Crimson Skies

Crimson Skies

marcindmjqtx
16.10.2000 12:00, aktualizacja: 08.01.2016 13:15

Crimson Skies

Olaf Szewczyk

Gdyby losy świata potoczyły się inaczej, amerykańską gospodarkę uskrzydliłby nie Ford T, ale dwusilnikowy jednopłat Medusa. Zaś damy otwierałyby serca i sypialnie nie przed rajdowcami, lecz asami przestworzy - takimi jak Nathan Zachary.

Alternatywne wizje losów świata potrafią fascynować. Wystarczy przypomnieć „Człowieka z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka, gdzie państwa osi wygrały wojnę. W „Crimson Skies” historia wykonała skok w bok nawet nieco wcześniej. Po krachu na amerykańskiej giełdzie w roku 1929 Teksas, a za nim kilka innych stanów, ogłosił secesję. Dobry grunt dla separatystycznych nastrojów stworzyła już wcześniej fala izolacjonizmu spowodowana epidemiami, które przetoczyły się przez Europę po I wojnie światowej.

Po rozpadzie USA załamaniu uległ przemysł samochodowy. Podczas konfliktów zbrojnych między byłymi stanami uległy zniszczeniu linie kolejowe i autostrady. Poza tym gęstą sieć granic można było pokonać tylko górą. Ameryka postawiła więc na przemysł lotniczy. Na niebie zaroiło się od gigantycznych, majestatycznych sterowców i zwinnych, szybkich awionetek. Wiele z nich zaczęło latać pod piracką flagą. Byli wojskowi nie potrafili bowiem znaleźć dla siebie miejsca w nowych realiach (ewidentne analogie do genezy „Hell's Angels”). Wśród nich jest także Nathan Zachary - poszukiwacz przygód, zdobywca niewieścich serc, a przy tym romantyk, który wie, co to honor, lojalność i szlachetność. To właśnie ty, AD 1937.

Fajny klimat

„Crimson Skies” zdobywa punkty jeszcze przed pierwszym lotem. Rzadko spotyka się gry, które tak umiejętnie potrafią wykreować sugestywną, wciągającą atmosferę. Czasami decydują o tym dopracowane detale. W tym przypadku absolutnym mistrzostwem świata jest instrukcja obsługi utrzymana w konwencji gazetki z epoki. Staromodna czcionka, grafiki, sposób łamania tekstu, a nawet reklamy („Fryer's Flyers School of Flight. Earn your wings TODAY! Call NOW for class schedule”) z wielkim wdziękiem wprowadzają nas w ten dziwny równoległy świat. Gdy podczas odprawy przed akcją oglądamy mapę (z okrągłym śladem po kubku z kawą), obok leży ramka ze zdjęciem kociaka w namiętnej pozie. W czarnej bieliźnie, kapeluszu z wielkim rondem i w rękawiczkach a la Rita Hayworth w „Gildzie”. W kolekcji Nathana są zdjęcia kilku kociaków oraz jednego psa. Od razu wiadomo, kto zacz.

Rozpisuję się o tych detalach, bo jestem pod ich dużym wrażeniem. „Crimson Skies” ładnie buduje nastrój, choć brakuje mu trochę dramaturgii i fatalistycznego romantyzmu, wpisanego w losy pilotów bojowych wczesnej ery awiacji Każdy, kto pamięta postać lotnika ze „Słońce też wschodzi” Hemingwaya, od razu zrozumie różnicę. „Crimson Skies” to beztroska gra akcji, w której gramy rolę Arsene'a Lupin przestworzy skrzyżowanego z Fanfan Tulipanem. Można to jednak łatwo polubić.

Szybka akcja...

Latamy sami lub z eskortą. Naszą podniebną bazą jest wykradziony wojsku sterowiec „Pandora”. Kolejne misje układają się w wątki - musimy odbić na przykład z rąk Sowietów zaprzyjaźnionego naukowca (trzymają go w sterowcu „Robotnicza podróż”), a epizod dalej jego córkę, wykradając przy okazji prototyp nowego myśliwca. Przy okazji musimy odeprzeć ataki nieprzyjacielskich samolotów, unikać ognia sterowców, nie dać się zestrzelić z ziemi lub wody (jest nawet pojedynek z łodzią podwodną), identyfikować cele, dokonywać zrzutów itd., itp. Pomoc komputera - w postaci skrzydłowych lub dodatkowego strzelca w naszym samolocie (zależy od modelu) - czasami się przydaje, przede wszystkim jesteśmy jednak zdani na własne siły.

Nie jest to w żadnym przypadku symulator. Model lotu uproszczono aż do bólu, wbrew prawom aerodynamiki i grawitacji. Liczy się tylko adrenalina - nie pozwolić wrogowi wsiąść „na ogon”, pierwszemu wystrzelić rakietę, puścić przed nos smugę pocisków, by po chwili z ulgą przyglądać się białej czaszy spadochronu swego przeciwnika. Kto doceniał w grach lotniczych takie smaczki, jak np. stały przechył na jedno skrzydło, bo taką akurat wadę miał prawdziwy, symulowany przez komputer samolot, może się poczuć rozczarowany.

W miarę postępów w grze będziemy zyskiwać dostęp do kolejnych modeli - niektóre mają bardzo ekscentryczną konstrukcję - co pozwoli na wybór najwłaściwszej maszyny do danej misji (zwykle i tak, niestety, stawia się na stałych faworytów). Możemy też sami zaprojektować samolot, wybierając silnik, pancerz, uzbrojenie itd.

Oprócz kampanii można wybrać od razu tryb walki - możemy sami określić liczbę wrogów, skrzydłowych, rodzaje samolotów i inne parametry. Moim zdaniem to już jednak nie jest to. W tej grze nie chodzi bowiem o zwykły deathmatch, ale o przygodę.

Grafika? Jest klarowna i może się podobać, choć 16-bitowa paleta barw jest już dziś nieco passé. Świetnie dobrano za to odgłosy: okrzyki pilotów podczas walki, hałas silnika, szum wiatru. Tylko muzyka mogłaby być nieco mniej pompatyczna.

...i długie oczekiwanie

„Crimson Skies” mają jedną wadę, która potrafi doprowadzić do białej gorączki. Każda misja ładuje się nieskończenie długo. Twardy dysk rzęzi tak, że mam wobec niego wyrzuty sumienia. Nawet zmiana menu trwa wieki całe. Słynący z podobnego feleru „Deus Ex” w porównaniu z „CS” mknie niczym rączy jeleń. Nie chciałbym być zgryźliwy, ale czemu nie dziwi mnie, że jest to produkt Microsoftu?

Może kogoś konfuduje, że unoszę się nad takim, na pozór, detalem. Chodzi jednak o to, że misje w „CS” zwykle trwają bardzo krótko. Gdy po raz kolejny już po trzech minutach pikuje się w dół ze smugą dymu za ogonem, by po chwili znów być zmuszonym do zrobienia sobie przerwy na kawę, można się wściec. Aż ma się wtedy chęć sięgnąć po „Czerwonego Barona”...„Crimson Skies”

Producent: Microsoft

Dystrybutor:

Cena:

Wymagania sprzętowe:

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)