Dead Rising 3 - recenzja

Dead Rising 3 - recenzja

Dead Rising 3 - recenzja
marcindmjqtx
10.12.2013 13:05, aktualizacja: 30.12.2015 13:26

Pierwsze gry na nowe konsole powinny pokazywać przynajmniej potencjał ich graficznych możliwości. Dead Rising 3 nie pokazuje, ale ma coś innego - niesamowitą grywalność.

W trwającej od dawna dyskusji o różnicy między 720p a 1080p, płynności zawartej w 30 lub 60 klatkach, procesorach gwarantujących doskonałą grafikę lub wręcz przeciwnie, zupełnie umyka oczywista oczywistość - cóż nam po grafice, gdy rozgrywka nie domaga. I cóż nam po niej, gdy gra zachwyca grywalnością.

Taka refleksja dopadła mnie w trakcie grania w Dead Rising 3, który technicznie i od strony wizualnej stanowczo zbyt często pada na kolana i czołga się niezdarnie. Nie przeszkadza mu to być doskonałym tytułem startowym i chyba najlepszą produkcją na wyłączność, jaka póki co ukazała się na PS4 lub Xboksa One.

Dead Rising 3

Ocena: 4/5 Z żadną inną grą, która pojawiła się na nowe konsole tej jesieni, nie bawiłem się tak dobrze, jak właśnie z Dead Rising 3. I chyba żadna z nich nie wyglądała tak kiepsko, jak Dead Rising 3 (pomijam porty z poprzedniej generacji).

Zombie widzę, zombie Nie jest tak, że ta gra mogłaby wyjść na odchodzącą generację konsol i wyglądać tak samo dobrze. Gdy pierwszy raz wyjdziemy na otwartą przestrzeń i będziemy skakać po samochodach wśród chmar - nie gromady, nie grupy, lecz prawdziwych chmar - zombiaków, stanie się jasne, że tego nie dało się osiągnąć na PS3 i Xboksie 360 przy takiej liczbie detali.

Stado zombie - to słowo-klucz do zrozumienia istoty tej gry. Nie raz będziemy brnąć w powodzi nieumarłych za kółkiem auta w półotwartym mieście, widząc przed sobą bezkres martwych ciał, przez który musimy się przebić. Gdziekolwiek się udajemy - musimy być gotowi, że zombie zaatakują. W budynkach bywa, że pojedynczo. Ale na otwartej przestrzeni - zawsze hurtowo.

Nie ma co owijać w bawełnę - jakość wizualiów w Dead Rising 3 pozostawia sporo do życzenia. Świetnie wygląda twarz głównego bohatera, na której widoczny jest każdy por i włos zarostu, robią wrażenie chmary zombie. Cena, którą przyszło za to zapłacić, co rusz o sobie przypomina. Sporymi chrupnięciami animacji, dorysowywaniem tekstur nawet kilka metrów obok nas, no i tym mitycznym 720p zamiast 1080p. Momentami oprawa po prostu żenuje.

Dead Rising 3

Nie ma też rewelacji od strony technicznej. Wskakiwanie na obiekty często kończy się "przeskokiem" animacji, wchodzenie i wychodzenia z auta zazwyczaj jest skokowe, bywa, że bohater grzebiąc w jakichś mechanizmach robi to dwa metry od urządzenia, "majtając" rękami w powietrzu. Czuć, że kod gry jest niedbały i wiele rzeczy, które powinny być doszlifowane, zostawiono w byle jakim stanie, bo premiera nagliła.

Co jednak najważniejsze, przy tych wszystkich zgrzytach Dead Rising 3 doskonale sobie radzi - jest wulkanem grywalności.

Puszka Pandory DR3 to doskonała definicja gatunku, który Amerykanie nazywają piaskownicą (sandbox). Miasto nie jest największe, składa się na nie raptem kilkanaście ulic podzielonych długimi mostami, dla uprzykrzenia nawigacji poszatkowano je zaporami. Atrakcji jest tu jednak prawdziwy ogrom. Praktycznie większość znalezionych obiektów możemy podnieść i zrobić zeń użytek. Nóż, talerz, kij, pręt, beczka, tekturowa reklama, ułamany parkometr, gwoździarka, karton... i jakieś kilkaset innych przedmiotów. Kto grał w poprzednie części, ten doskonale wie, że każda broń ma różny stopień przydatności i szybko się psuje, co zmusza do znalezienia kolejnego oręża, zwłaszcza że z początku mamy raptem cztery sloty na przedmioty.

