Apache: Air Assault - recenzja

Apache: Air Assault - recenzja

marcindmjqtx
28.11.2010 12:56, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Do tej pory, jeśli chcieliśmy usiąść za sterami śmigłowca, mogliśmy liczyć jedynie na epizody w popularnych strzelaninach. Gaijin Entertainment postanowiło coś z tym zrobić, ale podobnie jak ich wcześniejsza gra - IL-2 Sturmovik - Apache: Air Assault jest skierowany do węższej rzeszy graczy, niż można się było spodziewać.

Łatwo... usnąć Demo narobiło mi smaka na sympatyczną strzelaninę, ale już po kilku misjach kampanii w pełnej grze okazało się, że Air Assault ma zupełnie inne ambicje. Powiedzmy sobie szczerze - na poziomie trudności Training gra jest po prostu nudna i spełnia jedynie funkcję "przedszkola" dla nieopierzonych pilotów.

Gracz musi prosić się o kłopoty, wlatując w krzyżowy ogień kilku stanowisk AA, albo zupełnie nie zważać na ostrzał, by uszkodzić śmigłowiec. Rzadko jednak oznacza to poważniejsze kłopoty. Owszem, bez jednego silnika śmigłowiec z ważki zamienia się w latającego słonia, a zniszczenie radaru oznacza, że bezużyteczne są nie tylko kierowane rakiety Hellfire, ale też wyświetlacz, na  którym nie zobaczymy oznaczeń celów. Koniec misji? Gdzie tam! Możemy skorzystać ze specjalnego lądowiska, w którym wszelkie usterki zostaną naprawione, albo po prostu wykorzystać kolejne "życie", których na tym poziomie trudności mamy aż cztery.

Nie myślcie tylko, że sam fakt, iż trudno o zawalenie misji oznacza frajdę płynącą z beztroskiego przetrzebiania oddziałów wroga kolejnymi salwami rakiet. Arsenał jest bardzo ubogi i zamyka się w działku 30 mm, niekierowanych rakietach, pociskach Hellfire oraz rakietach powietrze-powietrze. O ile pierwsze dwa typy śmiercionośnych zabawek są dostępne w zasadzie przez cały czas, to oczekiwanie na przeładowanie pozostałych bywa krępujące, zwłaszcza gdy wokół kręci się stado Hindów.

Scenariusz?

W zabawie nie pomaga fakt, że misje wydają się sklecone na kolanie. Na dobrą sprawę przypominają najbardziej schematyczne strzelaniny, w których po dojściu do oznaczonego punktu zewsząd wylewają się wrogowie. Nieważne, że przed chwilą wybiliśmy wszystkich żołnierzy w wiosce. Gdy będziemy ochraniać przejeżdżający przez nią transport marines, przeciwnicy znów wybiegną z chatek lub bez skrępowania pojawią się znikąd. Ta przewidywalność dokłada swoją cegiełkę do kolejnych ziewnięć. Nie ma problemu z ustawieniem się zawczasu i czekaniem, aż sylwetki żołnierzy zapłoną białym światłem w świetnie zrealizowanej termowizji.

I proszę, nie pytajcie mnie, jacy to marines i z kim poza morskimi piratami walczymy w trzech fikcyjnych teatrach wojennych. Wstęp do misji to ściana tekstu, którą oglądamy w trakcie ładowania planszy, a późniejsze komunikaty radiowe wyjaśniają niewiele więcej.

Kolejnym rozczarowaniem jest fakt, że w trakcie misji nie są zapisywane żadne punkty kontrolne. W większości zadań na najłatwiejszym poziomie faktycznie nie są one potrzebne. Czasem zdarza się jednak, że pod koniec misji przeciwnicy są spuszczani ze smyczy tak szybko, że gracz nie daje rady. Nie tyle zapewnić bezpieczeństwa sobie, co przyjaznym jednostkom, których musimy bronić. Wtedy nie pomaga nawet dodatkowe życie - misję trzeba zaczynać od początku. Rezygnacja z tak podstawowej mechaniki to zwykły strzał we własne kolano. Na szczęście większość misji zajmuje od 10 do 15 minut.

Przyjemne męki Poza poziomem trudności Training mamy jeszcze dwa. Model lotu jest w obu taki sam, ale Veteran góruje nad Realistic brakiem dodatkowych żyć i nieskończonej amunicji. Po wystrzeleniu wszystkich rakiet musimy znaleźć lądowisko, by uzupełnić zapas. Na nim rozgrywka zaczyna nabierać sensu, a powyższe wady nie rażą już tak w oczy.

