa z kimkolwiek z obsługi by stwierdzić, że dla tych ludzi naprawdę jest to pasja.W sali rzeczywiście stoją dwa prawdziwe samochody, z których wymontowano kierownice i pedały, by zastąpić je tymi podłączanymi do komputera. Niby pierdoła, ale jednak znacząco wpływa na odbiór. Po prostu w Project Cars gra się dużo lepiej, siedząc w samochodzie. Czując welur fotela i charakterystyczny zapach tapicerki. A do tego chłopcy lubią sobie robić jaja i czasem rozbujają auto tak, że czujemy się jak w prawdziwej wyścigówce.Tego typu atrakcji jest więcej. Kojarzycie bieżnię do grania Virtuix Omni? Bogumił zamówił taką do salonu, a kiedy okazało się, że producent ma opóźnienia w dostawach, zaprojektował swoją, dzięki której możemy przejść się w mapach Google.

Najciekawsze jednak jest to, co powstało we współpracy z Jackiem Kułakowskim, którego możecie kojarzyć pod pseudonimem JackQuack z portalu VRPolska i którego najlepiej określają słowa: VR-owy świr. Oczywiście w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.Otóż wziął on rower stacjonarny, taki zwykły, jakich pełno wala się po siłowniach, podłączył go do komputera i przerobił na… kontroler w GTA V. Kiedy pedałujemy, rower jedzie do przodu, kiedy wciskamy hamulec – zwalnia, a kiedy obracamy kierownicą, skręca. Czyli mamy symulator roweru w GTA. A teraz dołóżmy do tego wirtualną rzeczywistość.Strasznie ciężko jest dziś wywrzeć na mnie wrażenie. Ponad 25 lat grania i 10 zawodowej styczności ze sprzętem sprawiły, że testując HTC Vive, zdobyłem się co najwyżej na nieco głośniejsze „acha”. Tymczasem z goglami na głowie i rowerkiem pod tyłkiem cieszyłem się jak dziecko. Śmiałem się, krzyczałem i przede wszystkim – bardzo się wczułem. Zrobił to też mój organizm, bo przy ciaśniejszych zakrętach prawie zleciałem z roweru. Mimowolnie też napinałem mięśnie i zaciskałem dłonie na kierownicy za każdym razem, gdy zbliżałem się do ściany bądź czegokolwiek innego, w co zaraz miałem przywalić.Mamy też możliwość zagrania w escape room w wirtualnej rzeczywistości. Oczywiście wspólnie ze znajomymi, a kiedy pytam o plany na przyszłość, Bogumił odpowiada:Na ten moment robimy VR-ową adaptację gry Agar.io, wypuścimy ją pewnie w marcu. Będzie ona dostępna nie tylko dla naszych gości, ale dla wszystkich, którzy mają telefon z androidem, cardboarda i Samsung Gear VR.I właśnie to wyróżnia Disco:VR. To nie jest kolejny salon, gdzie w jakiejś kanciapie ktoś rozstawił trzy stanowiska z goglami. Ci goście naprawdę mają swoją wizję i uparcie dążą do jej realizacji. To także ludzie niesamowicie zajarani wirtualną rzeczywistością, widzący w niej coś więcej niż tylko źródło dochodu.Widać to choćby po tym, jak traktowani są goście. Szczególnie ci, którzy nie mieli wcześniej z VR-em do czynienia. Akurat podczas mojej wizyty salon odwiedziła para, dla której był to pierwszy raz.Zamiast zostać rzuconym w wir wirtualnej zabawy, dostali oni swojego „opiekuna”, który najpierw pokazał im lżejsze doświadczenia na goglach mobilnych – film, prostą grę – a dopiero potem przeszedł z nimi dalej, do poważniejszych sprzętów i tytułów.Ta sytuacja kazała zadać kolejne, naturalne pytanie: kto tak naprawdę z usług salonu korzysta?A jak z legalnością tego przedsięwzięcia? W końcu umowy licencyjne zabraniają wykorzystywania gier w celach zarobkowych. Żeby to robić, potrzebna jest osobna licencja, co wiąże się z poświęceniem czasu i dodatkowymi kosztami. Bogumił mówi jednak, że Disco:VR działa legalnie:

Oferujemy jedynie te gry, na które mamy wykupione licencje komercyjne lub z których wydawcami jesteśmy w ten czy inny sposób dogadani. Mamy też aplikacje, które testujemy, ale na ten moment nie udostępniamy ich klientom. Jesteśmy oficjalnym partnerem Steam VR i jesteśmy z tego dumni.Czy są to hardcore’owi gracze, czy kompletni casuale, którzy o VR słyszeli co najwyżej w reklamie podczas świątecznego oglądania „Kevina samego w domu”.Część ludzi już miała pewne doświadczenia z VR, inni nie. Ci, którzy doświadczają po raz pierwszy, w 90% są zachwyceni. Starzy wyjadacze również raczej mają co robić, bo rzadko kto ma tak skonfigurowane sprzęty by móc np. jeździć na rowerze w świecie VR. My taką opcję mamy. To nasz nowy wynalazek.Co ciekawe, choć wydawałoby się, że to miejsce idealne na firmowe spotkania i wszelkiej maści organizowane eventy, okazuje się, że większość klientów to osoby prywatne:30% to firmy, 70% klienci indywidualni. Ale widzimy coraz większe zainteresowanie ze strony firm i instytucji. Dlatego pojawiają się u nas banki, firmy z branży hi tech, ale gościliśmy także Ministerstwo Kultury oraz Instytut Adama Mickiewicza.Niezależnie od tego, czy chcecie fajnie spędzić czas ze znajomymi, czy szukacie dobrego miejsca na organizację imprezy firmowej, polecam zajrzeć do Disco:VR. To świetnie przemyślany projekt, dzięki któremu będziecie mogli zapoznać się z, bądź co bądź, drogą i wymagającą technologią.To także miejsce pełne ludzi autentycznie zajaranych VR-em i graniem w ogóle. Ludzi, którzy swoim entuzjazmem, poczuciem humoru i pozytywnym zakręceniem zarażają od pierwszych chwil spędzonych w salonie.Tekst powstał we współpracy z salonem Disco:VR. Jeśli chcecie sami przekonać się, jak tam jest, wystarczy wybrać się na warszawski Mokotów albo po prostu odwiedzić stronę internetową salonu:

Disco:VR - salon wirtualnej rzeczywistości

Garażowa 4

02-651 Warszawa

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)