Człowiekiem tańczącym z zombiakami jest tym razem mechanik Nick Ramos, który chce wydostać się wraz z przyjaciółmi z zainfekowanego kalifornijskiego miasteczka. W tle tyka zegar, bowiem armia chce zrównać okolicę z ziemią. Nie możemy siekać przeciwników w nieskończoność, bo po pierwsze każde zadanie poboczne należy wykonać w określonym czasie, a po drugie, również na dotarcie do końca fabuły mamy tydzień.

Dead Rising 3

Zadania są różne, ale polegają w większości na dotarciu w miejsce na drugim końcu miasta i zdobyciu jakiegoś przedmiotu lub pokonaniu dużego, złego pana. Jeżdżenie po raz wtóry tymi samymi ulicami znudziło mnie dopiero pod koniec gry, ale być może kogoś znuży prędzej - brak systemu szybkich podróży faktycznie może boleć. Usprawiedliwia to fakt, że rozwój wydarzeń jest ściśle powiązany z czasem i grzebanie w tym systemie wszystko by zepsuło. Co nie zmienia faktu, że momentami narzekamy pod nosem: "Znów jechać tak daleko? Ileż można".

Capcom zrobiło wszystko, by temu zapobiec. Przede wszystkim mami craftingiem, czyli tworzeniem nowych przedmiotów. Co rusz trafiamy na któryś z ponad 100 schematów, z których możemy w mgnieniu oka zmontować nowy, zazwyczaj przydatny fant. Elementy składowe zawsze leżą tuż obok schematów, więc zamiast gnać do punktu wyznaczonego na mapie, dajemy sobie chwilę na testy nowego cacka. Pluszowy miś i karabin zaowocują zabawką, która ostrzela przeciwników, gdy będziemy potrzebowali osłony. Laptop i dynamit? Zgrabny zdalny detonator. Piła i tasak do mięsa? Doskonałe, poręczne mini-piły mechaniczne. Samolot RC i katana? Zdalnie sterowana maszyna siekająca wszystko, co się nawinie (niestety, słabo się tym kieruje). Moja ulubiona kombinacja to głowa Blanki ze Street Fightera i bateria, dzięki której możemy elektryzować wszystkich wokół słynnym atakiem zielonego wojownika.

Można też - uwaga, zabrzmi głupawo - łączyć pojazdy, bo duże odległości zawsze warto pokonać za kółkiem. Fur w zniszczonym mieście jest sporo, a te działające rozpoznamy po włączonych światłach awaryjnych. Modeli nie ma za dużo, nie ma też zbyt wiele kombinacji, ale te które są, wynagradzają skromną liczbę. Sedan zespolony ze spychaczem daje nam wóz opancerzony z wieżyczką, na której może zasiąść nasz partner coopowy. Z kolei spychacz plus motocykl to doskonały model pojazdu, którym rozjeżdżamy przeciwników hurtem, a gdyby przypadkiem było ich za dużo, możemy jeszcze przysmażyć płomieniami. Podnośnik do spółki z wozem klauna dają niezwykle efektowną furgonetkę, z której strzelamy fajerwerkami - te nabijają zombiaki niczym ruszt i fruną z nimi w górę. Szaleństwo!

Dead Rising 3

Takie trochę RPG DR3 jest fantastyczną zabawką do testowania tego, co wymyślili twórcy. Często zapominałem o celu i szwendałem się w tę i z powrotem szukając nowych gadżetów. W nocy robi się trudniej, przeciwnicy zyskują bowiem na szybkości. Zabijaniem umarlaków nabijamy licznik Prestige Points - kolejne zgony w serii podnoszą liczbę zdobywanych punktów, przy czym gra zdecydowanie hojniej wynagradza nas za walkę na nogach (fragi zdobywane za kółkiem pozwalają zarobić na fistaszki). PP to punkty doświadczenia, które później rozdzielamy między parametry, zyskując zdolność targania większej liczby przedmiotów, zwiększoną szybkość, możliwość przyłączenia do siebie większej liczby ocalonych czy szybsze montowanie przedmiotów. Po osiągnięciu 50. poziomu dla każdej cechy pojawia się finalny upgrade, który jeszcze bardziej zwiększa nasze szanse przeżycia.