Grę testowałem na padzie i naprawdę żałowałem, że nie mam w domu joysticka. Samo zapanowanie nad maszyną to naprawdę ciężki kawałek chleba, ale jednocześnie również nowe manewry, których wcześniej nie mogliśmy wykonać z powodu ograniczeń. Pozbawienie się wspomagaczy skutkuje powrotem tego, czego bardzo brakuje, gdy gra trzyma nas za rękę - emocji.

Wcześniej po prostu leciałem nad wskazane cele, odpalałem salwę za salwą i leciałem dalej. Przy podejściach na wyższym poziomie trudności nieodzowny jest już ostrożny zwiad, wypatrzenie i wyeliminowanie z bezpiecznej odległości najbardziej zagrażających nam jednostek wroga. Ochraniając z powietrza sojuszniczych żołnierzy, nie możemy  już po prostu wisieć nad nimi, nie przejmując się kolejnymi komunikatami o lecących w naszą stronę pociskach. Musi więc jednocześnie koncentrować się na panowaniu nad maszyną, ochranianiu sprzymierzeńców i wyeliminowaniu grożących nam celów. Nie jest łatwo, ale dużo ciekawiej, niż poprzednio.

Niestety, misje wcale nie są mniej schematyczne, więc w razie wpadki obserwujemy ponownie ten sam scenariusz i możemy w zasadzie w ciemno wybierać kolejne cele. Przydatną sztuczką jest na przykład chwilowe oszczędzenie ostatniego wroga do momentu, gdy ustawimy się w pozycji pozwalającej skutecznie odeprzeć falę przeciwników, którzy pojawią się po jego śmierci. Tanie zagranie, ale skoro autorom nie chciało się opracować kilku schematów, to trudno mieć pretensje do graczy, którzy ich lenistwo wykorzystują.

Tryby Kampania (którą z braku lepszego słowa muszę nazwać fabularną) składa się z 16 misji i jest do zaliczenia w około cztery godziny. Zanim jednak podniosą się głosy, że to strasznie mało, spieszę z wyjaśnieniem, że to nie ona jest głównym daniem Apache: Air Assault. Gaijin przygotowało bowiem 13 misji, stworzonych z myślą o współpracy od dwóch do czterech graczy. Można oczywiście grać w nie samemu (albo we dwie osoby na jednym telewizorze, choć rola operatora działka 30 mm to nużąca zabawa), ale dopiero w komplecie rozgrywka nabiera rumieńców.

Autorzy bardziej na luzie podeszli tu do sprawy misji. Mamy więc między innymi obowiązkowy wyścig czterech Hindów przez kanion, w którym dodatkowo stacjonuje zatrzęsienie wyrzutni AA, walki z chmarami obcych jednostek, a nawet możliwość polatania bezzałogowym śmigłowcem zwiadowczym i oznaczania celów dla kolegów. Jest różnorodnie, ciekawie i trudno. Niestety jest również pusto na serwerach. Skompletowanie ekipy, w której  ktoś nie wleci w grunt po kilku sekundach od startu misji, to niestety olbrzymia rzadkość.

Gdyby się nie udawało, jest jeszcze tryb Free Flight, w którym ustalamy podstawowe parametry (lokacje, rodzaj i wyszkolenie jednostek wroga i sojuszniczych itp.) i bez zbędnego przedłużania ruszamy na łowy.

Werdykt Apache: Air Assault wywołuje we mnie mieszane uczucia. Nie da się ukryć, że to niedopracowany technicznie i niezbyt piękny symulator śmigłowca bojowego, z misjami, których konstrukcja urąga fanom gatunku, do których jest skierowany. Na pewno nie mają tu czego szukać fani zręcznościowego podejścia do sprawy. Szybko zniechęci ich skomplikowane sterowanie i brak fajerwerków.

Produkcja studia Gaijin oferuje jednak naprawdę ciekawy tryb dla czterech graczy, który wynagradza cierpliwość w przeczesywaniu internetu w poszukiwaniu chętnych. Na horyzoncie nie czai się też żaden inny tytuł, w którym wirtualni piloci śmigłowców mogliby pokładać swoje nadzieje, a do tego Air Assault w sklepach kosztuje niecałe 140zł. Przed wycieczką do sklepu musicie po prostu zastanowić się, ile jesteście w stanie wybaczyć w zamian za możliwość podjęcia próby okiełznania Apache.

Maciej Kowalik

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)