Atrakcji w mieście jest sporo - poza szukaniem kilku rodzajów znajdziek stajemy przed zadaniem oczyszczania terenu wokół broniących się resztką sił ludzi. Inni zlecą nam jakieś zadania, po czym przyłączą się do nas i będą pomagać tak długo, jak będziemy ich potrzebowali. Tutaj do gry wkracza wygodny w użyciu Kinect - dłonią możemy wskazać kompanom miejsce, w którym mamy się udać, a w ferworze walki wygodniej krzyknąć "Follow" niż przypominać sobie, który przycisk na d-padzie za to odpowiada. Głos przyda się też do zwracania uwagi zombiaków, co bywa o tyle kłopotliwe, że przypadkiem w kabałę może nas wprawić domownik wołając na obiad. Z niewiadomych powodów, ale podejrzewam, że w jakiś sposób wywołanych głosem, gra potrafi się pauzować, odpauzowywać, a dwa razy nawet zamknęło grę i rzuciło mnie do dashboarda.

Od premiery pierwszego Dead Rising minęło 7 lat. W takim czasie cykle gier dążą zazwyczaj do uproszczenia zasad, by przyciągnąć nowych graczy. Tymczasem DR3 wciąż tkwi w poprzedniej dekadzie i.. ciężko mi to krytykować, ale mam świadomość, że dla osób grających w 1-2 gry rocznie sterowanie będzie trudne do przyswojenia. Przedmioty zmieniamy, używamy i wyrzucamy w czasie rzeczywistym, z zombiakami wokół. Gdy w pobliżu leży więcej niż jeden fant, trudno nakierować bohatera tak, by podniósł ten właściwy, zresztą na tę komendę reaguje z dziwnym opóźnieniem. Pewnie dałoby się to jakoś uprościć, bo z początku trudno ogarnąć ten bałagan, ale siła przyzwyczajenia od czasu pierwszej części trochę mi pomogła.

Dead Rising 3

Seria Capcom jest o tyle specyficzna, że nigdy nie byłem w stanie polubić żadnej występującej w niej postaci. Tak jak antypatyczny był Frank West, tak sympatii nie budzi ani Nick, ani reszta watahy. Ma to swoje wyjaśnienie - w końcu śledzimy losy ludzi w warunkach, w których trudno pokazać się z dobrej strony. Niektórym odbija zupełnie i z nimi staniemy do boju. Na naszej drodze staną przeróżni szaleńcy - od motocyklowego gangu, szalonego mistrza kung-fu po przeraźliwie grubą kobiecinę poruszającą się na wózku i co rusz wymiotującą. Tę ostatnią zlikwidowałem paradując w sukience i z pistoletem na dildosy. Tak, Dead Rising 3 momentami bawi się jak Saints Row. Ale tylko od nas zależy, czy biegamy w wyjściowym trykocie z maczetą, czy ubieramy kozaki za kolano, policyjną bluzeczkę i głowę konia na głowę, przeciwników okładając zombiaczą łapą.

Życie po życiu Capcom nie byłoby sobą, gdyby nie dopakowało swojej gry przeróżnymi trybami przedłużającymi jej życie. W podstawowym trybie odpuściło graczom jeśli chodzi o zachowywanie stanu gry - nie trzeba już biegać po okolicy szukając save pointu, bo względnie często nasz postęp jest zapisywany samoistnie. Inaczej sprawa wygląda w przypadku Nightmare Mode, gdzie wraca save'owanie w łazienkach, nie ma checkpointów, na przejście gry mamy 3 dni, dni są krótsze, a noce dłuższe. To konkretne wyzwanie.

Rarytasem jest bardzo elastyczna kooperacja po sieci, która pozwala pomóc koledze w dowolnym momencie gry, a później wrócić ze zdobytym doświadczeniem do swojej rozgrywki. Gra będzie honorować fakt, że przeszliśmy konkretny rozdział, nawet jeśli w „swojej” grze znajdujemy się na jej początku. W dwójkę nie dość, że raźniej, to jeszcze łatwiej.

Dead Rising 3

Z żadną inną grą, która pojawiła się na nowe konsole tej jesieni, nie bawiłem się tak dobrze, jak właśnie z Dead Rising 3. I chyba żadna z nich nie wyglądała tak kiepsko, jak Dead Rising 3 (pomijam porty z poprzedniej generacji). Hasło „grafika nie jest najważniejsza” spełnia się w tym przypadku w stu procentach i choć kolegom oko od wizualiów raczej nie wyskoczy z orbity - no, pomijając piękne panoramy miasta oblezionego przez zombie - to po paru minutach poproszą o pada, by móc samemu zanurzyć się w pożodze zaprowadzanej na ulicach Los Perdidos.

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)

Marcin Kosman

Platformy: Xbox One Producent: Capcom Vancouver Wydawca: Microsoft Studios Dystrybutor PL: Brak Data premiery: 22.11.2013 PEGI: 18

Za udostępnienie gry i konsoli do recenzji dziękujemy sklepowi Electronic Dreams.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)